Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:01, 18 Lut 2006 Temat postu: Aniołowie Śmierci [aktualizacja - 6.04] |
|
|
Prolog
Wszystko gdzieś się zaczyna. Każda historia, każde życie, każde wydarzenie ma swój początek i koniec. Niektóre początki są bardzo zawiłe i trudne do znalezienie, ale, metaforycznie rzecz ujmując, idąc po nitce do kłębka, zawsze znajdziemy ten kamyk, którego strącenie wywołało lawinę. Niektóre początki są końcami – i na odwrót.
Wszystkie istoty mają swój początek. Nie zawsze wiadomo dokładnie jaki. Ale przecież jakiś zawsze mieć muszą. Wszystko dzieje się po kolei, więc każdy musiał kiedyś, w jakimś momencie, się urodzić.
Chociaż niektórzy rodzą się poza czasem... jak Aniołowie Śmierci.
Ludzie myślą, że jeśli zabiją wampira, to on ginie. Nieprawda. Jak coś nieumarłego może umrzeć? Przecież jest nieśmiertelne! Wampir to czysta dusza, wnętrze wyciągnięte na zewnątrz i utrzymywane na świecie przez krew.
Więc co się dzieje, kiedy wampir umiera? Czy działa tu reinkarnacja? A może jest coś takiego, jak wampirze niebo? Czy są dobre i złe wampiry?
Nie wiadomo i prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdziemy.
Ale zawsze warto spróbować.
Prof. Jaheira Vanenberg, wyrywki z prywatnych notatek.
Dziewczyna obudziła się. Wyglądała, jakby wstała po bardzo, bardzo długim śnie.
Ze zdumieniem rozejrzała się po pokoju, w którym leżała. Było to jedyne pomieszczenie małego domku – wyglądającego, nawiasem mówiąc, jak domek wiedźmy. Bo i nim był, zbudowany z drewna, z barwnymi kwiatami w oknach. Domek znajdował się w środku lasu w północnej Irlandii.
Ale ciemnowłosa dziewczyna nie miała o tym pojęcia.
Oglądała swój strój – płachtę materiału w fantazyjny sposób przewieszoną przez ramię i spiętą z boku, tworząc miły dla oka i wcale nie odsłaniający za wiele bezrękawnik. Miała też spódnicę zrobioną z tego samego materiału. W pasie przewiązana była szarfą, a na nogach miała sandały. Odruchowo odgarnęła ręką czarne, proste włosy, opadające jej na czoło. Pomacała po łóżku, ale nie wyczuła leżącej tam zwykle gumki Wstała, spojrzała na swoje dłonie i ruszyła w stronę stołu, na którym stała misa z wodą.
Dziewczyna szła powoli, jakby trochę sennie, ale ruchy miała kocie i zgrabne. Usiadła i spojrzała w zwierciadło wody.
Krzyknęła.
Mężczyzna siedział nieruchomo w ławce kościoła. Ponad splecionymi dłońmi wpatrywał się w trumnę leżącą przy ołtarzu i myślał.
Myślał o swojej doskonałej pamięci, która pozwalała mu zapamiętywać najgorsze i najlepsze szczegóły ze wszystkich zdarzeń w jego życiu. Myślał o śmiechu rudowłosej kobiety, dzięki któremu to wszystko zapominał. Myślał też o jej siostrze, o tym, jak kilkanaście lat temu siedział w tym samym miejscu i wpatrywał się tym samym wzrokiem w podobną trumnę. Myślał o tym, jak się wtedy czuł.
Doszedł do wniosku, że teraz czuje się o wiele, wiele gorzej.
Kobieta jeszcze raz spojrzała w wodę. Zastanawiała się nad kilkoma rzeczami. Myślała o tym, że wszystko pamięta. Że tak naprawdę nie wie, co się dzieje. Że może być daleko od domu. Miała też przeczucie – że niedługo dowie się, kto to zrobił i dlaczego. I dopiero wtedy powinna zacząć cieszyć się albo płakać.
Wstała nagle, gwałtownym ruchem ręki zrzucając miskę. Woda rozlała się po czystej podłodze i zaczęła wsiąkać w stare drewno, jeszcze przez chwilę odbijając twarz czarnowłosej dziewczyny o czarnych oczach, które kiedyś były zielone.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Jaheira dnia Czw 22:59, 06 Kwi 2006, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:02, 18 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Aniołowie Śmierci
Dla tych, którym kiedyś ufałam i nie tylko.
Dla tych, którzy nieświadomie przyczynili się do powstania tego opowiadania.
I dla tych, którzy świadomie pomagają, żeby koło toczyło się dalej.
Dziękuję. To dla was. Chociaż pewnie tego nie czytacie...
-
Poniższa historia została spisana na wniosek zmarłej prof. Jaheira Vaneberg, słynnej uczonej zajmującej się rasami i istotami humoidalnymi. Opiera się na notatkach znalezionych według wskazówek z jej testamentu, znalezionego w kilka dni po jej tajemniczej śmierci, a rzczej zniknięciu - do teraz niewiadomo, gdzie znajduje się jej ciało.
Niech ta opowieść będzie pomnikiem, którego nigdy jej nie postawiono.
1. Przebudzenie.
Boję się, że mnie odnajdą. Widziałam kiedyś jednego z nich, nawet z nim rozmawiałam i odniosłam wrażenie, że są to bardzo inteligentne istoty, posiadające w dodatku daleko większa moc magiczną niż my. Rozmawiałam z pewną osobą, która już od dawna interesuje się tym tematem i powiem szczerze – ja, emerytowana aurorka, bałam się wracać wtedy sama do pustego domu.
Najgorsze jest to, że nikt mi nie wierzy. Muszę znaleźć dowód, że one naprawdę istnieją, że jest coś takiego. Książki o wampirach, elfach czy krasnoludach czytają wszyscy i nikt nie poddaje w wątpliwość nawet najbardziej dzikich rzeczy. Może gdyby nie wierzyli w to mugole, ale czarodzieje? Przecież dewiza każdego maga to „nic, co magiczne, nie jest mi obce.” Dlaczego więc nie chcemy poznać i zrozumieć prawdy?
Jaheira Vanenberg, fragmenty z prywatnych notatek
Krople deszczu opadały na spragnioną wody ziemię. Po bezchmurnym lecie, pełnym doskonałej wręcz pogody i tylko od czasu do czasu rozkosznych, ciepłych burz, nadeszła ponura, zimna, angielska jesień.
W pełnym tego słowa znaczeniu – zapanowała nie tylko nad przyrodą Anglii, ale i jej mieszkańcami.
Ludzie zebrani na cmentarzu nierzadko widywali śmierć swoich towarzyszy – ba, tutaj człowiek był szczęśliwy, jeśli doszedł do trzydziestki. Nie znaczy to, że byli nieczuli. Każdy pogrzeb wyprowadzał ich z równowagi, ale z czasem, jak mówili, człowiek obojętnieje. Płacze, krzyczy, ale im częściej to się zdarza, tym szybciej wraca potem do normalnego świata i tylko modli się: „Panie, niech następnym razem nie będę to ja”.
Adam też nie na należał do osób, dla których śmierć byłaby czymś niezwykłym. Sam zabijał, zabijano mu jego przyjaciół, ale...
Teraz, stojąc w potokach deszczu, z rękami wbitymi w kieszenie płaszcza, poczuł niespodziewaną nawet dla siebie samego gorycz. Czemu ona?
Zamknął oczy. Nie zamierzał oddawać się wspomnieniom, ponownie otwierać niezabliźnionych jeszcze ran. Starał się nie myśleć o rudych, miękkich włosach, świetlisto zielonych oczach, niskiej, zgrabnej sylwetce, słowach wypowiadanych śpiewnym głosem.
Rozwarł powieki. Spojrzał ostatni raz na trumnę spuszczaną do grobu, odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z cmentarza.
Ze spuszczoną głową szedł brudnymi, zabłoconymi ulicami Londynu. Kiedy mijał jej dom, próbował nie koncentrować się na tym, że okna tego mieszkania już nigdy nie rozświetli ciepły blask lampy.
Westchnął i teleportował się do zamku.
Kiedy szedł na górę, do swojego pokoju, pomyślał, że to nie jest jego dom. Może dla szukających schronienia istot poszukiwanych przez czarodziejski świat, może dla Michaela – ale na pewno nie dla niego, nauczonego w młodości pędzić przez świat na skrzydłach wiatru.
Nie dla niego, który letnie popołudnia spędzał w jej mieszkaniu, przesiąkniętym uczuciem przyjaźni i gościnności.
Wszedł do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi. Był dumny z tego zgrabnego połączenia sypialni, gabinetu i kuchni, ale te pozory przytulności jakby nagle zbladły, mury stały się znowu kawałkami kamienia, miękki, gruby dywan kawałkiem szmaty, a ciężkie, wygodne meble zbędnymi elementami wystroju.
Oparł się o drzwi, odchylił głowę i przejechał rękami po czarnych, mokrych włosach.
Próbował zapomnieć.
Nie umiał.
- Adam, na bogów, wyglądasz jak trup.
Wampir w milczeniu stał przy kredensie i mieszał łyżeczką w dwóch kubkach z kawą. Położył je na stole i usiadł na przeciwko przyjaciela. Wziął swoją szklankę w długie palce i zaczął z zainteresowaniem przyglądać się widniejącym na niej wzorom. Po chwili z cichym stukiem odłożył ją na stół.
- W końcu jestem trupem, prawda? - warknął. - Mat, daj sobie spokój z komentarzami na temat mojego wyglądu.
- Adam, mija drugi tydzień od jej śmierci, a ty nawet na krok nie opuściłeś zamku. To nie jest normalne.
- A czy coś tutaj jest normalne? Sprawiedliwe? Powiedz szczerze, czy jest normalne, że ktoś taki jak... jak ona mógł zginąć? W taki sposób? Powiedz!
- Adam, rozumiem, że ci jej brakuje, ale..
- Nic nie rozumiesz – Adam wstał od stołu i, odwrócony plecami do przyjaciela, oparł się o parapet i spojrzał przez okno. - Przecież cały ten rozpierdziel zaczął się już od Evy. Boże, gdybyś wiedział, jak przeżywałem jej śmierć... to było straszne. Obiecałem sobie, że dla nikogo... nigdy się tak nie poświęcę. Nie pamiętałem, że ma siostrę. Zresztą wtedy pewnie w ogóle by mnie to nie obeszło, wręcz przeciwnie, starałbym się jej unikać. A tego lata... Mat, ja ją rozpoznałem już za pierwszym razem, jak tylko weszła do mojej krypty. Wiedziałem, że ona ma coś wspólnego z Evą. Nie mogłem jej zabić, ani wtedy, ani na arenie, chociaż to ona zamordowała A'rie. Wyobrażasz sobie, jak się czułem, kiedy ona odrzucała mnie raz za razem? A potem uniosłem się dumą i powiedziałem jej – w jego głosie zabrzmiała gorycz - „bądźmy tylko przyjaciółmi”. Przyszła do mnie, w nocy, przed tym waszym wyjazdem, czułem, że w jakiś sposób... bo ja wiem, otworzyła się na mnie, a ja... a ja po prostu ją odrzuciłem – Roześmiał się gorzko. - O, Boże, Mat, zaraz następnego wieczoru wysłałem jej list z przeprosinami. I kolejny, i następny. W końcu sam tam poleciałem, byłem wprost oszalały z troski o nią, nie wiedziałem, czy coś jej się nie stało, czy tylko nie chce mnie widzieć. Te kilka godzin przed jej śmiercią... Myślę, że właśnie wtedy byliśmy naprawdę razem. A potem... - Ukrył twarz w dłoniach. - Umarła. Zwiędła jak podcięta róża. Przecież była wampirem! Wiem, że ten cios był śmiertelny, ale przecież.. nie umiem się z tym pogodzić, że musiałem patrzyć, jak powoli zamykają się jej oczy, a ja nic nie potrafię zrobić, tylko stać i szeptać jej do uszu fałszywe słowa otuchy.
- Mat?
- Cześć, Agnes – Wampir uśmiechnął się rozbrajająco. - Właśnie przechodziliśmy tędy i pomyśleliśmy, że chętnie wybierzesz się z nami na jedno czy dwa kremowe piwa.
- „Chętnie”? A w dodatku wy „tylko kremowe piwa”? Jakoś wam nie wierzę - Dziewczyna spojrzała na wyszczerzonego Mata i stojącego za nim, ze wzrokiem wbitym w ziemię, Adama. - Poza tym obiecałam Martinowi, że zostanę dzisiaj z nim w domu...
- Och, daj spokój, rzadko chodzimy na jakieś wypady... pobawimy się... będzie fajnie – kusił Mat. - Nie daj się prosić.
- Naprawdę chętnie bym się wybrała, ale...
- Chłopak ci przebaczy, jutro też będzie w domu, a co do nas, to nie wiadomo. Dawaj, Agnes.
- No... okay – zdecydowała się w końcu łowczyni. - Chwila.
Zamknęła drzwi i szybko przebiegła do swojego pokoju. Martin wszedł i oparł się o futrynę.
- Wychodzisz gdzieś?
- Tak, Martin – odpowiedziała, naciągając sweter.
- Z tymi gośćmi, co stoją przed domem?
- Tak, Martin.
- Obiecałaś, że zostaniesz dzisiaj w domu.
- Tak, Martin.
- Agnes, nie sądzisz, że coś tu jest nie tak?
- Tak, Martin – stwierdziła z roztargnieniem, wiążąc buty. - Kotku, postaram się być przed jedenastą. Do zobaczenia.
Chwyciła płaszcz do ręki, cmoknęła go w policzek i wybiegła na zewnątrz.
Mężczyzna patrzył na drzwi jeszcze długo po tym, jak wyszła.
Agnes postukała nerwowo opuszkami palców o ściankę szklanki. Zabawa była nie najlepsza. Wszyscy byli jacyś przygaszeni, nawet Mat. Może, tak jak ona, myśleli o tym, jak kiedyś na takie wyjścia chodziła z nimi Mir, żartowała, śmiała się, droczyła z chłopakami. A teraz zostało po niej tylko puste miejsce przy stole.
Już nie puste, pomyślała z przekąsem.
Przed kilkoma minutami przysiadły się do nich dwie dziewczyny i „chłopcy”, którzy, tak jak Agnes wcześniej przewidywała, nie pili tylko kremowego piwa, zaczęli przejawiać nimi pewne zainteresowanie.
Nie ma co, czas się zbierać.
Spojrzała na wampiry uważnie, zastanawiając się, czy któryś byłby skłonny przerwać zabawę i ją odprowadzić.
- Musiałabym już iść – odezwała się.
- Już? - Mat spojrzał zaskoczony najpierw na nią, a potem na zegarek. - O, już jedenasta. Skoro chcesz... e... odprowadzić cię?
Przejeżdżał wzrokiem od ładnej blondynki do niej, jakby nie był do końca pewny, na kogo się zdecydować. Agnes ulitowała się nad nim.
- Nie, nie trzeba. Przejdę się sama.
- To trzymaj się. Do zobaczenia w pracy!
Adam skinął jej głową, mówiąc coś cicho do dziewczyny siedzącej naprzeciwko niego. Bawił się opróżnioną prawie do dna szklanką.
Czarodziejka podniosła wzrok i spojrzała na Agnes.
Miała bardzo ładne, jasnozielone oczy.
Wyszła na świeże powietrze ulicy i od razu zrobiło jej się lepiej. Odetchnęła głęboko. Miło było czuć spaliny miasta zamiast śmierdzącej atmosfery pubu. Opuściła Pokątną i ruszyła już opustoszałymi o tej porze ulicami.
Może nawet dobrze, że jej nie odprowadzili. Przynajmniej nie zrobili wstydu,
(chociaż może trochę szkoda)
bo kto wie, jakie mogli mieć odstrzały, w końcu trochę już wypili. Teraz wróci do domu,
(ale tak strasznie mi się nie chce)
porozmawia z Martinem, zjedzą razem kolację... ale najpierw usiądzie sobie na ławce na skwerze na rondzie* koło jej ulicy. Czuła, że po prostu musi odetchnąć i pomyśleć.
Drewniane szczeble wbijały jej się w plecy, ale mimo wszytko było jej wygodnie. W powietrzu unosił się niesamowity, jedyny w swoim rodzaju zapach jesieni. Zamknęła oczy.
Może to dzięki temu usłyszała cichy szelest zeschniętych liści. Wyraźnie z lewej strony, skojarzyła. Ktoś ma za długie spodnie albo płaszcz. Skrada się.
Pewnie jakiś przechodzień, skarciła się w myślach, bogowie, mogę tworzyć tysiącami zadziwiające historie o seryjnych, polujących na mnie mordercach.
Ale w następnej chwili napastnik skoczył na nią, w świetle księżyca błyszcząc ostrzem sztyletu. Odruchowym unikiem Agnes sturlała się na ziemię, wstała szybko i spojrzała na przeciwnika. Widziała tylko szary strój, który miał na sobie, a i to niezbyt wyraźnie – w końcu nie była wampirem i nie miała infrawizji. Mogła stwierdzić, że to wysoki mężczyzna. Spod kaptura wysuwało się kilka kosmyków jasnych włosów. Sprawiał wrażenie kogoś, kto dość dobrze posługuje się krótkimi mieczami.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie spróbować z nim porozmawiać, ale sztylet świadczył o braku chęci do konwersacji.
Szybkim ruchem przeskoczyła za ławkę, aby ta oddzielała ją od przeciwnika. On jednak wybił się w powietrze, przeskoczył przeszkodę i rzucił się w jej stronę. Przesunęła się szybko, ale on miękko wylądował na ziemi, obrócił się i pobiegł w jej stronę. Zaatakował. Agnes zbiła cios kantem dłoni, ale on nie dał wybić się z rytmu i spróbował ponownie uderzyć ją w miednicę.
Dziewczyna uskoczyła, ale czubek sztyletu zahaczył o spodnie i rozdarł materiał.
Uciekać, przemknęło jej przez myśl, nie dasz rady!
Odskoczyła od kolejnego ciosu, uderzyła go pięścią – niestety, zblokował przedramieniem i wykonując zawiły gest rękami, chwycił sztylet od dołu i spróbował rozpruć jej brzuch. Zrobiła przewrót w tył, wstała, odwróciła się i zaczęła uciekać.
Klnąc na siebie, że nie ma różdżki i nie może wyczarować sobie bariery ochronnej, biegła ulicą. Usłyszała świst lecącego ostrza – odskoczyła, prawie przy tym upadając. Odzyskała równowagę i ruszyła dalej.
Poczuła, że coś wdziera się do jej umysłu. Utworzyła tyle myślowych blokad, ile mogła. Dom wydawał się być tak blisko! Jeszcze sto metrów! Dziewięćdziesiąt... osiemdziesiąt...
Czuła wspomnienia krążące na granicy świadomości, wyłaniające się z nich koszmary. A najgorsze było to, że nogi przestawały jej słuchać.
Skoncentrowała się na tym, żeby przebiegnąć jeszcze te kilkadziesiąt metrów.
To moje nogi, nie zabierzesz mi ich...
Widziała już wyraźnie numer na drzwiach swojego domu. I słyszała coraz głośniejszy tupot stóp za sobą.
Krzyknęła rozpaczliwie. Czuła, że ją dogania, że nie ucieknie.
- Agnes?!
Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Coś z tyłu zaszumiało, a ona upadła na ziemię, czując, jak odzyskuje władzę nad nogami.
- Agnes, na Boga, co się stało?
- Nic, Martin, nic... Przewróciłam się tylko.
Oddychała szybko, próbując się uspokoić. Odwróciła się w tył, ale nic nie zobaczyła, nawet śladu tajemniczego przeciwnika. Spojrzała ponownie na swojego chłopaka i po raz pierwszy, odkąd zaczęli być razem, zrozumiała, że nie może mu powiedzieć całej prawdy, że są rzeczy, które oddzielają ich lepiej niż najgrubszy mur. Że on po prostu tych spraw nie zrozumie.
- Co ty sobie w ogóle myślisz? Wracasz po dziesiątej, obiecujesz, że będziesz wcześniej, a potem ledwo żywa prawie zabijasz się przed domem. Agnes, dzieje się coś, o czym nie chcesz mi powiedzieć. Musimy poważnie porozmawiać.
Siedziała na fotelu, owinięta w wełniany koc. Ogrzewając się kubkiem herbaty, patrzała na Martina.
- Tak, to prawda – przyznała. - Martin... myślę, że popełniliśmy pomyłkę.
- Tak, pomyłką było pozwolenie na zatracenie więzi pomiędzy na...
- Nie – Pokręciła głową i spojrzała na ulewę rozpętującą się za oknem. - Pomyłką było to, że w ogóle zaczęliśmy być razem.
- Co... jak...
- Na początku... byłeś moim przyjacielem, mogłam ci się wyżalić, pogadać, rozumiałeś, może w niektórych momentach to rzeczywiście była miłość, ale ostatnio... ostatnio jest jakaś bariera między nami, Martin, i jej nie damy rady przełamać. Są rzeczy, których nie zrozumiesz, o których nie mogę ci powiedzieć. Może to też moja wina, że nie uprzedziłam cię na początku... a teraz po prostu nie umiałabym być teraz tak rozluźniona jak kiedyś. Coś się zmieniło i teraz naprawdę trudno byłoby mi być z tobą.
- Masz innego faceta, prawda? - powiedział po chwili ciszy. - Któryś z tych łowców, co?
- Jak możesz! - oburzyła się. Koc spadł na podłogę, szklanka ze stukiem wylądowała na nocnym stoliku. - Uważasz, że mogłabym... o, nie, Martin, nie sądziłam, że tak nisko mnie oceniasz. Jeśli sądzisz, że byłabym zdolna do czegoś takiego...
- Agnes, darujmy sobie bajeczki. Przez dwa lata byłaś ze mną i nie było żadnych problemów, żyliśmy zgodnie, wszystko było w porządku. Nagle miałabyś zmienić zdanie, stwierdzić, że raz czy dwa pokłóciłaś się ze mną o źle odłożoną książkę i to znaczy, że mamy ze sobą skończyć?
- Przez kilka ostatnich miesięcy zmieniło się naprawdę dużo – powiedziała gniewnie. - Więcej niż myślisz. Ja też się zmieniłam. A to, że teraz nie rozmawiamy ze sobą tak jak kiedyś nie ma nic wspólnego z moimi kolegami z pracy!
- Ty tak mówisz – stwierdził obojętnie i wzruszył ramionami.
- Wyjdź – powiedziała spokojnie z zamkniętymi oczami. Wyciągnęła ręką i pokazała na wyjściowe drzwi. - Natychmiast. Opuść ten dom. Nie chcę cię więcej widzieć.
Martin wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego.
- Agi, nie zachowuj się jak dziecko...
- Wyjdź! – krzyknęła, podrywając się z fotela.
Twarz mężczyzny stężała.
- Świetnie, kochanie. Jutro ktoś przyjdzie po moje rzeczy – Wyszedł z pokoju, wziął płaszcz z wieszak i otworzył drzwi. Obrócił się i spojrzał na rozwścieczoną Agnes stojąca w progu salonu. - Żegnaj.
Trzasnęły zamykane drzwi. Dziewczyna opadła na krzesło, słysząc oddalające się kroki. Potem wstała i rozdygotanymi rękami zaczęła robić sobie kawę.
Przez następne dwadzieścia cztery godziny ani razu nie sięgnęła po proszek Fiuu, chociaż doskonale wiedziała, gdzie musi być w tej chwili Martin. Nie pomyślała nawet o wysłaniu mu sowy z przeprosinami. Gdy następnego dnia przyszło kilka osób, aby wziąść jego rzeczy, obojętnym wzrokiem patrzyła, jak zabierają przedmioty, które przecież i ona kiedyś kochała.
Nie płakała po nocach, nie wyrzucała sobie niczego. Wierzyła, ba! wiedziała, że decyzja, którą podjęła jest prawidłowa i nieodwracalna. Żałowała tylko, że nie ma z kim porozmawiać. Dopiero teraz naprawdę zaczęła odczuwać brak Mir.
Dziewczyna przez chwilę stała na środku pokoju. Spojrzała na szafę stojącą przy ścianie i podeszła do niej, otwierając ją szeroko Nie zauważyła tu żadnych normalnych ubrań, oprócz kilku spódnic i paru bluzek. Całą resztę stanowiły 'szaty'. W końcu wybrała długą spódnicę i obcisły podkoszulek.
Przeszukała dokładnie domek, ale nie znalazła tam żadnych osobistych rzeczy, oprócz książek o ludowej magii, a także trochę bardziej zaawansowanych, traktujących o wyższej białej. Była tam też interesująca kolekcja ziół oraz parę galeonów, ale poza tym – nic.
Dziewczyna spakowała do lnianej torby parę roślinek i pieniądze, a potem przepasała włosy wstążką zrobioną z kawałka materiału.
Przed lustrem poprawiła ubranie i odruchowo odgarnęła włosy. Była gotowa.
Adam jęknął rozdzierająco i otworzył oczy, rozglądając się wokoło.
Był to najwyraźniej pokój w którymś z barów na Pokątnej, sądząc po glosach dochodzących przez otwarte okno. Pomieszczenie było nieduże, wyłożone drewnem, wyposażone jedynie w mały stolik, dwa krzesła, szafę i podwójne łóżko, na którym to właśnie leżał półnagi wampir.
Adam jęknął ponownie i złapał się za głowę.
Boże, to ja mogę mieć kaca?
Wstał, odrzucając pościel na łóżko. Chwiejnym krokiem podszedł stolika. Oparł się biodrami o jego krawędź i zacisnął na niej dłonie, próbując skoncentrować wzrok. Musiał nieźle popić. Westchnął i prawie odgryzł sobie język, kiedy głowę przebiła mu strzała bólu.
Oderwał się od stołu i niepewnie sięgnął po koszulę przerzuconą przez krzesło. Kiedy ją podnosił, na ziemię upadła damska podwiązka.
Jęknął po raz trzeci tego poranka, mają szczerą nadzieję, że nikt nie zgłosi się do niego z reklamacjami za dziewięć miesięcy**.
- Witaj, Agnes!
Dziewczynę przywitał radosny, choć trochę niepewny pisk. Szybki susami podbiegła do niej Eva, rzucając się jej na szyję.
- To straszne, nie? Nam też jest bardzo przykro... - szepnęła jej na ucho i puściła łowczynię, robiąc krok w tył.
Erick i Chris podeszli do niej, żeby wyrazić swój żal po śmierci Mir. Agnes dopiero teraz przypomniało się, że od tego zdarzenia nie widzieli się ani razu. Te dwa tygodnie minęły jej błyskawicznie.
Pomyślała, że nie tylko jej należą się kondolencje. W końcu oni też nie byli dla niej obcymi ludźmi...
W końcu wszyscy usiedli. Dziewczyna rozejrzała się.
- Gdzie jest...
Urwała, bo do salki wpadł zdyszany Mat.
- Wybaczcie spóźnienie, ale – zerknął na Agnes – zaspałem i trochę potrwało, zanim zebrałem się do porządku.
Zanim znalazłem lek na kaca i sposób usunięcia zapachu damskich perfum z mojego mieszkania, pomyślał w duchu.
- Skoro jesteśmy tu już wszyscy... słyszałam, że...
- Jutro wyjeżdżamy – wtrącił cicho Chris.
Zapadło milczenie.
- Szkoda – powiedział smutno Erick.
- Ja tu zostaję – oświadczył porywczo Mat.
Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni.
- No co? - Wzruszył ramionami. - Mnie do mojego dawnego miejsca pracy nic nie ciągnie, a tu wręcz przeciwnie. Skontaktowałem się z kim trzeba i... zostaję.
- Żartujesz? - Agnes roześmiała się. - To świetnie!
- Wiem – Wampir też się uśmiechnął.
- Fajnie – stwierdziła lekko zaskoczona Eva. - Ale ja... przywiązałam się do was wszystkich, ale chciałabym już wrócić do mojego kraju.
Pozostali łowcy pokiwali głowami.
- Będziecie pisać? - upewniła się Agnes.
- Oczywiście – powiedział uśmiechnięty Chris. - Na pewno niedługo znowu się spotkamy – Wstał i podszedł do niej. - A gdyby coś się działo... napisz, a my zaraz przylecimy. Prawda, towarzysze? - krzyknął do reszty.
Towarzysze pokiwali głowami. Agnes uścisnęła podaną ręką i pożegnała się z innymi. Byli łowcami i nie tracili czasu na łzawe sceny – dobrze wiedzieli, że jeśli będą chcieli, to niedługo spotkają się ponownie, a długie pożegnania tylko człowieka roztkliwiają.
Patrzyła, jak wychodzą. Mimo wszystko było jej żal, że opuszczają Anglię. Zdążyła się z nimi zaprzyjaźnić, docenić ich zalety. Tworzyli całkiem zgrany zespół.
Z westchnieniem patrzyła, jak płaszcz Chrisa znika za zakrętem korytarza. Drgnęła, gdy poczuła, że ktoś obejmują ją ramieniem.
- Nie martw się – szepnął Mat. - Jeszcze się spotkamy.
Uścisnął ją przyjacielsko i odszedł.
Zastanawiał się, kogo dokładnie miał na myśli.
Dziewczyna wyszła z domku i rozejrzała się. Drzewa pozbawione były liści, które leżały, pomarańczowe i brązowe, na ziemi, tworząc szeleszczący dywan. Dziewczyna przeszła po nim kilka kroków, czując, jak ugina się jej pod nogami. A potem zawirowała na jednej nodze, śmiejąc się i rozkładając ręce, nucąc pod nosem jakieś niezrozumiałe melodie.
Podskoczyła i opadła lekko na ziemię, przykucając. Spuściła głowę, a twarz zasłoniła jej kaskada czarnych włosów.
Trwała tak przez moment, że by po chwili znowu wybuchnąć śmiechem. Wstała i nieodwracając się za siebie, weszła w las.
Agnes właśnie wychodziła ze swojego departamentu, kiedy zza rogu wypadli na nią przyczajeni aurorzy.
- Witaj – przywitała się z uśmiechem Hermiona. - Jak tam?
Wszyscy troje, jak zauważyła Agnes, byli zmieszani i może trochę zasmuceni.
- Cudownie – powiedziała sarkastycznie.
Dziewczyna wyglądała na odrobinę speszoną, ale dzielnie brnęła dalej.
- My wszyscy - powiedziała z naciskiem – chcieliśmy złożyć ci kondolencje... naprawdę, bardzo nam przykro, że to się stało. Rozumiemy, że Mirian uratowała nam życie.
Agnes miała ochotę krzyknąć do aurorki, żeby nawet nie ważyła się wymawiać jej imienia, bo nie dorasta do pięt zmarłej łowczyni. Ale ze spokojem kiwała głową, bo co innego mogła zrobić?
- To prawda, co Miona mówi – wtrącił nagle Harry. - Przykro mi, że zachowałem się wobec niej.. jak świnia. W końcu to na wyprowadziła nas stamtąd.
Nachmurzył się, najwyraźniej wspominając, jak to Mirian nie raz wyciągała ich tyłki z tarapatów. Agnes nagle zrobiło się go żal. Z tego, co słyszała, Potter był bardzo szlachetny i teraz pewnie pluł sobie w brodę, że w ten sposób ją oskarżał. Uścisnęła dłoń jego oraz Rona i wyszła z Ministerstwa, czując się, ku swojemu zdziwieniu, dużo lepiej.
Oto łąka, przecinana przez rzekę. Na jednym z jej brzegów stoi zamek, a kilkaset kroków od niego zaczyna się ściana lasu Po drugiej stronie wznosi się strome urwisko, porośnięte skarłowaciałymi drzewami.
Na łące rosną polne kwiaty i chwasty, a także zdziczały owies. Wszystko jest już brązowe – to jeden z ostatnich ciepłych dni tej jesieni, krótka przerwa między kolejnymi tygodniami deszczów, a potem pewnie mrozów.
Na linii, gdzie łąką przechodzi w las, widać wiele połamanych starych drzew – w końcu rosły tam nie od dziś – niewycinane, przewróciły się ze starości, a teraz na ziemi spokojnie obumierały, rozkładane na żyzną glebę.
Na jednym z takich pni siedział człowiek, opierając się o jedną z ostatnich wystających gałęzi. Nogi w wysokich butach położył wzdłuż drzewa, opierając je o wychodzące z ziemi korzenie. Lewą ręką głaskał psa, w drugiej miął polny mak. Czarne włosy związane w kucyk rozsypywały się po ciemnobrunatnej korze, a kapelusz*** nasunięty na twarz skutecznie osłaniał od słońca.
Oraz tłumił przekleństwa dobiegające spod niego.
- Przyznaj, Brutus – twój pan to kretyn. Dziewczyna jego życia ginie, a on kilkanaście dni po jej śmierci puszcza się z pierwszą napotkaną w barze dziewczyną. I to po pijanemu. Ja rozumiem, po pół roku, ale... głupio, nie? No tak, ty się masz łatwiej, nie masz takich problemów.
Spod kapelusza dobiegło westchnienie. Pies zaskamlał.
- Przecież drapię, spokojnie, spokojnie. Wiesz co? Chyba odpuszczę sobie intymne kontakty z kobietami na dłuższy czas. Zarabia się dwa kace – po alkoholu i moralny. Głupio się po prostu czuję. Ha! Ja, wampir, przed którym niegdyś drżeli wszyscy łowcy. A który teraz się z nimi przyjaźni. Coś tu nie gra, nie, Brutus? Nie powiesz, że twój pan jest świetny? Że pozwala, aby zginęła... Mir, upija się, a jeśli chodzi o cele dalekosiężne, to nawet nie wie, czym się interesuje jego syn i nie umie zachowywać się jak porządny nieumarły. Wampir idealny, jednym słowem, wampir idealny. Hej, czemu tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Ay?
Elf drgnął i odwrócił głowę. Inis spojrzała na te podbite, zmęczone oczy, oświetlane blaskiem czarodziejskiego ogniska. Ostatnie wydarzenia wyryły na tej twarzy nieodwracalne bruzdy. Dziewczynie ścisnęło się serce z żalu.
- O co chodzi, Inis? - spytał martwym głosem.
Dziewczyna podbiegła do ogniska, usiadła koło niego i przytuliła.
- Będzie dobrze, Ay, na pewno.
- Nie będzie!
Szarpnął się, jakby chciał wyrwać się jej rękom i ponownie utkwił wzrok w ognisku.
- Nie będzie – powtórzył. - Ona nie żyje. To była nasza jedyna szansa, Inis. Wiesz dobrze, że my nie damy rady, a tamci... oni nie są przeznaczeni. Życie elfów to nie gra w kości, siostrzyczko. Wszystko zostało napisane dawno temu.
- Więc może... więc może jest coś, o czym nie wiemy – powiedziała niepewnie. - Bogowie nie mówią nam wszystkiego, Ay. Może coś ukrywają. Nie możemy się poddawać.
- Nie możemy walczyć, jeśli odebrano nam miecze, sor'ca^ - Pokręcił głową.
- Ay, nie daj się. Nie możesz zwątpić – powiedziała i uścisnęła go mocno. - Idź spać... może przyśni ci się coś dobrego.
- Nie jestem śpiący.
- Jeśli ty nie pójdziesz, to ja też tu zostaję!
Ay spojrzał na nią. Przez chwilę w oczach zatańczył mu dawny błysk, żeby ponownie zgasnąć
- Skoro się upierasz... chodźmy.
Znalazła się na skraju lasu, tuż przy brzegu szosy. Stała przez chwilę, zastanawiają się, w którą stronę pójść.
Drogą w zawrotnym tempie przejechało auto – nawet nie zdążyła dać znaku, żeby się zatrzymał.
Westchnęła, poprawiła pasek torby i ruszyła w prawo. Czekało ją kilka dni długiej wędrówki.
Aynye rzucał się na prawo i lewo. Miał koszmary - widział śmierć swoich przyjaciół, widział Inis leżącą we krwi, widział hena z połamanym kręgosłupem, nieruchomo wpatrującego się w niebo. Jęknął przez sen.
Nagle wszystko znikło, zostało tylko białe światło. Widział jakąś czarną sylwetkę – coś, jakby zarys skrzydeł? - to była kobieta, mówiła do niego cichym, miękkim głosem.
- To jeszcze nie koniec, elfie. Jeszcze z wami nie skończyliśmy.
I jedno słowo, której najbardziej zapadło mu w pamięć, którymi kierował się przez następne miesiące:
- Czekaj.
*przeprasza, nie mogłam się powstrzymać z tymi wszystkimi „na”
**na wypadek, gdyby komuś coś takiego przyszło do głowy – nigdzie nie istnieje żaden zaginiony syn/córka Adama, o którym ja nie wiem. A z tego na pewno nic nie będzie, gwarantuję. Legalne dzieci Adama: Michael. Nielegalne... a o tych dowiecie się na końcu
***kapelusz – podłużny, 'przedziałek' biegnący od przodu do tyłu, czarny, tasiemka z czarnego, połyskliwego materiału. Przecież nie moherowy beret?
^sor'ca – S.M. - siostrzyczka
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Jaheira dnia Sob 22:16, 18 Lut 2006, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:05, 18 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
2. W drodze do światła.
Skrzydła są cudowne. To jedno słowo opisuje cały urok tego niebiańskiego tworu, danego tylko nielicznym. Czy można więc nie wybaczyć aniołom tej odrobiny próżności i pogardy, jaką w stosunku do nas przejawiają?
Dziewczyna szła brzegiem szosy. Była już bardzo znużona. Weszła do lasu, żeby chwilę odpocząć.
Nie wiedziała, co robić dalej. Usiadła pod rozłożystym dębem i wyciągnęła długie nogi. Zamknęła oczy i kontemplowała przez moment, ale odgłosy wydawane przez żołądek przypomniały jej, że musi znaleźć coś do jedzenia. Wstała i po kilku chwilach myszkowania wśród drzewna znalazła krzak dojrzałych jeżyn. Miała zadziwiającą wiedzę o ziołach, więc rozpoczęła zbieranie jadalnych roślin, żeby urozmaicić posiłek.
Zastanawiała się, co dalej. Nie wiedziała, jak daleko znajduje się najbliższe miasto. Pomyślała, że właściwie i tak nie ma wyboru – nie może do końca życia żreć borówek.
Przeciągnęła się i ruszyła w dalszą drogę.
- Nigdy więcej – powiedział do siebie Adam. Smycz luźno zwisała mu w ręce – pies przemykał się po lesie, węsząc pod krzakami i strasząc wiewiórki. - Brutus! Do nogi.
Zwierzę podbiegło, radośnie machając ogonem. Dostosowało swój krok do kroku pana i już po chwili biegło z nim ramię w ramię. Metaforycznie rzecz ujmując.
- Co ty na to, Brutus, żebym chwilowo darował sobie dziewczyny? Mówiłem ci już o tym? Widzisz, ciągle mnie to męczy... niezbyt dobrze się z tym czuję. No, wiesz z czym. Ta jest, wampir z wyrzutami sumienia. To właśnie ja. Dziwne, nie? Taki zimny drań, mogłoby się wydawać. Dziwne, dziw-Mat?!
Wampir stanął jak wryty, kiedy przed nim zmaterializowała się głowa przyjaciela. Pies zawarczał i prężąc się do skoku, pokazał kły.
- Hej, Adam! - Twarz uśmiechnęła się przyjaźnie. - Mamy mały pomysł z Agnes... Myślę, że powinieneś posłuchać, w końcu pośrednio cię to dotyczy.
- Znam ja te wasze plany...
- Słucham?
- Nic nie mówiłem – Adam uśmiechnął się lekko. - Zaraz się do was teleportuję, nienawidzę rozmawiać na odległość. Gdzie jesteście?
- W „Złamanym Kle”, na Pokątnej.
Wampir skinął głową. Mat zniknął, pozostawiając po sobie mały obłoczek dymu, powoli rozpływający się w powietrzu.
- Podwieźć cię gdzieś, mała?
Samochód zatrzymał się z piskiem opon. Dziewczyna, która po skończeniu posiłku kontynuowała drogę wzdłuż szosy, zatrzymała się, nieufnym wzrokiem mierząc przybysza. Stał, opierając się o drzwiczki niebieskiego samochodu. Jasne, niezbyt długie włosy falowały lekko na słabym wietrze. Był całkiem przystojny, zauważyła mimochodem.
- Do mnie pan mówi? - spytała. Zaskoczyła ją barwa jej głosu – był on bardzo miękki i cichy.
- Jesteś jedynym człowiekiem w okolicy – Kierowca wyszczerzył zęby. - Wsiadasz? Dokąd idziesz?
- Przed siebie – Próba schłodzenia tonu wypadła pozytywnie. Głos dziewczyny mógłby utrzymać mięso w lodówce przez tydzień.
- Mogę cię tam zawieźć – Mężczyzna nie przestawał się uśmiechać. - To chyba niewygodnie iść w takich lekkich butach, a do następnej miejscowości jest jeszcze parę dobrych kilometrów.
Dziewczyna spojrzała w dół. Rzeczywiście, jej sandały były już mocno zakurzone i sterane, kilka pasków zwisało smętnie. Ale coś w tym człowieku kazało jej mieć się na baczności i odmówić jego zaproszeniu.
- Jak dla mnie są całkiem wygodne. Dziękuję, przejdę się kawałek.
Uśmiech mężczyzny zgasł powoli, zamieniając się w dziwny grymas.
- Może jednak...
- Nie – stwierdziła stanowczo. - Pójdę sama. Jeszcze raz dziękuję za propozycję.
- Jak chcesz.
Mężczyzna wzruszył ramionami i zatrzasnął drzwi auta. Po kilku minutach samochód zniknął za zakrętem.
Dziewczyna miała dziwne wrażenie, że zepsuła temu mugolowi jakiś chytry plan. I że cudem uniknęła wielkiego niebezpieczeństwa.
- Adam! Wreszcie!
Agnes uśmiechnęła się na widok wampira, który właśnie podszedł do ich stolika.
„Złamany Kieł” miał reputację – jak każdy lokal. Reputację specyficzną, bo specyficzną, ale miał. Tak czy siak, wszyscy byli pewni jednego – knajpa była bezkonkurencyjna. To znaczy: nie miała konkurencji.
„Złamany Kieł” był barem dla nieumarłych.
Przychodziły tutaj wilkołaki, wampiry, ghule oraz inne istoty, których pojawienie się w normalnych knajpach mogło – choć nie musiało – wzbudzić pewne zniesmaczenie. Tutaj każdy mógł zamówić to, co najbardziej lubi, od Ognistej, przez bliżej niezidentyfikowane pożywienie dla istot cmentarnych, a kończąc na różnorodnym napitku dla wygłodniałego wampira. Barman, zakapturzona postać, oraz wielu z jego gości, byli jednymi z lepiej poinformowanych ludzi w mieście, toteż lokal, mimo złej sławy, stał się miejscem częstego pobytu łowców i aurorów.
„Złamany Kieł” był knajpą z klasą. Można było tu wynająć dyskretną lożę, zjeść wykwintne, choć oryginalne dania. Nie tolerowano tu żadnych rozrób, a niepisaną zasadą była milcząca zgoda przychodzących tu pracowników Ministerstwa na ciemne interesy. Nikomu jakoś nie przyszło nigdy do głowy zrobić rewizji piwnic, czy dokonać aresztowania poszukiwanego zbiega w czasie jego pobytu tutaj – było to po prostu... no, nieodpowiednie.
Agnes nie była tu pierwszy raz, ale jak zawsze czuła się odrobinę nieswojo w towarzystwie tylu dziwnych istot – w wielu przypadkach takich, których żadną miarą nie umiała zakwalifikować do jakiejś określonej kategorii czy gatunku.
Podczas rozmowy z Matem starała się specjalnie nie rozglądać – to też nie należało do dobrego tonu.
Kiedy przyszedł Adam, odetchnęła z ulgą. Chociaż wyglądało na to, że Mat też dobrze zna pijących tu lu... pijące tu istoty, to lepiej czuła się, mając ze sobą kogoś, kto miał pewną pozycję w świecie nieumarłych.
Po przywitaniu wampir usiadł, zamówił drinka i spojrzał na nich.
- O co chodzi?
Agnes zerknęła na Mata.
- Mamy taki pomysł... widzisz, sądzimy, że lepiej ci zrobi, jeśli gdzieś wyjedziesz.
Adam patrzał na nich w milczeniu, czekając na kontynuację.
- Tak? - spytał w końcu. - Jakieś konkrety?
- Więc... dokładnie mówiąc, to ja i Mat wyjeżdżamy, a nie chcemy zostawić cię same... to znaczy pomyśleliśmy, że fajnie byłoby, gdybyś trochę odpoczął od Londynu – poprawiła się szybko.
Wampir spojrzał na nich, marszcząc brwi.
- Czy wy sądzicie, że ja sobie podetnę żyły, kiedy was nie będzie? Jestem bardziej zrównoważony, niż na to wyglądam.
- Adam, Agnes trochę to poprzekręcała – stwierdził z westchnieniem Mat. - Wypadła nam nagle misja – chcielibyśmy, żebyś pojechał z nami, bo wygląda to bardziej na założenie posterunku, niż rozwiązanie jakiegoś problemu. Twoje towarzystwo trochę uprzyjemni nam pobyt tam, to wszystko.
- A gdzie w ogóle jedziemy?
Dziewczyna westchnęła z ulgą, kiedy zza drzew wyłoniło się wielkie jezioro i budynki wokół niego. Szosa zamieniała się tu w ulicę, otoczoną jednorodzinnymi domkami i kilkoma sklepami. Nad wszystkim wznosiła się wieża kościoła.
Czarnowłosa poszła w kierunku brzegu jeziora. Przystanęła, czując, jak zimna woda obmywa jej zmęczone stopy. Usiadła na przewróconym drzewie i niewyciągając nóg z wody, zjadła trochę roślin ze swojej torby. Po kilku minutach odpoczynku ruszyła w trasę dookoła jeziora.
Podziwiała wysokie drzewa, rosnące w tym miejscu, oraz piękno dzieł człowieka wkomponowanych w naturę. Obserwowała, jak słońce odbija się na powierzchni wody, wzbudzając barwne refleksy.
Kiedy znalazła się dokładnie naprzeciw miasteczka, zauważyła mały, drewniany domek z przylegającym do niego ogrodem, w którym jakaś kobieta wyrywała chwasty.
Dziewczyna chciała przejść cicho koło furtki, ale kobieta drgnęła, jakby usłyszała głośny hałas i odwróciła się w jej stronę.
Była ubrana w niebieską szatę, przewiązaną w pasie złotym sznurem. Materiał był w tej chwili ubrudzony ziemię, ale ona zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Miała sięgające ramion blond włosy, założone za szpiczaste uszy i bardzo jasne, niebieskie oczy. Była elfką.
- Witaj – przywitała się, w uśmiechu pokazując piękne, białe zęby bez kłów.
- Dzień dobry – odpowiedziała dziewczyna z wahaniem.
- Wejdziesz może? - Kobieta podeszła do furtki, otworzyła ją i spojrzała pytająco na czarnowłosą.
- Ja.... - Dziewczyna chciała powiedzieć, że musi iść dalej, ale spojrzenie błękitnych oczu wcisnęło jej te słowa z powrotem do gardła. Chrząknęła. - Bardzo chętnie.
Elfka uśmiechnęła się i wpuściła ją do środka.
- Agnes, szef cię woła – powiedziała Isabel, nie podnosząc głowy znad papierów. Dzień wcześniej wróciła z wymiany i teraz po prostu tonęła w raportach.
Dziewczyna mruknęła coś w odpowiedzi, obróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.
Korytarz był odpowiednio długi, żeby człowiek mógł się dostatecznie spocić i zdenerwować, a także przemyśleć wszystkie możliwe powody, dla których został tu wezwany. Co prawda, różne napisy na drzwiach gabinetu rozładowały nieco napięcie, ale śmiech, który wyrywał się z gardła łowcy, był mimo wszystko śmiechem nerwowym i wymuszonym.
Agnes zapukała, odczekała stosowną chwilę i weszła do środka.
Szef spojrzał na nią znad okularów. Ruchem głowy pokazał jej, że ma usiąść i znowu zagłębił się w dokumentach.
Dziewczyna nie popędzała go. Wiedziała, że o niej pamięta.
Rzeczywiście, po kilku minutach mężczyzna zebrał wszystkie papiery do kupy, wrzucił je do kominka i jednym ruchem różdżki spalił na popiół.
- Bzdury – mruknął pod nosem i uważnym wzrokiem zmierzył Agnes. - Jak samopoczucie?
- Dziękuję, dobrze, sir – odpowiedziała machinalnie, zastanawiając się, co ma na myśli.
- Chciałem zawiadomić cię, że śmierć Mirian ma konsekwencje w hierarchii drużyny. Zostajesz dowódcą grupy i teraz odpowiadasz bezpośrednio przede mną. Jesteś odpowiedzialna za powodzenie misji i życie członków twojej drużyny. Żądam dokładnych raportów z każdego zadania. Jeśli zaistnieją jakiekolwiek problemy – idziesz do mnie. Jakieś pytania?
Agnes zamknęła otwarte usta. Oczywiście, wiedziała, że jest następna w kolejce, ale... jakoś nie przyszło jej do głowy, że teraz ona przejmie dowodzenie.
- Nie mam żadnych, sir.
- Doskonale. Ponieważ reszta wróciła z wymiany, myślę, że dobrze będzie, jeśli wyruszycie razem na jakąś misję. Zamiast Mir dochodzi do twojej drużyny ten facet z Rosji. Ruszacie za trzy dni, my dostarczamy świstoklika. Lecicie do Irlandii – w tym okresie zaostrza się tam problem nielegalnego handlu ziołami.
- Nielegalnego handlu ziołami, sir?
- Tak. Mamy cynk na jedno z miejsc, skąd prawdopodobnie bierze się większa część trujących ziół typu belladona czy mandragora. To niekontrolowane hodowle i amatorskie zbiory, zalewające potem czarny rynek. Aptekarze i Ministerstwo mają z tym duży problem – w zeszłym roku dość sporo ludzi trafiło do św. Munga ze względu na przedawkowanie. Niektórzy od razu na cmentarze.
Lekceważąco podejście Agnes do tak błahej sprawy natychmiastowo zmieniło się na gotowość do wykonania misji.
- Tak jest, sir. Może pan liczyć, że poradzimy sobie z tymi zielarzami.
- Agnes... tylko proszę, nikt nie ma zginąć. Z tych ludzi znaczy, bo o was się nie martwię. Nie zagalopuj się.
- Dobrze, sir.
- Możesz odejść.
Już otwierała drzwi, kiedy usłyszała:
- Jeszcze jedno, Agnes.
Odwróciła się i uniosła pytająco brew.
- Tak?
Uśmiechnął się tajemniczo i mrugnął.
- Uważajcie nie siebie. I rozglądajcie się uważnie.
- Kim jesteś? - spytała dziewczyna, popijając ciepłą, ziołową herbatę.
- Mam na imię Lauren i mieszkam tu od jakiegoś czasu, z dala od hałasu i innych – odpowiedziała krótko elfka, nie wgłębiając się w szczegóły. Miała bardzo miły głos, dziwnie ciepły i przyjemny; mówiła zresztą bardzo cicho. - A ty?
- Jestem... - Dziewczyna zawahała się. - Jestem Roxana. Nie wiem, czy... kim jestem. Podróżuję, aby się tego dowiedzieć, jakkolwiek by to nie brzmiało.
- Chwali się, jeśli ktoś próbuje odnaleźć siebie – Lauren zakryła oczy powiekami o długi rzęsach. Przez chwilę w milczeniu wpatrywała się w swoje blade palce owinięte wokół szklanki. - Chwali się – powtórzyła.
Roxana skinęła głową, dziękując za wątpliwy komplement. Obie nie powiedziały o sobie za wiele, ale to wystarczyło. Przynajmniej na razie. Dziewczyna bystrym wzrokiem mierzyła kobietę, przeczuwając, że ta ukrywa jeszcze niejedną tajemnicę. Nie myliła się.
- Tu można nauczyć się wielu rzeczy – powiedziała Lauren, w zamyśleniu spoglądając na coś ponad jej głową. - Tu można przypomnieć sobie rzeczy niegdyś zapomniane, nauczyć się nowych... czy poznać siebie.
Zamilkła, jakby zastanawiając się nad czymś. Może wahała się, czy przyjąć obcą pod swój dach? Może zastanawiała się, może znała konsekwencje tej decyzji i porównywała je z korzyściami?
W końcu powiedziała:
- Czy chcesz dowiedzieć się tutaj tego wszystkiego?
Dziewczyna skinęła głową.
- Tak.
Miała wrażenie, jakby to jedno słowo było równocześnie jakąś dziwną przysięgą.
- Do Irlandii – odpowiedziała Agnes. - Małe miasteczko nad jeziorkiem, pełno pustych domków letniskowych, deszcze, plaża, psia pogoda, możliwość popływania w jeziorze pełnym śmieci...
- Agnes chodzi o to, że jest wiele powodów, aby tam pojechać – wtrącił Mat.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
Właściwie nic mnie tu nie trzyma, pomyślał Adam. Już nie.
- W tym wypadku... chętnie. Kiedy wyjazd?
- Pojutrze.
Wampir starał się sprawiać wrażenie szczęśliwego. Agnes spojrzała na niego kątem oka i westchnęła.
- Idę do łazienki. Zaraz wracam.
Mężczyźni odprowadzali ją przez chwilę wzrokiem.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że na nią lecisz? - spytał wreszcie Adam.
- Tak – odgryzł się Mat. - Tylko ty. Ja na przykład takiego nie mam.
- Przecież jak będziesz się jej tak dalej wkręcać w tyłek, to w końcu się chyba zorientuje, że coś jest nie tak, nie?
- Adam, ona kilka dni temu straciła najlepszą przyjaciółkę. Jak my wszyscy. I to, że ty pocieszenia szukasz w samotności, nie znaczy, że wszyscy tak mają. W każdym razie uczucie między nami to nic więcej, niż przyjaźń.
- Jej się tak chyba nie wydaje – odciął się Adam i umilkł, bo właśnie wróciła Agnes.
- To co, wszystko ustalone?
- Myślę, że tak.
- O której godzinie i gdzie, to jeszcze się zgadamy, zabierzesz się z nami – Dziewczyna spojrzała na zegarek i westchnęła. - Sorry, chłopaki, ale umówiłam się z Is na drugim końcu Pokątnej i już jestem spóźniona. Do zobaczenia następnym razem!
Pomachała im i szybkim krokiem wyszła z baru. Adam zapłacił rachunek i razem z Matem opuścili lokal. Ruszyli powoli wzdłuż Pokątnej w stronę Dziurawego Kotła.
- Adam, czy tylko mi się wydaje, że ten wyjazd zwisa ci i powiewa?
- Nie, skąd... czemu tak sądzisz?
- Masz minę jak bardzo, bardzo chory kot.
- Czemu kot?
- A czemu chory, to wiadomo? Nie wiem, masz jakąś kocią mordę.
- Dzięki, Mat, czuję, jak rośnie mi, kurde, samoocena.
- Nie ma sprawy, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, nie?
Zapadła cisza, przerywana jedynie uderzeniami podeszew butów o bruk.
- Mat?
- Taa?
- Bardzo się obrazisz, jak tam z wami nie pojadę?
- Śmiertelnie.
- Aha. Tak myślałem.
Stuk. Stuk. Stuk. Łup!
- Jasna....! Potknąłem się o jakąś starą butelkę.
- Masz refleks jak pijany auror, Mat. Tak to jest, jak się myśli o Agnes czy innych dziewczynach, zamiast patrzeć pod nogi.
- Adam, te insynuacje naprawdę mnie ubodły.
- Mówisz?
- Tak.
Mat otrzepał płaszcz z kurzu.
- Adam?
- Hm?
- Nie masz wrażenie, że ktoś nas śledzi?
- Mam takie wrażenie, odkąd wyszliśmy z baru. A co?
- Nic, nic. Już myślałem, że zrobiłem się paranoikiem, tak jak ty.
- Błąd. Paranoik wierzy, że ktoś na niego poluje – ja to wiem.
- Daj już spokój z tymi twoimi odzywkami. Ilu?
- Nie mam pojęcia. Na pewno czarodziej...e. Czarodzieje.
- Nie! Naprawdę? A ja myślałem, że to mugol nas śledzi po Pokątnej!
- Mogę skończyć? Chodziło mi o to, że są silni magicznie. Albo silny, nie wiem, ilu ich jest.
- No co ty? Znasz jakiegoś samobójcę, który atakował by nas dwóch w pojedynkę?
- Lista ma być alfabetyczna?
- Okay, okay, zrozumiałem – Mat przewrócił oczami. - Udajemy, że nie wiemy, gubimy, czy próbujemy złapać?
- Wybieram opcję numer cztery.
- Czyli?
- Dajemy mu do zrozumienia, że wiemy i nic nie robimy. Niech się chłopak trochę przestraszy.
- Albo dziewczyna.
- Albo dziewczyna. Tyż racja. Wstępujemy jeszcze na jednego do Dziurawca?
- Adam, nie wiem jak tobie, ale mi wyczerpał się limit alkoholi na ten miesiąc. Skończył mi się eliksir na kaca.
- O ile pamiętam, to upiliśmy się tylko raz.
- Wyobraź sobie, że nie spędzam całego czasu tylko z tobą. Merlinie, gdybyś wiedział, jaką ten Polak, Erick, ma głowę... och.
- Szczegóły tej fascynującej historyjki zostaw mi na później, proszę.
- Cóż...
Stanęli przed murem, w którym zaczynała formować się brama. Mat kopnął kupę liści.
- Dalej nas śledzi?
- Nie, siadł sobie pod parasolką i czyta gazetę.
- Łżesz?
- Jak pies.
- Aha. Tak myślałem.
- Agnes!
Kobieta wychyliła się z gabinetu, żeby zobaczyć, kto ją woła.
- Tak, sir?
- Pozwól tu na chwilę, proszę.
Agnes weszła do pokoju swojego szefa. Nie była tu bynajmniej sama. Siedziała tam niewysoka dziewczyna o platynowych, prawie białych włosach, jasnej cerze i świdrujących, szarych oczach. Miała ołówek za uchem i szczery, szeroki uśmiech na twarzy.
- Agnes, to jest Elisabeth. Od dzisiaj będzie pracować zamiast Toma na stanowisku waszego technika. Poznajcie się.
Agnes wyciągnęła rękę i uścisnęła ją mocno na przywitanie. Dziewczyna odwzajemniła uścisk i skinęła jej przyjaźnie głową. Łowczyni miała dziwne wrażenie, że skądś ją zna.
- Jeśli chcesz zaopatrzyć się w jeszcze jakieś rzeczy przed wyjazdem, zgłoś się do niej.
- Dobrze, sir.
- Teraz oprowadź ją po Wydziale, niech pozna ludzi.
- Cóż, Elisabeth... - zaczęła Agnes, kiedy wyszły z gabinetu.
- Mów mi po prostu Lisa – poprosiła dziewczyna.
- Okay, Lisa. Ja, jak już wiesz, jestem Agnes. Wszyscy tutaj mówimy sobie po imieniu, chyba że ktoś kogoś bardzo nie lubi. Obsługujesz cztery grupy po sześć osób, więc każde cacuszko produkuj w większej ilości egzemplarzy... ale w szczegóły techniczne wprowadził cię chyba szef?
- Wytłumaczył mi te sprawy.
- Świetnie. Z ciekawości, jakimi dziedzinami się zajmujesz?
- Głównie komunikacja między ludźmi. Trochę bawiłam się z bronią i mam na koncie kila pożytecznych, ciekawych zaklęć. Próbowałam też umagiczniać mugolskie rzeczy, jak chociażby komputery. Wiesz, co to jest, prawda? - spytała na wypadek.
- Komputery? Tak, tak, oczywiście, że wiem
Wolała nie mówić, że z tym urządzeniem pierwszy raz zetknęła się za sprawą Ericka i nadal było dla niej czymś zdumiewającym. Zawsze bawiło ją, jak śmiesznie obrazki uaktywniały się pod naciskiem strzałki. Jak za dotknięciem różdżki.
- Widzę, że jesteś dość dobra w te klocki. Ile masz lat?
- Dwadzieścia cztery.
- To tym bardziej – Agnes uśmiechnęła się. - Ale... czy my się skądś nie znamy? Twoja twarz jest jakby znajoma?
Lisa przygryzła wargi.
- Możesz kojarzyć mnie z Hogwartu, jeśli tam chodziłaś. Chociaż... – zawahała się. - Chociaż... możesz też znać mojego kuzyna z Departamentu Sprawiedliwości, jesteśmy bardzo podobni.
- To raczej Hogwart. Nie mam znajomych w tym wydziale.
- Dracon Malfoy?
Agnes stanęła jak wryta.
- Co?! Dyrektor Departamentu Sprawiedliwości jest twoim kuzynem?! Malfoy w dodatku?!
- To coś złego?
- Nie, nie, skądże...
Łowczyni poczuła się głupio. Nigdy nie była uprzedzona do kogoś, dlatego że, powiedzmy, był w Slytherinie, jego rodzice byli mugolami albo coś w tym stylu. Poczuła, że niechęć do Lisy tylko za to, że jednym z krewnych/znajomych jest Draco Malfoy była zupełnie nieuzasadniona. Nie musiało to znaczyć, że od razu jest żądnym krwi śmierciożercą w przebraniu.
Dziewczyna patrzała na nią uważnie.
- Większość ludzi reaguje podobnie jak ty. Co w tym takiego złego?
- Nic, nic – Agnes uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybacz, po postu rzadko spotyka się członków rodziny Malfoy pracujących na... niskich stanowiskach w Ministerstwie, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Bez urazy.
- Nie ma sprawy, przyzwyczaiłam się – odpowiedziała Lisa, choć w jej głosie przebrzmiewała pewna gorycz.
Agnes otworzyła usta i zamknęła je z powrotem. Nie za bardzo wiedziała, co powiedzieć. Milcząc, poprowadziła dziewczynę do pokoju łowców, żeby przedstawić ją grupie.
Roxana szkoliła się. Dnie wypełniały jej zajęcia poświęcone medytacji, walce i innym rzeczom, przydatnym w życiu łowcy. Szybko zauważyła, że Lauren jest świetną wojowniczką, i chociaż wiedziała, że jej niegdysiejsze umiejętności, które teraz odzyskiwała, też nie były małe, czuła pewien respekt przed elfką.
Zastanawiała się też, co kobieta może tu robić. Elfy żyły zwykle we wspólnotach - samotne miały niskie szanse na przeżycie. Lauren zdecydowała się jednak żyć wśród ludzi, którym za spokój odpłacała swoją zadziwiającą wiedzą na temat ziół.
Dla Roxany, która też wiedziała o nich niemało, był to doskonały temat do rozmowy w wolnym czasie. Razem wybierały się nocą na zbieranie roślin po lesie. Dziewczyna widziała, że codziennie rano elfka udaje się do swojego ogródka zbierać listki pożytecznych roślin, aby potem suszyć je i przechowywać w zamkniętych pojemnikach. Wyczuwała też w swoich posiłkach pewne ilości ziół wzmacniających i innych, bardzo przydatnych przy intensywnym trybie życia. Nie próbowała protestować, była bardzo wdzięczna za tę pomoc.
Aynye wydawał się być w lepszym humorze. Inis zauważyła, że przez ostatnie kilka dni poweselał. Mimo że nie był tak radosny jak kiedyś, to odzyskał część dawnego wigoru i już nie spędzał dni na siedzeniu w bezruchu.
Elfka podejrzewała, że ktoś – lub coś – musiało go zmusić do zmiany postanowienia. Sądziła, że mogła to być jakaś wizja. Aynye miał silna aurą i często zdarzały mu się prorocze sny i widzenia.
Inis nie wiedziała, co to było, ale cieszyła się, że znowu jest szczęśliwy. Była pewna, że wcześniej czy później brat poda jej powody zmiany swojego zachowania.
Zasunęła koc służący jako przegroda między pokojami namiotu i położyła się spać.
Dziewczyna poprawiła uchwyt na rękojeści miecza. Był idealnie wyważony, jakby stworzony dla niej. Krótki, co prawda – wcześniej należał pewnie do jakiejś elfki, one walczyły taką bronią – ale już po kilku treningach zdążyła się do niego przyzwyczaić i opanować sposoby walki. Teraz miała bić się z Lauren naprawdę, żeby sprawdzić wyuczone wcześniej umiejętności.
Stały na wydeptanym placu za domem. Roxana rękę z mieczem spuściła bezwładnie wzdłuż uda, ale nawet na chwilę nie spuściła oczu z przeciwnika. Obie miały na sobie ochraniacze, ale mimo wszystko...
Lauren stała spokojnie w lekkim rozkroku, czekając na jej reakcję. Trzymała miecz na wysokości pasa, żeby móc ewentualnie wyprowadzić blok w górę lub w dół.
Dziewczyna poczuła swojego rodzaju podniecenie. Walczyła już niejeden raz i pamiętała to uczucie, kiedy adrenalina zaczyna szybciej płynąć w żyłach, ale...
To było coś innego.
Drążyło ją od środka, wwiercało się mózg, odwracało tor jej myśli. Czuła, że nie może skupić się na walce, że coś zaprząta jej uwagę.
Lauren wykorzystała ten moment i zaatakowała. Roxana mimo otumanienia zasłoniła się mieczem i szybko odskoczyła. Ręka zdrętwiała jej od ciosu.
Elfka zgrabnie przerzuciła miecz do drugiej ręki i spróbowała trafić dziewczynę w ramię. Ta odchyliła się, po czym skontrowała ciosem od dołu.
Kobieta wystawiła miecz i ostrze przejechało po klindze, zatrzymując się na wężowatej gardzie. Zgrabnie zakręciła bronią, ale Roxanie udało się utrzymać rękojeść w garści, chociaż była teraz zupełnie odsłonięta.
Lauren zrobiła szybko krok do przodu i przystawiła jej klingę do gardła,
- Nie uważałaś – uprzedziła ewentualne wymówki dziewczyny. - Nie koncentrowałaś się na walce. Nie zwracałaś uwagi na znaki, które mogły cię poinformować o moim ataku.
Mówiła to spokojnie, bez wyrzutu – stwierdzała fakt. Roxana nie wiedziała, co powiedzieć – nie mogła zaprzeczyć.
Ostrze naciskało jej na gardło i poczuła, jak spod ostrej klingi spływa kropla krwi.
Pomyślała,
zapach krwi... jej słodki smak... rozkosz... głód.... głód...
że to uczucie, które tak silnie odezwało się przed walką, towarzyszyło jej od czasu, kiedy obudziła się w chatce wiedźmy. Najpierw ciche, potem coraz mocniejsze, było z nią cały czas.
- O, bogowie. Zaczyna się – usłyszała głos Lauren. - Roxano, wejdź do domu, zaraz podam ci zioła.
Nie straciła jeszcze nad sobą kontroli, nie, do tego brakowało jeszcze kilku dni, jednak czuła się zdominowana przez tę żądzę. Dopiero teraz, kiedy zrozumiała, co to za uczucie, poczuła, jakie jest silne. Pobudzone walką, nie dawało o sobie zapomnieć.
Przypomniała je sobie i wiedziała już, że nie może dalej uciekać od przeszłości.
Ktoś wołał go przez ciemność. Nie za bardzo wiedział, gdzie się znajduje. To była jakaś jaskinia? Albo może miasto, w końcu widział budynki, ludzi chodzących po ulicach...
Wszędzie unosiła się mgła, utrudniająca widzenie. Do oczu przenikały jedynie słabo zarysowane kształty. Tak, to chyba jednak miasto, pomyślał.
Chmura zrobiła się rzadsza i teraz mógł zobaczyć, że tak naprawdę znajduje się obok jakiegoś małego domku – a raczej tego, co z niego zostało. Widział, jak budynek płonie, jak z trzaskiem zapada się do środka dach. Widział ciało poparzonej kobiety, leżące na ziemi, jasne włosy rozsypane na trawie. Dziewczyna wyglądała na dość młodą i wysportowaną. Miał wrażenie, że kiedyś już ją spotkał.
Oczy łzawiły mu od dymu. Mrugnął, a kiedy uniósł powieki, zrozumiał, że jest już w innym miejscu. Nie było tu ognia ani poranionej kobiety, tylko inna, zupełnie zdrowa.. Przez chwilę myślał, że to dziewczyna z jego poprzedniego snu, ale ta była dużo wyższa – chociaż też miała skrzydła. Chyba płakała. Poza nią widział tylko nieznośną dla oczu światłość.
To tylko sen, powtarzał sobie cały czas, ale i tak drgnął, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Nie odwracaj się – ostrzegł go głos, ten sam, który pojawił się w ostatniej wizji, głos skrzydlatej kobiety. - Musisz dać jej czas. Czekaj.
- Tak, pani.
- Pamiętaj. Wszystko zostało zapisane. Wszystko, co ma się zdarzyć, zdarzyć się musi. Czekaj.
Aynye obudził się, dysząc ciężko. Ukrył twarz w dłoniach i zacisnął mocno powieki.
Roxana otworzyła oczy. Leżała w swoim łóżku. Nie przypominała sobie, żeby zemdlała. Musiała...
Ach, tak. Weszła do kuchni i kilka chwil później pojawiła się tam elfka z kubkiem jakiegoś napoju w dłoniach. Podała jej go. Dopiero po wypiciu zorientowała się, że to krew. I że Lauren ma mały opatrunek na ręce.
Nie powiedziała wtedy nic. Kobieta zaprowadziła ją do jej pokoju, gdzie zasnęła.
A teraz...
Usiadła szybko na łóżku i rozejrzała się. Elfka uśmiechnęła się do niej z fotela przy biurku.
- Wstałaś. To dobrze. Musimy porozmawiać.
- Chciałam ci podziękować...
- Za chwilę. Powinniśmy najpierw ustalić kilka rzeczy...
Wstała, zamiatając szatą podłogę, podeszła do Roxany i usiadła na skraju łóżka.
- Nasze powitanie na początku było dość skąpe, jak na ludzi, którzy nigdy wcześniej się nie widzieli. Ale ja już cię znałam, miałam wizję. Domyślałam się, że przyjdziesz. Nie wiedziałam, kim jesteś, ale sen jasno wskazywał, że mam się tobą zaopiekować. Powiem szczerze – sondowałam cię delikatnie. Przepowiednie przepowiedniami, ale obcym ufać nie można. To, co zobaczyłam w twoim umyśle... było straszne. Inaczej: było nienormalne. Roxano, co to było? Nie, nie mów nic, odpowiem za ciebie – to były wspomnienia z dwóch żyć. Dwie równoległe przeszłości, należące do dwóch różnych kobiet. Wiesz, co to znaczy?
Dziewczyna cały czas odwracała wzrok, starając się nie patrzeć elfce w oczy, ale teraz przyjęła jej spojrzenie.
- Nie wiem. Nigdy...
- Podejrzewam, że nigdy cię to nie spotkało i nigdy o tym nie słyszałaś. Więc teraz posłuchaj.
- Są ludzie, dla których celem jest poświęcenie. Poświęcają swoją duszę czemuś, jakiemuś celowi, pieniądzom, władzy. Są ludzie, którzy przeznaczają swoją duszę... trudno mi to opisać w języku ludzi, ale można by to było przetłumaczyć jako „gotowość na zatracenie”. Oddają swoją duszę Bogu do dyspozycji, koncentrując się jedynie na dostaniu się do raju. Całe życie, wszystko poświęcają tylko temu. Nie znaczy to, że starają się czynić dobro. Oczywiście, to też, ale chodzi głównie o to, że czekają w gotowości na rozkaz Boga. Coś jakby wieszali na szyję plakietkę „do wypożyczenia”.
- Sądzę, że Roxana, w której ciele żyjesz, jest jedną z takich osób. Kiedy umarłaś... bo umarłaś, prawda? Ktoś lub coś przeniosło twoją duszę do jej ciała.
- Ale... po co?
- Tego nie wiem. Wydaje mi się, że gdzieś tam coś zostało ci przeznaczone i bez względu na wszystko musisz się tym zająć. Co nie znaczy, że jesteś nieśmiertelna. Jeśli rzucisz się pod pociąg, to raczej nie przeżyjesz.
- Nie mam pojęcia, kto mógłby być odpowiedzialny za twoją reinkarnację, ale podejrzewam, że niedługo sama się tego dowiesz. Takie istoty nie pozostają w cieniu - Lauren zamilkła. - Co zamierzasz teraz zrobić?
- Co zamierzam? - spytała gorzko dziewczyna. - Zostanę tutaj. Na przeznaczenie mogę czekać gdziekolwiek. Miejsce dobre jak każde inne, a warto nauczyć się jeszcze paru nowych rzeczy.
Elfka uśmiechnęła się ciepło.
- Mogę dowiedzieć się, kim byłaś?
- Że wampirem, to już wiesz, prawda? Tak... - zamyśliła się. - Byłam wampirem, niezwykłym wampirem...
Wstała powoli i wyszła na środek pokoju. Kobieta patrzyła na nią w ciszy.
Dziewczyna zamknęła oczy i zacisnęła mocno pięści.
Zabrzmiał trzask rwanego materiału i z jej pleców wyrwały się na świat dwa czarne, pierzaste skrzydła. Krzyknęło słabo. Uklęknęła, podpierając się ręką o drewnianą podłogę. Odetchnęła, wyprostowała się i podeszła do lustra, wiszącego przy drzwiach.
Przyjrzała się sobie z zadowoleniem i delikatnie pogłaskała jedno ze skrzydeł.
- Witaj z powrotem, Mir – powiedziała do swojego odbicia z uśmiechem.
Adam w milczeniu patrzył na księżyc wiszący na niebie. Nie kojarzył mu się z niczym, był cudownie bezwspomnieniowy i wampir mógł przyglądać mu się bez końca.
Ciekawe.
Mat opowiedział mu, że Agnes coś zaatakowało w drodze do domu. Łowca zdawał się bagatelizować ten fakt, ale wampira to zastanowiło. Jego sny były ostatnio dziwnie niepokojące. Denerwowało go to. Tylko odrobinę, oczywiście, ale miał pewne podejrzenia i...
Był to jeden z powodów, dla których leżał teraz na pniu drzewa i wpatrywał się w miesiąc.
Nasunął głębiej kapelusz na czoło i zamknął oczy.
Wspomnienie Mata i Agnes wywołało w nim lekkie ukłucie sumienia. Zrobiło mu się... dziwnie, że zażartował z przyjaciela i sugerował jego związek z łowczynią. Przecież było widać, że Mat po prostu zaopiekował się nią, bo ta, chociaż wydawała się silna, musiała głęboko przeżywać śmierć przyjaciółki – było zresztą widać, że nie jest tak żywa i gadatliwa jak kiedyś.
Zrobiło mu się... przykro?
Roześmiał się.
Zaszumiało.
Uchylił rąbek ronda i spojrzał na tajemniczego przybysza spod oka. Czyżby to był...?
Nie, to nie możliwe.
Oni już nie istnieją, wampirze, zapamiętaj.
- Witaj, przyjacielu.
- Witaj, Adamie.
Mężczyzna miał przyjazny głos, łagodny – choć może, mimo wszystko, nieco ironiczny. Wzbudzał zaufanie i od razu nastawiał pozytywnie. Ale był odrobinę... dziwny. Wampir jeszcze nie wiedział, dlaczego.
- My się znamy?
- Powiedzmy.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy zostali sobie przedstawieni.
- Och, to na pewno. I sądzę, że nie będziemy mieli takiej okazji.
- Przyszedłeś, jak słyszę, w dość konkretnym celu?
- Nie zwykłem odwiedzać kogoś, żeby pogadać o wspólnych znajomych.
- No cóż, w takim razie zacznijmy – Adam wstał, powiesił kapelusz na gałęzi, odgarnął włosy z twarzy i 'wyłamał' sobie palce ukryte w skórzanych rękawiczkach.
- Ach, jeszcze jedno – przypomniał sobie wampir. - Jakbym nie przeżył, to masz zostawić w spokoju moich przyjaciół.
- Oczywiście.
- Wiem, że kłamiesz, ale mam nadzieję, że któreś z nich wbije ci sztylet w gardło – westchnął.
- My zawsze mówimy prawdę. No, chyba że mamy interes w lekkim zafałszowaniu faktów.
- Czyli kłamiecie jak najęci, kiedy tylko jest okazja. Bez broni? Czy może masz gdzieś ukryty sztylet, nożowniku?
Obcy zacisnął wargi.
- Nie jestem skrytobójcą, wampirze.
- Świetnie. Pan zaczyna – Skinął mu głową, przyjmując postawę do walki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 22:13, 18 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
3. Wakacje z chochlikami.
Jestem piasku ziarenkiem w klepsydrze,
Zabłąkaną łódeczką wśród raf,
Kroplą deszczu,
Trzciną myślącą wśród traw
...ale jestem!
Jestem iskrą i wiatru powiewem,
Smugą światła, co biegnie do gwiazd,
Jestem chwilą, która prześcignąć chce czas
...ale jestem!
Anna Maria Jopek, Ale jestem
Mat odłożył proszek Fiuu z powrotem na kominek i odwrócił się do zaniepokojonej Agnes.
- Nie ma go - powiedział. - Byłem w różnych pokojach zamku, ale nigdzie go nie znalazłem. Próbowałem szukać moim czarem teleportacyjno-lokalizacyjnym i nic. Nie odbiera poczty, sowa wróciła.
- Nikt nie wie, gdzie może być? - spytała rozpaczliwie.
Pokręcił głową.
- Żaden z jego 'lokatorów' nie ma na ten temat zielonego pojęcia, a Michael gdzieś wyszedł.
- Może po prostu nie chce się z nikim widzieć - stwierdziła smętnie.
- Może - powiedział w zamyśleniu. - A może...
Nie dokończył. Jeszcze nie teraz.
- Jutro jedziemy. I co?
- Nie wiem - westchnął Mat. - Mam nadzieję, że wróci do tego czasu.
Mirian siedziała na huśtawce i gryzła źdźbło trawy. Myślała o swoim poprzednim życiu i zastanawiała się, czy naprawdę chce do niego wracać. Co miała powiedzieć wszystkim swoim przyjaciołom?
Poza tym pozostawało Zadanie. Jak by nie było, miała Misję Do Spełnienia. Nie wiedziała jeszcze jaką, ale Coś było jej Przeznaczone. Czy po zrobieniu tego zginie? Odejdzie?
Nie chciała o tym myśleć. Wolała skoncentrować się na
(Adamie)
kwiatach, rosnących w ogrodzie. Były takie piękne! Zabawne, że wcześniej
(przed śmiercią)
tego nie widziała. Pomyślała, że wrzosy wyglądają cudownie w księżycowym świetle.
Schyliła się, żeby zerwać jedną gałązkę i poczuła ból w głowie. Upadła. Dziwne obrazy przewijały się przed oczami, słyszała głosy, wrzaski, rozpaczliwy, urywany krzyk. Czyj?
Boże, nie, nie Adama...
Lauren wyjrzała przez okno, żeby zobaczyć, co robi Roxana. W myślach nadal tak ją nazywała, chociaż w rozmowach z dziewczyną starała używać się jej dawnego imienia. Roxana nie czuła się wtedy tak bardzo "inna".
Widziała, jak dziewczyna upada i jęczy cicho. W pewnym momencie podniosła głowę i elfka zobaczyła jej oczy - jak dwie czarne jamy.
Cofnęła się ze strachem.
Muszę mu pomóc... potrzebuje mnie...
Adam wiedział, że nie ma szans. Kiedy podnosił zaciśnięte pięści, doskonale rozumiał, że nie uda mu się wygrać. Jak dobrym wojownikiem by nie był, jakich zalet wampira by nie miał, i tak z Nim szans nie miał.
Bo wreszcie zrozumiał z czym - z kim - ma do czynienia. Bał się wymówić głośno to imię.
Po raz pierwszy w życiu poczuł strach. Nie chciał umierać, jeszcze nie.
Ale wiedział, że i tak nie wygra. Właściwie nawet nie miał po co walczyć.
Zaraz, zaraz, zreflektował się. To mówi Adam, najlepszy wampir po tej stronie Missisipi? Ten, który głośno śmiał się w twarz najokrutniejszym łowcom Ministerstwa? Chyba się starzeję. Chłopie, weź się do kupy, albo kupa weźmie się za ciebie.
Przybysz przyglądał mu się z zainteresowaniem. Wzrokiem mierzył wysportowaną sylwetkę, doskonałą postawę i ostro zarysowaną, bladą twarz okoloną czarnymi włosami. Rzucił okiem na ciemne spodnie i koszulę, gustowne rękawiczki i ciężkie, wojskowe buty. Uśmiechnął się na widok błysku w szarych oczach.
Oblizał wargi i poprawił kołnierz płaszcza.
- Adamie, nie ma się gdzie spieszyć. Mimo moich wcześniejszych zapewnień, mamy czas. Możemy porozmawiać.
- Nie mamy o czym - warknął wampir.
- Nie interesuję cię, czemu właśnie ty?
Adam zmrużył oczy.
- Zostawię sobie te pytania na później.
Mężczyzna zacisnął wargi.
- Jeśli jakieś później będzie - stwierdził cicho. - Próbowałem być miły, ale skoro tak....
Wyciągnął pistolet.
Wampir cofnął się o krok.
- Co... - zaczął.
- Nie zaryzykuję, że znowu mi uciekniesz - odpowiedział przybysz twardo, ale z uśmiechem. - Nie tym razem.
Wycelował i nacisnął spust.
Mirian zacisnęła mocno powieki i zakryła uszy dłońmi, słysząc głośny wystrzał z pistoletu.
Uciekaj, Adam, uciekaj!
Wampir odskoczył. Zahipnotyzowany widokiem patrzył, jak srebrna kula przelatuje kilka centymetrów od jego piersi. Obrócił się w stronę mężczyzny, który zrepetował broń i znowu wycelował.
Adam zaklął pod nosem nad własną naiwnością i skoczył na ręce, czując, jak pocisk przelatuje tuż pod nim. Kiedy wylądował znowu na nogach, zauważył, że ma postrzępiony sweter. Trzeci strzał był celniejszy i wybił go z rytmu, a wiedział, że jego karkołomne wyczyny gimnastyczne muszą być wyliczone co do centymetra, jeśli chciał przeżyć.
Nagle poczuł w sobie jakąś dziwną determinację, aby przetrwać.
Jeśli tego dożyję, to po walce wyślę kwiaty na grób mojej profesor z mugoloznawstwa za wszystkie te informacje o mugolskich broniach, przemknęło mu przez myśl. Kosz czerwonych róż. Albo dwa.
Przybysz strzelał do niego raz za razem. Adam unikał, przewracał się i skakał we wszystkich możliwych kierunkach. Jęknął i zacisnął zęby, kiedy kula trafiła go w nogę. Mężczyzna uśmiechnął się. Nacisnął spust ponownie i oboje usłyszeli suchy trzask.
- Spokojnie - powiedział z uśmiechem błąkającym mu się po ustach. - Mam jeszcze jeden.
Pusty magazynek upadł, głucho uderzając o ziemię, a w ręce blondyna pojawił się kolejny, pełny.
Teraz albo nigdy, pomyślał Adam, kiedy przybysz wsadzał nowe naboje. Bogowie, miejcie mnie w swojej opiece.
Czując, jak ugina się pod nim zraniona noga, krzyknął zaklęcie teleportacyjne.
Aportował się jedynie kilkadziesiąt metrów dalej, choć już poza zasięgiem pistoletu. Zaklął, bo liczył na coś więcej, ale czego spodziewać się, kiedy nie ma się nawet różdżki w ręce?
Wiedział, że nie starczy mu sił na aportowanie się do zamku. Mężczyzna zbliżał się do niego szybkim krokiem.
Wampir zacisnął zęby i schylił głowę. Dwa skrzydła wyrwały mu się z pleców, unosząc go w górę.
Już po kilku chwilach znalazł się wysoko ponad figurką w dole.
Która robiła się coraz większa.
Zaklął i zaczął lecieć w stronę zamku. Odwrócił się, kiedy kula przemknęła obok niego.
Jasnowłosy znajdował się jakieś dwadzieścia metrów za nim. Białe skrzydła uderzały w powietrze, niosąc go dużo szybciej niż zmęczonego i krwawiącego wampira, który nie dał swojemu organizmowi czasu na regenerację rany. Która też bolała dziwnie - nienormalnie.
- Nie uciekaj, tchórzu! - usłyszał krzyk za sobą.
Stanął w miejscu, co chwila opadając lekko i znowu wznosząc się do góry.
- Ja jestem tchórzem, tak? - spytał i splunął na ziemię daleko pod nim. - Nie umiesz nawet walczyć uczciwie.
Przybysz zmrużył oczy.
- Myślisz, że wyprowadzisz mnie z równowagi? Nie ze mną te numery - Powoli zrepetował broń, która zaskoczyła z głośnym "klang" - Pozdrów ode mnie diabła, wampirze!
Wystrzelił. Adam spadł w dół jak kamień, wirując bezwładnie.
Mężczyzna westchnął.
- Musiałem - powiedział do księżyca. - Sam powinieneś to zrozumieć.
Schował pistolet do płaszcza i zniknął.
Agnes rozglądała się zdenerwowana.
- Na pewno zostawiłeś mu tę wiadomość? - spytała.
- Tak - odpowiedział cierpliwie Mat. - Pytasz się piętnasty raz. Agnes, zrobiliśmy, co mogliśmy. List czeka na biurku, jeśli wrócił, to z pewnością go przeczytał. Może nie chce jechać.
- A jeśli nie?
- A jeśli chce jechać?
- A jeśli go nie przeczytał - odparła z poirytowaniem.
Mat umilkł.
- Nie wyobrażam sobie, żeby mogło mu się coś stać. Adam to kawał drania, nie da się pierwszemu lepszemu zbirowi w zaułku. Na pewno wszystko z nim w porządku.
- To czemu nic nam nie powiedział? Mat, jesteś jego przyjacielem, a sam nie zauważyłeś, jak się zmienił po śmierci Mir?
- Agnes, na bogów, to nie jest wampir, który mógłby się przebić sztyletem po tym, jak zginęła mu dziewczyna!
- Też tak sądzę - odpowiedział głos za nimi.
Obrócili się jak na rozkaz.
- Adam! - krzyknęła z ulgą Agnes. - Adam, gdzie ty byłeś? Co się z tobą działo? Czemu nie odpowiadałeś na nasze listy?
- Spokojnie, spokojnie - Wampir uśmiechnął się. - Nie było mnie dwa dni, zapomniałem wam powiedzieć, że wyjeżdżam. Sprawa rodzinna. Trzeba bł natychmiast przybyć na miejsce, a teren był chroniony, nie dało się skontaktować. Nic takiego, już wszystko w porządku.
- Jesteś pewny? - spytała zaniepokojona.
- Tak - odpowiedział spokojnie wampir. - To co, lecimy?
- Pewnie, świstoklik uaktywni się za.... - Mat zaklął. - Łapać, lecimy za trzy sekundy.
Drużyna wokół uchwyciła się puszki coli i zniknęła.
- Tak w ogóle to chyba nie przedstawiłam ci naszych znajomych - stwierdziła lekko Agnes. - Isabel, John, Max, Oscar. To jest Adam.
Przywitali się z pewnym dystansem - przyjaciele, nie przyjaciele, on był wampirem, a oni - łowcami. Po krótkiej chwili doprowadzania się do stanu używalności po podróży świstoklikiem ruszyli do miasta.
Od czekających już na nich aurorów dostali zaklęcie otwierające drzwi domków nad jeziorem, gdzie mieli zamieszkać, oraz mały plik raportów z ostatnich kilku miesięcy. Po dość chłodnej wymianie zdań pożegnali się i poszli w stronę kempingów.
Domek, choć z zewnątrz niepozorny, w środku okazał się małym pałacykiem. Czarodzieje zadbali o wygodę w czasie swojego pobytu i teraz mieszkanie prezentowało się całkiem przytulnie. Drużyna rozłożyła się w trzech pokojach. Agnes, Mat i Adam siedzieli w salonie, organizując plan misji.
Dziewczyna przygryzła ołówek i wzrokiem przeleciała tekst na kartkach trzymanych w ręce.
- Musimy wykryć źródło przemytu - powiedziała, uważnie czytając rozkaz. - To oznacza siedzenie w lasach po nocy. Powiedzmy, że wywalę tam ciebie, Adam i Oscara - Zaznaczyła sobie coś na marginesie. - Ale to później. Teraz trzeba będzie pogadać z tubylcami. No to... Isabel i ja. John oraz Max zajmą się... - Spojrzała na dół strony - o, coś w sam raz dla nich. Będą przynętą. Wyślemy ich do drugiego domku jako turystów. Nie zwrócą na nich takiej uwagi, jak na nas.
Przejrzała kolejne kartki.
- Z raportów wynika, że przesyłki mają miejsce średnio co miesiąc. Data wypada za kilka dni, może tydzień, trzeba będzie zwrócić uwagę na przyjezdnych. Tak... - Napisała kilka słów, przekreśliła i poprawiła. - Pomyślmy... to chyba wszystko. Trzeba zawiadomić resztę - Wstała i energicznym krokiem ruszyła na piętro. - Co tak siedzicie jak dwa gargulce po deszczu?
- My? - spytał ze zdziwieniem Mat. - Nie, nie, my jesteśmy tylko pełni podziwu dla twoich talentów organizacyjnych. Słowo.
- Adam pewnie też - westchnęła.
- Tak, tak, oczywiście - wymamrotał wampir. Obracał coś w palcach.
Agnes i Mat wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Mam różowe włosy i jestem seryjnym mordercą. Co o tym sądzisz, Adam? - spytał ostrożnie wampir.
- Jak uważasz.
- Adam!
Wampir podniósł głowę i popatrzył na przyjaciela ze złością: - O co chodzi?
- Tylko o to, że jesteś odrobinę nieprzytomny - odpowiedział zgryźliwie.
- Też coś - prychnął. - Nie mogę się zamyślić?
- Chodzi mi o to, że zachowujesz się trochę... dziwnie. Coś się stało?
- Nic się nie stało - odpowiedział gniewnie Adam. - Wszystko jest w zupełnym porządku. Chcę tylko chwili spokoju!
- Co go napadło? - spytała zdziwiona Agnes, kiedy wampir zatrzasnął za sobą drzwi do pokoju jego i Mata.
- Nie wiem - Mężczyzna schylił się i podniósł przedmiot upuszczony przez wampira. - Agnes... czy to jest kula z mugolskiej broni?
- Co? Pokaż! - Dziewczyna schyliła się, żeby zobaczyć, kiedy nagle znalezisko zniknęło z cichym "pyk". Dymek rozwiał się, ukazując pustą rękę.
Jak na rozkaz oboje spojrzeli za Adamem, zamkniętym w swoim pokoju.
Adam zamknął za sobą drzwi i odwrócił się w stronę pomieszczenia. Ot, dwa łóżka, nierozpakowane do końca walizki i kilka ciuchów Mata, leżących na fotelu. Nic osobistego.
Oparł się o drewno i powoli osunął na ziemię. Przeczesał nerwowo włosy palcami i odrzucił głowę w tył, żeby pozbyć się przeszkadzającej mu grzywki. Jęknął, kiedy boleśnie uderzył się w potylicę.
Ściągnął spodnie i spojrzał na ranę na nodze. Pozostała po niej właściwie sama, jeszcze lekko różowa, blizna. Przypomniał sobie o kuli. Przeszukał kieszenie i zaklął, kiedy jej nie znalazł. Skupił się i przywołał ją w myślach. Po chwili pojawiła mu się w palcach. Obejrzał ją uważnie ze wszystkich stron.
Była srebrna, jak mógł się spodziewać - był to materiał najwyższego gatunku i z tego, co wyczuwał, było w nim też coś niezwykłego. Nie umiał określić, co, ale lekko parzyło mu to palce. Pocisk był też cały czas ciepły, ale to, co spowodowało takie trudności w gojeniu się i okropny ból, musiało się już ulotnić. Zastanawiał się, czy czasem nie wymyślono wreszcie czegoś, co jest w stanie go zabić.
Mnie nie da się zabić.
Mir się dało. Krew z twojej krwi, wampirze...
Spojrzał na kulę. Oczywiście, można go uśmiercić, jeśli ma się odpowiednio umagiczniony, srebrny miecz oraz spełnia się jeszcze parę innych warunków - na przykład trafi prosto w serce. Ale taka kula, wystrzelona ze snajperki z odległości stu metrów mogłaby być odrobinę niebezpieczna.
A następnym razem może mi się nie udać sfingowanie własnej śmierci.
- Pest!
Elfka trzasnęła drzwiami do domu. Mir usłyszała pisk protestujących jaskółek, którym zakłócono spokój w gnieździe pod dachem. Spojrzała na zdenerwowaną nauczycielką.
- Co się stało, Lauren?
- Jacyś turyści urządzili sobie wakacje poza sezonem - odpowiedziała kobieta, już spokojniejsza. - W tym co najmniej czterech to posterunek aurorów albo łowców. A za tydzień przyjedzie kurier, któremu musze przekazać dostawę ziół.
- Kurier...?
- Przecież muszę gdzieś dorabiać... zresztą, tak jak większość ludzi tutaj. Sprzedajemy zioła zebrane w lesie i wysyłamy do innych rejonów krajów. To jeden z najbogatszych terenów w Irlandii, jeśli chodzi o rzadkie, pożyteczne rośliny.
- Pożyteczne rośliny? - spytała z powątpiewaniem dziewczyna.
- Może niektóre są trochę niebezpieczne w większych ilościach - zgodziła się elfka. - Ale nawet rumianek umie zaszkodzić, jeśli pije się go wiadrami.
- Hm.
- W każdym razie będzie trudniej zbierać. Może być nieciekawie, tamtym jakoś żeśmy się wymykali, ale podobno to są zaprawieni w takich zadaniach łowcy - Pokręciła głową. - Może być niemiło.
- Poradzimy sobie - pocieszyła ją Mir.
- Och, na księżyc w pełni, czy oni muszą nam tak utrudniać życie?
- Nie.
- Jak to nie, Adam?
- Nie i koniec.
- Adam, nie wkurzaj mnie!
- Ja cię nie wkurzam. Wmawiasz sobie. To te drzwi cię denerwują.
- Adam, na wszystkich bogów Hadesu, skończ tę zabawę i wpuść mnie!
- Spokojnie. Nie irytuj się tak, bo ci ciśnienie skoczy, a to szkodliwe w twoim wieku.
- Jak cię dorwę, to ciśnienie będzie twoim najmniejszym problemem, wampirze! Otwieraj!
- Czemu?
- Och, zastanówmy się. Bo chcę tam wejść?
- Po co? Potrzebujesz czegoś? Podać ci coś?
- Adam!
- Do stu tysięcy hipogryfów, co się tu dzieje? Mat, czemu drzesz się, jakby zabierali ci ulubionego misia?
- Adam nie wpuszcza mnie do mojego własnego pokoju!
- Adam, czemu nie wpuszczasz Mata do jego własnego pokoju?
- Bo Mat chce mnie pobić.
- Mat, czemu chcesz pobić Adama?
- Bo Adam nie chce wpuścić mnie do pokoju!
- Adam, czemu nie chcesz... - Agnes urwała, czując, że zaraz się zapętli. - Mat, coś jest ci bardzo potrzebne z tego pokoju?
- Kolejna! Przepraszam, że chciałbym się rozpakować i przebrać!
- Skończ krzyczeć - jęknęła dziewczyna. - Już mi głowa pęka. Adam, wpuść tego wrzaskacza do pokoju.
- Żeby mnie zabił?
- Przecież nic ci nie zrobi! Prawda, Mat?
- Oczywiście, że nie. Zmuszę go, żeby zeżarł własną potylicę. Za przeproszeniem, madame - Zrobił ukłon w stronę Agnes. - A, i wcisnę mu jego własną nogę do...!
Agnes zamknęła mu usta.
- Jak jakiś barbarzyńca. Agnes, weź go spod drzwi, to psychopata!
- M... mm.... .m.... mm... pu.... ść!
Mat ściągnął wreszcie dłoń Agnes ze swoich ust, odskoczył od dziewczyny i warknął:
- Adam, sam jesteś psychopatą, skarłowaciały wampirze jeden! Wpuść mnie, nędzna namiastko nieśmiertelnego ciała!
- Jak dzieci - westchnęła Agnes. - Jak małe dzieci, naprawdę. Zrobimy tak - Mat wyjdzie, a Adam... nie, nie będziemy robić żadnej cholernej przekładanki! Może... A radźcie sobie sami!
Agnes odwróciła się szybko i ruszyła na górę. Trzasnęły zamykane drzwi.
- Adam?
- No?
- Chyba żeśmy cosik przesadzili.
- A?
- No.
- A...
- To otwieraj i lecimy do jakiejś knajpy. Przecież na trzeźwo to jej w oczy nie spojrzymy. Przynajmniej ja.
- A...
- A?
- A jak nie otworzę?
- Ci ludzie nic nie wiedzą - Isabel pokręciła głowa. - Pytamy się piętnastej osoby i nikt nic nie wie.
- Chodźmy do karczmy - Agnes pociągnęła przyjaciółkę za rękę. - Barman na pewno będzie miał najświeższe wiadomości.
Otworzyły drzwi i owionął je zapach starego piwa oraz dawno niewietrzonego pomieszczenia. Zbyt późno zorientowały się, że knajpa dla turystów znajduje się po drugiej stronie wsi.
Niepewnie weszły do środka i usiadły przy stoliku obok okna. Agnes próbowała je dyskretnie otworzyć, ale kiedy klamka została jej w ręce - zrezygnowała. Okno było tak czarne, że jedyne światło dawały świece, rozlewające się w swoich podstawkach na stolikach.
Po chwili cichej rozmowy podeszły do lady. Zamówiły napoje, bystrym wzrokiem mierząc gości w liczbie zaschniętego starucha, pijanego mężczyzny w średnim wieku i grupy rozchichotanych nastolatków, którzy nie omieszkali odwzajemnić spojrzenia.
Agnes wróciła do picia drinka. Już wcześniej uzgodniły, że to ona będzie prowadzić rozmowę.
- Świat się zmienia - zaryzykowała..
- Jak diabli - przytaknął karczmarz, łapiąc przynętę. Widocznie nie miał tutaj zbyt wielu partnerów do konserwacji. - Młodzi już nie tacy jak kiedyś. Prawda, że my też, jak jeszcze krew szybciej w żyłach krążyła, nie raz, nie dwa, robiliśmy różne numery, ale teraz...
- Teraz?
- Teraz świat się zmienia, panienko - powiedział mężczyzna, czyszcząc szklankę ręcznikiem. - Rodzice rozpieszczają dzieci, sami zachowują się, że niech ich Pan Bóg broni, to mamy.
- Oj, mamy, mamy - przytaknęła głosem, miała nadzieję, zbolałym. Westchnęła efektownie. Karczmarz zawtórował.
- Ciemne teraz jakieś takie interesy... Mówią, chodź z nami, Eddy, się dorobisz, to nic strasznego... A to nieprawda.
- Nie?
- Oczywiście, że nie! - oburzył się. - Za wszystko odpowiada ta stara wiedźma, która mieszka na drugim końcu jeziora. Ona już tak kilkadziesiąt lat robi, ludzi biednych, otumanionych i niewinnych wciąga w jakiejś swoje biznessa.
- A dokładnie to jak długo tak?
- A długo, długo, ale teraz się dopiero zaczęło naprawdę. Wcześniej sama chodziła, teraz ludzi po lasach ciąga... oj, źle, źle się dzieje w mieście naszym. Zwłaszcza, jak se pomocnicę, jędza, dobrała.
- Kogo? Waszego?
- Skąd! Biedne jakieś stworzenie, pewno czarami omotane.
- Bujda! - zachrypiał starzec spod stolika w kącie. - Pomiot czarci, jak i wiedźma, ot co! - splunął na warstwę brudu pokrywającą posadzkę. - Czarne to, dziwne jakieś, nie wiadomo, skąd przyszło. Demona przyzwała czarownica!
- Cicho tam! - fuknął karczmarz. - Wybacz, panienko, ludzie nie wiedzą, plotki jakieś durnowate wymyślają... a czemu to właściwie panienkę interesuje? - spytał podejrzliwie.
- Nowa jestem, to pytam.
- Na dłużej?
- Nie wiem.
- Byli tu już tacy, co przyjeżdżali i wyjeżdżali jak duchy... choćby ci, co w kempingach mieszkali. Zdaje się, że panienka tam teraz jest?
Dziewczyna skinęła głową.
- To niech panienka uważa. A teraz... a teraz niech panienka razem z koleżanką lepiej już idzie.
- Mamy cynk - oświadczyła Agnes Adamowi i Matowi, którzy właśnie leżeli na werandzie "obserwując teren". - Więc skoro my mamy cynk, to wy macie skończyć kisić tyłki i ruszać na zwiad. Raz, dwa, w te pędy.
- Ale gdzieee? - ziewnął Mat.
- Do domku nad jeziorem - Is wskazała głową. - My nie idziemy, bo będzie, że się za bardzo interesujemy sprawą. Wy macie jeszcze nieskalaną opinię, to możecie iść.
- Jeszcze - mruknął Mat.
- To jaki plan? - spytał, kiedy szli razem ścieżką wzdłuż brzegu.
- Jak co? Idziemy tam, nie? A co myślałeś?
- Och... nic, naprawdę. Ale... zmieniłeś się, Adam.
- Ty też, Mat. Wszystko się zmieniło. Świat się zmienia, a my razem z nim.
- Adam... zmieniłeś się, ale filozoficzne zagrywki dalej ci nie wychodzą.
- Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Mir przerwała lekturę książki o roślinach Irlandii, kiedy przeszkodził jej w tym trzeci z rzędu głośny brzęk, dobiegający z kuchni. Weszła do pomieszczenie i westchnęła.
- Lauren, co się dzieje?
- Nie wiem, mam dzisiaj fatalny dzień. Mogłabyś się skoczyć do apteki? Właśnie rozbił mi się kolejny słoik, a muszę jeszcze zakonserwować parę ziół.
Dziewczyna skinęła głową, chwyciła płaszcz z wieszaka i wybiegła.
To pewnie przez tych łowców, pomyślała.
Elfka oparła się o ścianę i odetchnęła.
- Nareszcie. A myślałam, że już w ogóle nie zareaguje.
Posprzątała okruchy szkła i właśnie odsyłała szufelkę do szafki, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
- W samo porę - Uśmiechnęła się i poszła przywitać gości.
Mat patrzył za dziewczyną biegnącą brzegiem rzeki.
- Kto to jest?
- Czy wyglądam może jak alfabetyczny spis mieszkańców największej wiochy w Irlandii? - spytał ironicznie Adam, uważnie lustrując płot i kwiaty w ogrodzie.
- Daje się zauważyć... pewne podobieństwo - odpowiedział Mat, wchodząc za nim na podwórko. - Twój kształt nosa...
- Brak danych, proszę powtórzyć pytanie - stwierdził wampir, pukając do domku nad brzegiem jeziora.
- Witam - przywitała ich elfka, wyglądająca jeszcze na dość młodą. - Czym mogę służyć?
- Jesteśmy ł... ły... - Przekaz telepatyczny Adama wbił się w głowę Mata niczym strzała. Zagryzł wargę, żeby nie wrzasnąć. - łybakami - zakończył kulawo. - To znacy, jesteśmy tułystami, ale lubimy łybakować. To jest wędkować.
- Chcieliśmy się zapytać, czy nie użyczyłaby nam pani swojej plaży jako łowiska albo nie poleciła innych rybnych terenów w okolicy? - wtrącił Adam.
Zmierzyła ich uważnym spojrzeniem.
- Ta plaża nie należy do mnie i myślę, że mogą państwo z niej skorzystać, to wspólna własność. Ale mało tutaj ryb. W ogóle. Wynajęli panowie domek kempingowy?
- Tak. Przyjechaliśmy tu poza sezonem, wie pani, świetna pogoda...
Zagrzmiało.
- ...na wędkowanie - dokończył Adam. - My z kolegą lubimy wędkować. To bardzo odprężające zajęcia dla takich zestresowanych facetów jak my.
- Bałdzo - przytaknął Mat, wczuwając się w swoją rolę sepleniącego rybaka. - Cyli można, ale mówi pani, ze mało bieze?
- Niezbyt dużo - Spojrzała pretensjonalnie na zegarek. - Przepraszam panowie, mam garnek na ogniu i... Chcieliby panowie zapytać o coś jeszcze?
- Nie. Ale możemy tu jeszcze zajść, jeśli przyjdziemy połowić, kiedy się przejaśni?
Chmura krążącą od jakiegoś czasu zdecydowała się na ofensywę i zaczęło lać jak z cebra.
- Oczywiście. Do widzenia panom, naprawdę się spieszę - Elfka uśmiechnęła się i zamknęła drzwi. Udało się! Dzięki Elune za jasnowidzenie. Swoją drogą, co za kretynów do niej wysłali?
Po kilku minutach wyprostowała się i otworzyła drzwi Mir, która biegła w deszczu, hałasując słoikami niesionymi w worku.
- Coś się stało? - spytała dziewczyna, zdejmując kaptur. - Wyglądasz jakoś nieswojo?
- Nic, kochana. Wszystko w porządku - odpowiedziała Lauren, wyciągając szkło i kładąc je na stół.
- Może ci pomóc?
- Myślę, że teraz... już sobie poradzę.
Mir wzruszyła ramionami i wróciła do salonu.
- Adam, kotku, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że ta rozmowa była kretyńska i Agnes zabije nas, kiedy przyjdziemy?
- Mat, słońce moje nigdy nie zachodzące, jaki więc był twój plan rozmowy?
- Mój? Myślałem, że ty jakiś masz!
Adam schował twarz w dłoniach. Włosy opadały mu strąkami, zlewane strugami deszczu.
- Głupi, głupi... - jęknął. - Mat, o Boże, jaki ty jesteś głupi...
- Zamknij się, załóż kaptur i biegiem do domu!
Agnes ściągnęła wargi.
Is pomyślała: Zupełnie jak McGonagall.
Adam pomyślał: Zupełnie jak mój kot, kiedy się obraża.
Mat pomyślał: Jezu-Maria, ona nas zabije.
- Czyli poszliście tam, tak? - spytała powoli. - Powiedzieliście jej, że jesteście turystami, tak? Wędkarzami? A w przypadku Mata wędkarzem z wadą wymowy? Dobrze rozumiem?
- Doskonale, Agnes - odpowiedział z kamienną twarzą Adam.
- Moi drodzy.... CZY WYŚCIE, DO KU**Y NĘDZY, NA ŁBY POUPADALI?! W CZASIE PODRÓŻY ŚWISTOKLIKIEM MÓZGI POGUBILI?! DESZCZ WAM, JASNA CHOLERA, ZASZKODZIŁ?!
- Ci, ci, Agnes - jęknął Mat. - Cichutko, cichutko, dobra Agnes, miła Agnes, ładna Agnes, cicho...Nie, jesteśmy całkiem zdrowi...[/i]
- Mat, zachowałeś się jak skończony kretyn, a nie łowca ze stażem - warknęła dziewczyna. - Co wyście sobie, na wszystkich dyrektorów Hogwartu, myśleli?
- Co ja, co ja? - bronił się Adam. - On zaczął, ja tylko improwizowałem, żeby nie wyjść na kompletnych idiotów!
- Wy... - zaczęła przygotowaną sobie przez całą wypowiedź wampira zgrabną wiązankę. - Wy zapatrzeni we własne mordy kikuty łowców, wy skretyniali potomkowie niedorobionych nietoperzy, odchody chorych na żołądek kotów z artretyzmem, resztki z odzysku połamanych różdżek, obmierzłe...
- Agnes, Agnes, spokojnie - powstrzymała ją Is. - Może... e... przerwijmy tę rozmowę, napijesz się rumianku, a potem porozmawiacie sobie spokojnie, co?
Łowczyni, celująca palcem niczym mieczem zagłady w Adama i Mata, opuściła rękę.
- Nie. Wyłazić. Poza. Dom. Zro. Zu. Mia. No?
- [size=8]Możesz mnie ugryźć....
- Słucham, Mat?
- Oczywiście, Agnes. Masz to jak w banku.
- Cudowne niebo, prawda? - westchnął Mat, rozciągając się na krześle na werandzie. - To niewiarygodne, jak się rozpogodziło w ciągu nocy... nieprawdaż, mój zapatrzony jedynie we własny nos wampirze?
- Prawdaż, prawdaż, drogi przyjacielu, który nie rozpoznałby pięknej pogody, nawet gdyby ta wyskoczyła z krzaków i splunęła mu w oko. Skocz się po coś do picia, wielbicielu przyrody, wspomożesz umierający z pragnienia gatunek wampirów.
Mężczyzna wstał i poszedł niechętnie do kuchni. Adam przeciągnął się i mimochodem rzucił okiem na przeciwległy brzeg jeziora.
Zamarł, zapatrzony. Nie mrugał - wierzył... no, powiedzmy, że wierzył w świadectwo swoich oczu. A przynajmniej, że coś widział.
Była to piękna kobieta, biorąca poranną kąpiel w błyszczącym promieniami słońca jeziorze. Widział, jak pływa, pluszcze i parska wodą, śmiejąc się z samej siebie. Podziwiał doskonałe, wyrzeźbione niczym z marmuru ciało*. Obserwował ruchy kształtnych, długich nóg, rozbijających wodę i wzniecających fontanny małych kropelek...
- Adam?
- Hm?
- Adam!
Obrócił się w stronę Mata, chwiejącego się pod ciężarem tacy z dwiema szklankami, dzbankiem herbaty i czterema talerzami ciastek.
- Wampir wampirem, ale równowagi długo nie utrzymam. Wyczaruj mi jakiś stolik!
Adam machnął ze zniecierpliwieniem ręką, spełniając prośbę przyjaciela i szybko wrócił spojrzeniem do jeziora, które teraz było już puste. Dziewczyna zniknęła.
- Adam?
- Czego? - warknął wampir.
- Chyba przez przypadek zdeptałem twój stół. Mógłbyś wyczarować trochę większy?
To była rusałka.
To nie mogła być rusałka, nie o tej porze roku.
Ale była piękna.
Była.
I jest z okolicy.
Raczej. Chyba nie przyjechała z Anglii, żeby popluskać się przed twoimi oczami.
Czyli można by spróbować...
Adam!
Co?
A twoja obietnica? A Mir?
- Agnes?
- Słucham?
Ton głosu łowczyni był oziębły i oschły. Adam postanowił przełknąć dumę i jednak z nią pogadać.
- Wiesz może, czy po drugiej stronie jeziora, albo gdzieś w okolicy, nie mieszka taka czarna, wysoka dziewczyna o oryginalnej urodzie?
Agnes zmierzyła go spojrzeniem.
- Załóżmy, że wiem. Po co ci to?
- Możesz mi po prostu powiedzieć?
- Po co ci to? - powtórzyła z naciskiem.
- Z ciekawości.
- To bądź ciekawy dalej.
- Agnes.
- Adam.
- Proszę.
Dziewczyna westchnęła.
- Mieszka u tej kobiety, elfki, którą wczoraj odwiedziliście.
- Dzięki, Agnes, jesteś kochana - uśmiechnął się wampir, chwycił płaszcz i otworzył drzwi.
- Adam?
- Tak?
- Nie chciałabym dowiedzieć się o czymś, dzięki czemu później musiałabym się wstydzić za ciebie.
W uszach Adam zabrzmiało to jak "Mir musiałaby wstydzić się za ciebie". Przygryzł wargę, skinął głową i wyszedł.
- Mat, co ty na to, żeby odwiedzić tamtą elfkę?
- Adam, masz gorączka? Przecież Agnes upiecze nas na wolnym ogniu i zje na śniadanie.
- Nie zje, nie zje. Idziesz, czy nie?
- Idę, idę. Przyznam, że była ona dość... interesująca.
- Nie zapomnij, że się jąkasz.
- Seplenię.
- Jeden wampir, i tak nie sprawiasz dobrego wrażenia.
- Też sądzę, że mam duże szanse.
- Adam?
- Tak?
- Czy ty masz na włosach nową gumkę?
- TAK.
- Aha, w porządku. Po prostu myślałem, że tylko wyprałeś starą.
Ktoś zapukał do drzwi.
Mir zastanowiła się, czy zagryźć osobę, która nie daje jej dokończyć książki, czy tylko sprawić, żeby zbierała zęby z podłogi połamanymi palcami. Stwierdziła, że najpierw otworzy.
- Idę! - krzyknęła.
- Mir, czekaj, ja otworzę! - dobiegł ją głos z kuchni.
Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. Zdjęła zamek i nacisnęła klamkę.
- Dzień dobry - usłyszała.
Zamknęła mocno oczy i otworzyła ponownie, wpatrując się w mężczyznę przed sobą.
Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć "cześć, Adam".
- Witam - usłyszała swój własny głos.
- My się chyba jeszcze nie znamy...
- Ach, to panowie? Proszę wejść, proszę wejść. Roxano, przepuść panów - powiedziała Lauren zza jej pleców.
Łowcy weszli. Zszokowaną Mir elfka wrzuciła do kuchni, a mężczyzn wprowadziła do salonu.
- Skąd...? Jak...? - wykrztusiła dziewczyna.
- To ludzie z Ministerstwa, o których ci mówiłam... i twoi znajomi?
Dziewczyna skinęła głową. Elfka spojrzała na nią zaniepokojona.
- Jeśli nie chcesz, to nie idź tam... wytłumaczę cię jakoś.
- Nie, nie pójdę, nie ma sprawy.
- To porozmawiaj z nimi, ja zorganizuję poczęstunek - westchnęła Lauren.
Mir odetchnęła, poprawiła swój wełniany sweterek z kapturkiem i kieszonką, strzepnęła niewidoczny pyłek z czarnych dżinsów i weszła do salonu.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się.
- Dzeń dobly, dzeń dobly - przywitał się Mat. - Pseplasamy, ze ześmy się tak wplosili, ale pomyśleliśmy...
- Och, nie ma problemu - uspokoiła go dziewczyna i usiadła na fotelu naprzeciwko sofy, którą zajmowali "chłopcy". - Nazywam się Roxana.
- Adam.
- Mat.
Zapadła chwila cisza.
- Na długo?
- Miesiąc albo półtora. A pani? - odpowiedział wampir.
- Ja tu mieszkam - roześmiała się, ale wypadło to dość blado. - I niech pan mi nie mówi per "pani", czuję się wtedy strasznie staro.
- Ale podobno jesteś tu od niedawna?
- Czemu pytasz?
- Z ciekawości.
- Jesteś więc bardzo... ciekawskim mężczyzną.
- Az za baldzo - wymamrotał Mat pod nosem.
- Słucham?
- Nie psejmujcie się mną, ja sobie tylko bełkocę do siebie - stwierdził zgryźliwie.
- Mat! - warknął Adam.
Nic się nie zmienili, pomyślała.
- Proszę wybaczyć, kolega ma zły dzień.
- Nie ma sprawy.
Znowu milczenie. Mir czuła się odrobinę skrępowana - na szczęście właśnie weszła elfka.
- Słyszałam, że już się sobie przedstawiliście. Ja jestem Lauren - Skinęła im głową. - Proszę się częstować.
Wyłożyła rzeczy z tacy na stół i wyszła, żeby zanieść ją do kuchni. Mat obserwował ją równie bystro, jak Adam Mir. Dziewczyna zauważyła to.
- Przepraszam, wyskoczyło mi coś na czole? Przypatrujesz mi się bardzo uważnie.
- Co? - ocknął się wampir. - Nie, nie, po prostu zastanawiam się, czy nie miała pani wśród przodków jakiejś magicznej istoty. Ma pani bardzo oryginalny typ urody.
- Dziękuję, pan również.
Mat prawie zakrztusił się z wrażenie swoim herbatnikiem.
- Ekhu... pseplasam, strasnie to suche, pocęstuję się helbatą, jeśli mozna... Adam, cemu się na mnie tak dz... dziwnie pacsys? I mlugasz? Coś ci wpadło do oka?
- Kawałek herbatnika.
- Wesoło było, prawda?
Mir milczała. Co miała powiedzieć? Wesoło było, to pewne. Nie wiedziała, czy najbardziej rozbawiła ją chwila, kiedy Adam walił Mata po plecach czy kiedy łowca zapluł cały obrus herbatą, w momencie, gdy ona bądź wampir rzucili bardziej zjadliwy tekst. A może wtedy, kiedy....
- Było - przytaknęła.
- Zauważyłaś, że ten wysoki, czarny, przyglądał ci się dość natarczywie?
- Mi?
- Mir, może tak wyglądam, ale nie żyję na tym świecie od dziś i wiem, kiedy ktoś czuje do kogoś coś więcej niż... hm... zwykłe zainteresowanie nową znajomą. Mir? Zbladłaś, coś się stało? Nie cieszysz się?
- Nie - odpowiedziała dziewczyna przez zaciśnięte zęby. - Już nie.
- O, Boze, Boze... - westchnął Mat.
- Mat, nie sepleń, już nie jesteśmy u Lauren.
- To nie mogę sobie nawet bezokazyjnie poseplenić?
- Nie w mojej obecności.
- ....
- I jak?
- Fajna ta elfka, nie?
- Wiesz... nie lubię blondynek.
- Racja, ty wolisz czarne.
- I co z tego?
- Na rude już ci przeszła ochota?
Adam stanął jak wryty i zacisnął pięści.
- Słucham? Masz coś do powiedzenia na ten temat?
- Sądzę tylko, że nie powinieneś zaczynać zabawy z nową miesiąc po śmierci Mir - powiedział obojętnie Mat.
- Jeśli będę chciał, to mogę znaleźć sobie kogoś nawet w dzień jej pogrzebu!
Mat przygryzł wargi.
- Przesadziłeś. To było cholernie, ale to bardzo cholernie nie na miejscu. Może jestem tylko głupim Mat, ale wiem, co można, czego nie wolno, a czego robić po prostu się nie powinno w niektórych sytuacjach.
- Ja... - Adam zwiesił głową. - Och, masz rację. To było kretyńskie. Przepraszam, naprawdę....
- Mnie nie masz co przepraszać - odpowiedział rozdrażniony. - Ja nie czuję się obrażony, mnie nie obchodzi, z kim chodzisz. Ale myślałem... myślałem, że jesteś trochę inny. To wszystko.
Zostawił wampira i poszedł dalej, w stronę domku. Kiedy wszedł w krąg światła rzucanego przez kemping, obejrzał się jeszcze raz. Coś tknęło go, żeby wrócić do tego samotnego, stojącego nieruchomo, ciemnego kształtu, ale powstrzymał się.
Bądź co bądź, przeszła mu też ochota na powrót do mieszkania. Ruszył wzdłuż jeziora na przechadzkę.
Adam wszedł do domku. Zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku. Zajrzał do salonu, gdzie przywitał się z siedzącymi tam łowcami, a potem zajrzał do swojego pokoju.
- Nie ma Mata? - spytał, kiedy wrócił do głównego pokoju i usiadł przy kominku.
- Nie wrócił z tobą? - Dziewczyna uniosła głowę zza książki. - Myślałam, że wyszliście razem.
- Zostałem na chwilę z tyłu... ale mówił, że tutaj idzie.
Nie umiał odgadnąć, co oznacza mina na nieprzeniknionej twarzy Agnes, ale obawiał się, że nic dobrego.
- Hm, cóż, nie wiem. Tutaj w każdym razie nie był.
Adam przeczesał włosy i wstał.
- Chyba pójdę go poszukać.
- Zostaw - powiedziała Agnes, wracając do lektury. - Jeśli chce być sam, to lepiej mu nie przeszkadzaj. Wróci, jak wróci, raczej nic mu się nie stanie, a jeszcze obaj się zgubicie.
Adam westchnął i usiadł z powrotem. Wyciągnął nogi do ognia i pomyślał, że to nie Mat powinien stać teraz na zimnie i rozmyślać.
Mat szedł powoli ścieżką wzdłuż jeziora. Księżyc, już po pełni, odbijał się od tafli wody. Gwiazdy, doskonale widoczne na bezchmurnym niebie, odbijały się razem z nim.
Nie myślał wcale o Adamie, Roxanie, Laurze czy Agnes. Chciał po prostu być przez chwilę sam, odprężyć się, znaleźć chwilę samotności, której tak bardzo brakowało mu w Londynie, gdzie cały czas był czymś zajęty.
Odetchnął powietrzem przesiąkniętym zapachem igliwia, wsadził ręce do kieszeni i wystawił twarz w stronę lekkiej bryzy płynącej od jeziora.
Drgnął, kiedy usłyszał szelest za swoimi plecami. Odwrócił się. Jakiś ciemny kształt przysiadł na gałęzi. Wygląda jak...
Błysnęło. Mat zakrył oczy, a kiedy w końcu przyzwyczaił się do zmroku i przed oczami przestały mu latać kolorowe palmy, zobaczył, że kształt zniknął.
Rozejrzał się i powoli skierował się w stronę domku. W połowie drogi biegł już, ile sił w nogach.
Eva wracała z kolejnej imprezy. Jeśli dobrze liczyła, była to już czwarta od czasu jej przyjazdu z powrotem do domu. No co, ludzie się cieszą. Też mają prawo.
Nie wypiła za dużo, a przynajmniej za dużo jak na nią. Od dziecka trenowana, z pewnymi wrodzonymi predyspozycjami, śmiało mogła stawać w szranki z każdym pijakiem. Ponieważ nawet po całonocnej libacji potrafiła błyskawicznie wytrzeźwieć, to beztrosko, nieprzejmując się wątrobą, oddawała się tej małej przyjemności, jaką jest picie z przyjaciółmi.
Teraz wracała do domu właśnie po jednej z takich zabaw. Nie chwiała się, szła też w miarę prosto, ale widać było, że nie jest zupełnie trzeźwa. Wracała sama, ale w tym mieście nie było samobójcy, który odważyłby się ją napaść - nawet po pijanemu.
W mieście niekoniecznie, ale...
Usłyszała szelest za plecami. Odwróciła się, ale nic nie zauważyła. Spojrzała na dach. Pusto. Oderwana rynna zaskrzypiała smętnie.
Ulice zaczęła zalewać mgła. Kiedy Eva wychodziła z domu, nie była jeszcze specjalnie uciążliwa, ale teraz trudno było zobaczyć coś dalej niż dwa kroki.
Poczuła, że zaczyna trzeźwieć.
Ruszyła szybko w stronę swojego mieszkania.
Coś zaszumiało kilka kroków przed nią - tym razem usłyszała to wyraźnie. Cofnęła się o krok i rozejrzała. Mdłe światło wydobywające się z okolicznych latarni nie poprawiało widoczności, ale była pewna, że w pobliżu i tak nie ma żywej duszy. Tacy perfekcjoniści nie zostawiają cienia szansy swoim ofiarom.
Usłyszała brzęk żelaza opadającego na bruk tej magicznej części miasta. Przełamała strach i ruszyła do przodu. Przed nią leżał zwykły, półtoraręczny miecz. Podniosła go powoli i przełknęła ślinę. Poprawiła uchwyt na rękojeści i przyjęła odpowiednią postawę. Resztki alkoholu wyparowały jej z głowy.
- Wyłaź, tchórzu - warknęła. - Nie chowaj się.
Sylwetka wyłoniła się z mgły. Mężczyzna miał na sobie jasny płaszcz z kapturem oraz jasne spodnie i gustowny, również jasny* szaliczek, jak zauważyła mimochodem. Twarz była schowana w cieniu, ale kosmyki włosów wskazywały na blondyna.
Rękę trzymał na rękojeści długie, wąskiego miecza tkwiącego w pochwie przy pasie. Eva przyjrzała się i doszła do wniosku, że jest to broń bardzo podobna do katany, której kiedyś używała świętej pamięci Mirian. Dziewczyna wiedziała, jak niebezpieczna może być, ale nawet nie przemknęła jej przez głowę myśl o porażce.
- Kto cię nasłał, kotku? - spytała ostrożnie.
- Nigdy go nie widziałaś, zapewniam. - odpowiedział z rozbawieniem, którego nie umiała sobie wytłumaczyć. - I nie "kotku", proszę, źle mi się kojarzy.
- Mów, kto! - powiedziała ostro.
Mężczyzna oparł się o latarnię i uśmiechnął.
- Czy to ważne? I tak zaraz umrzesz.
Eva krzyknęła ze złością i rzuciła się na niego.
Zareagował błyskawicznie. Szybkim ruchem wyciągnął miecz, wywinął krótkie koło, zbijając jej miecz i zrobił fintę. Eva nie walczyła pierwszy raz, ale i tak z trudem zblokowała i odskoczyła w tył, żeby mieć większe pole do manewru. Zaczęła go obchodzić wokoło, krok za krokiem, nie spuszczając z niego wzroku. Stał rozluźniony, rozprostowując i zginając palce na mieczu, wodząc z nią cały czas spojrzeniem.
Zamarkowała uderzenie od dołu, zrobiła szybki zwód i szybko cięła z boku. Zasłonił się paradą i skontrował. Odskoczyła, robiąc nagły zwrot w bok i zahaczając końcem miecza o jego ramię. Na płaszczu pojawiła się czerwona, rosnąca plama. Mężczyzna syknął ze złości.
Następny atak nastąpił tak szybko, że ledwo zdążyła się zasłonić. Zrozumiała, że wcześniej przybysz tylko się z nią bawił, a teraz naprawdę go rozwścieczyła. Stal uderzyła o stal, tryskały iskry. Nie miała nawet czasu na jakąkolwiek ofensywę, koncentrując się zupełnie na obronie. Ramię powoli drętwiało od ciągłych uderzeń, nogi uginały się pod nią... wrzasnęła, kiedy chlasnął ją przez nogę. Upadła, w ostatniej chwili zasłaniając się przed atakiem na głowę.
- Hej, co tam się dzieje?! - usłyszała krzyk oraz czyjeś szybkie kroki. - Halo! Co pan robi?!
Mężczyzna zmiął przekleństwo w ustach.
- Jeszcze się spotkamy - powiedział.
I zniknął. Bez żadnego trzasku, bez żadnej wyczuwalnej wibracji poaportacyjnej.
- Proszę pani? Proszę pani? Wszystko w porządku? Na Merlina... pani krwawi!
Eva zagryzła wargi, chciała coś jeszcze powiedzieć - zemdlała.
*ubrane w kostium kąpielowy, oczywiście. A co myśleliście?
**ecre. Kolor ecre. Ekri, czy jak to tam się pisze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 23:30, 18 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Trochę to trwało. Były ferie, był wyjazd, była chandra, były braki weny, był w końcu brak czasu.
Ale jest. 20 stron bitych Aniołów Śmierci, Adama i Mir. Dopracowany do ostatniej kropki przez mnie i Vam. Przynajmniej tak sądze.
Niestety, DK nie może go przeczytać. Ale wy tak.
Końcówkę zawdzięczacie Vam - była ankieta.
-
pozdrawiam
Jahi
4. Uciekając przed przeznaczeniem.
Keep yourself away
Far away from me
I forever stay
Your perfect enemy
Tatu, Perfect Enemy
E jak Empatia
Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że wampiry mają wysoce rozwiniętą empatię, tzn. są w stanie określić, co czuje w danej chwili wybrana osoba. Niektórzy twierdzą, że jest to kwestia spostrzegawczości (zauważanie zmian mimiki), inni podejrzewają ich o istny szósty zmysł. Autorka tej skromnej pozycji skłania się osobiście do obu teorii - wampir jest niezwykle uważnym obserwatorem, który umie dobrze zinterpretować to, co widzi, a także w pewnym sensie odczuwa to psychicznie.
Wampiry są więc bardzo czułe na nastroje innych ludzi. Kiedy któryś z nich mówi o "namacalnym gniewie", nie jest to jedynie zwykła przenośnia. Ich obojętność może brać się właśnie stąd - ponieważ sami źle odbierają zbyt głośne emocje, sami również ich unikają (...)
Tak naprawdę wiele cech wampirzego charakteru jest spowodowanych niezwykłymi umiejętnościami. Empatia to doskonały przykład. Dobrze o niej pamiętać, jeśli kiedyś staniemy z jednym z nich twarzą w twarz - warto, żeby nasza mina była wtedy w miarę możliwości kamienna (...)
Dobrze byłoby także wspomnieć, że wampiry uważają, iż każdy człowiek ma niepowtarzalny wzór osobowości, którego nie da się ukryć. Toteż, jeśli ktoś nie jest naprawdę dobrym aktorem, to nawet w najlepszym przebraniu nie zdoła zmylić wampira, którego chce oszukać. (...)
Jaheira Vanenberg, Alfabety Ras: W jak Wampiry
I nie chodzi mi
O wojnę, nie to że bucha ogień, a ty śpisz
Spokojnie, nie to, że nie rusza cię deszcz
Gumowych kul, ni spacer drogą pośród
Minowych pól
Minowych pól
No, ale kiedy mówisz do mnie słońce
Traktuję to co nieco opacznie
Ty jesteś jednym, a ja drugim końcem
Daleko nam do siebie strasznie
Happysad, Słońce
Las. Zimno. Ponuro. Parszywie. Pada deszcz. Trzy godziny w nieznośnych warunkach. Człowieka zaczynają irytować najmniejsze drobnostki.
- Adam, co sądzisz o...
- Zamknij się, Mat! Znalazłeś sobie czas na konwersacje! - warknął wampir.
- Dobra, dobra - powiedział obrażony i nadąsany mężczyzna. - Milczę. Spokojnie.
Adam i Oscar obserwowali teren przez specjalne lornetki Lisy, wzbogacone o widzenie w ciemnościach (chociaż wampirowi i tak nie sprawiało to różnicy) oraz parę innych drobiazgów. Wampir zastanawiał się właśnie, czy może produkują gorącą kawę, kiedy usłyszał ciche szuranie.
Szur. Szur. Skrooob. Szur.
Gdzieś blisko...
Skrob. Szur-szur. Skrooob.
Jakby tuż koło niego...
Skrob. Szur. Skrob, skrob.
- Mat... co ty robisz, na wszystkich bogów Walhalli?- spytał słabym głosem Adam.
- Kopię norkę - odpowiedział zapytany wyzywającym tonem - A co, już nie można kopać sobie norki?
Mat grzebał patykiem zakończonym żołądzią czapeczką w ściółce. Przeszedł już przez liście i doszedł do gleby. Obok powstała ładna kupka ziemi, przenoszona mini-łopatą.
- Oczywiście, że możesz kopać sobie norkę - stwierdził Adam dla świętego spokoju i ponownie podniósł lornetkę do oczu. Po chwili znowu ją opuścił. - Mat, czemu kopiesz sobie norkę?
- To dla pana Bobka.
Oscar popatrzył na nich z zaciekawieniem. Jeszcze nigdy nie spotkał takich szaleńców, jak ta dwójka.
- Mat... kim jest pan Bobek?
- To mój nowy przyjaciel. Proszę.
Mat otworzył zaciśniętą pięść i oczom dwóch mężczyzn ukazała się mała figurka, zrobiona z dwóch żołędzi (w tym jednego z czapeczką) i kilku kawałków patyka.
Adam odchrząknął.
- Przyjaciel, tak?
- Tak. Co, znowu źle?
- Nie, nie. Kop sobie dalej norkę dla pana Bobra... tfu, Bobka. Niech mu dzieci zdrowe rosną.
- On jeszcze nie ma dzieci. Co ty masz za pomysły?
- Jeszcze nie ma - powtórzył cicho zmęczony Adama, nie zważając na zadane pytanie i znowu zaczął oglądać teren, przeklinając Agnes.
Po kilku dniach zapuszczania sondy wśród mieszkańców dowiedzieli się, że właśnie w pewnym wyznaczonym miejscu w lesie, w nocy, odbywają się 'przerzuty'. Ponieważ zbliżał się termin kolejnego, Agnes wykopała wampiry i Oscara na zimno oraz kazała czuwać przez kilka godzin. Adam dobrze pamiętał tę rozmowę.
- Zwariowałaś?! - krzyknął z niedowierzaniem Mat. - Agnes, na bogów, tam jest taka piździca, że nam najlepszy eliksir pieprzowy nie pomoże, jak stamtąd wrócimy!
- Przesadzasz - warknęła dziewczyna. - Trochę deszczyku - Zagrzmiało - jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Poświęć się, jasna cholera, wyobraź sobie, że ja przez cały tydzień latałam w takiej burzy po mieście.
- Ale nie siedziałaś w jednym miejscu całą noc - sparował Mat.
- Adam, może chociaż ty mnie poprzesz? - Agnes zmieniła front.
Odkaszlnął.
- Mogę się wstrzymać od głosu? - zaryzykował.
- Oscar? - spróbowała.
Blondyn pogładził poręcze fotela.
- Jak uważasz - Wzruszył ramionami.
- Świetnie - odpowiedziała i odwróciła się do wampira. - Jest dwa przeciw jednemu, więc bierzcie sprzęt i wynoście się. Zobaczę was poza lasem przed czwartą rano, to przez tydzień będziecie kiblować na dworze!
Trzasnęły zamykane drzwi. Mężczyźni zabrali się za zbieranie rzeczy rozrzuconych na werandzie.
- Nie uważasz, że Agnes jest ostatnio trochę nerwowa? - spytał Adam, podnosząc i czyszcząc lornetkę.
- Nerwowa? Nie, czemu... ? No, okay, może trochę - skapitulował Mat pod niedowierzającym wzrokiem obu mężczyzn. - Ale już od śmierci Mir. Wiesz... każdy odreagowuje na swój sposób.
Tak, pomyślał Adam, czując pod sobą wilgotną ziemię. Woda właśnie znajdywała kolejne, nowe drogi do przesiąkania przez jego polar do koszuli i ciała. Każdy ma swój sposób. Agnes się wyżywa, ty masz pana Bobka, a ja? Zapominanie przez inne dziewczyny?
Przypomniał sobie słowa Mata i zrozumiał, że to nie jest wyjście. Ale Roxana... ona była tak niesamowicie podobna do Mirian, choć przecież tak od niej różna! Nie umiał dokładnie określić, w czym tkwi to podobieństwo, ale czuł, że w jakiś sposób dziewczyna, choć widziana raptem dwa razy, już jest dla niego prawie tak ważna, jak...
Jak kiedyś, wiele lat temu, Mir. Bo przecież było to już tak dawno...
- Idzie - szepnął na wydechu Oscar. -- Uwaga, broń w pogotowiu.
Mat i Adam również usłyszeli kroki, i to już jakiś czas temu. Czekali w napięciu, gotowi zareagować w każdej chwili. Adam słyszał, jak różdżka Oscara trzeszczy cicho. W końcu miecze, choć wygodne i choć wszyscy troje posługiwali się nimi doskonale, nie były zbyt poręczne czy odpowiednie do tego typu akcji. Należało zdać się na starą, wygodną magię.
Nagle zza drzew wyłoniły się dwie, zakapturzone sylwetki. Adam bez lornetki Lisy umiał dostrzec, że spod jednego materiału wywijają się włosy blond, a spod drugiego - czarne. Lauren i Roxana.
Trudno powiedzieć, że był tym zaskoczony; wiedział o tym, że będą to one, ale...
Nie było mu przykro czy żal dziewczyny, którą zaraz zwiąże i zaprowadzi do Ministerstwa. Natomiast czuł pewne... zadowolenie, że znowu widzi Roxanę. I jakoś nie potrafiło do niego dotrzeć, że może ona trafić do więzienia.
- Kiedy pojawi się kurier, atakujemy - usłyszał w uchu głos Oscara. Kolejny wynalazek Lisy - małe słuchawki z mikrofonem uaktywnianym magicznie. Wystarczyło wyszeptać hasło-klucz i pomyśleć przekaz.
Odpowiedział "biorę czarną". Równocześnie usłyszał głos Mata "blondyna jest moja".
"Okay. Zajmę się kurierem. Kiedy zaczną rozmowę, wchodzimy. Bez odbioru."
Adam zacisnął zęby i wytężył wzrok w poszukiwaniu przybysza.
Lauren stanęła przed lustrem i spięła płaszcz swoją zapinką w kształcie liścia klonu. Mir miała podobną - dębową. Płaszcze były elfie, szarozielone z kapturami, doskonałe na tak parszywą pogodę, jaka była dzisiaj.
- Jak to będzie wyglądać? - spytała dziewczyna, kiedy naciągały kaptury na głowy, a Lauren zamykała drzwi.
- Podamy mu miejsce skrytki, a on powie, gdzie schował pieniądze.
- A jeśli któraś ze stron blefuje?
- My nie blefujemy - gdybyśmy to robili, nikt by nie przyjeżdżał. Wiesz, sprawdzona marka. Natomiast on nie może nas okłamać - po prostu skrytka otworzy się samoczynnie w momencie, kiedy my znajdziemy galeony i wyślemy telepatyczny przekaz, że wszystko się zgadza.
- Nie można by się spotkać w pubie, w południe?
- Nie, ponieważ chodzi o to, żeby nikt nie znał jego tożsamości. Kim on jest wiedzą tylko ci, którzy go tu przysyłają, a to oni właśnie mówią nam, kto i kiedy ma przyjechać.
- Oni?
- Nie znasz.
Roxana uśmiechnęła się.
- Może i lepiej?
- Należy skręcić w ścieżkę koło mostu. Jest pewna rzeka, która wpływa do jeziora tak w połowie drogi między nami a twoimi znajomymi. Potem trasa jest już prosta, tylko przy dużym buku musisz iść w lewo.
- Czemu mi to mówisz?
- Żebyś się nie zgubiła. Gdybyśmy musiały się rozdzielić, lepiej będzie, jeśli nie stracisz się w nocy w tym lesie.
W milczeniu szły brzegiem jeziora przez mokrą trawą. Nasłuchiwały śpiewu nocnych ptaków i rechotu żab.
- Mirian... zamierzasz wrócić?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Już wczoraj zastanawiała się nad tym, rozważając powody, dla których nie powiedziała łowcom, kim jest. Wydawało jej się to... niepotrzebne. Należeli do tamtego świata. Jeśli zdoła się z nimi zaprzyjaźnić, to jako Roxana, nie Mir.
Tylko... tylko ten wzrok Adama...
Dobrze pamiętała wizję, w której spadał jak kamień na ziemię. Przez jedną chwilę miała wrażenie, że już, już... że on naprawdę nie żyje. Dopiero potem przypomniała sobie, że kula przeleciała nad nim - moment wcześniej złożył skrzydła i opadł w dół.
Wiedziała, że tylko kilka centymetrów dzieliło go od śmierci i że nie umiałaby pogodzić się z tym, że umarł.
Nie chciała. Nie chciała czuć czegoś takiego do mężczyzny, który w miesiąc po jej pogrzebie zaczyna interesować się inną dziewczyną.
Nawet, jeśli była to ta sama dziewczyna.
Ale... może jej misja miała jakiś związek z Adamem? Przecież nigdy wcześniej nie miała takich wizji. Jeśli tak, to może powinna mu powiedzieć, kim jest.
- To wszystko jest takie skomplikowane - powiedziała głośno, zmęczona.
Elfka skinęła głowa i przyspieszyła. Słońce już dawno zaszło, a księżyc roztaczał nikłą poświatę, co chwila zakrywany przez pędzące po niebie chmury.
Weszły w las, pogrążyły się w przesiąkniętej piskami, pohukiwaniami i szelestami kniei. Dotarcie do miejsca spotkania zajęło im około pół godziny. Wreszcie zatrzymały się i spokojnie usiadły na korzeniu dorodnego dębu, gdzie czekały w ciszy na przybysza.
Mirian miała wrażenie, że usłyszała jakieś dziwne trzaski, szelesty. Normalnie zrzuciłaby to na karb nocnych zwierząt, ale nie w tych okolicznościach. Teraz to ona była zwierzyną i musiała rozglądać się za goniącymi ją łowcami.
Wstała i rozejrzała się wokoło, ale nic nie rzuciło się jej w oczy. Nie zamierzała jednak opierać jedynie na nich. Zacisnęła powieki i spróbowała ustalić, skąd dobiegały tajemnicze odgłosy, ale te ucichły.
Gdzieś zahukała sowa, a krzaki zaszeleściły lekko. Spomiędzy nich wyłonił się ciemnowłosy mężczyzna. Na oczach miał ciemne okulary, a część twarzy zasłaniał mu kaptur, jednak brązowe pasemka ostro odcinały się od ciemnoszarego płaszcza. Podszedł do nich szybkim krokiem.
- Witam - powiedział, wyciągając rękę.
- Witamy - Elfka wstała i uścisnęła jego dłoń. - Wszystko gotowe?
- Z mojej strony - do ostatniego ruchu różdżką. A u pani?
- Również - Skinęła głową z aprobatą. - Proszę, list z wiadomością.
Mężczyzna schował właśnie rękę w kieszeni, żeby wyjąć własną kartkę, kiedy zza jednego z drzew wyskoczyły trzy cienie - Mirian dałaby głowę, że jeszcze przed chwilą naprawdę nic tam nie było. Skarciła się za to, że nie przyszło jej do głowy, że mogą używać zaklęć maskujących. Ale teraz nie było już czasu na ewentualne wyrzucanie sobie błędów. Widziała, jak jedna z postaci wyciąga w jej kierunku dłoń i krzyczy zaklęcie.
Nie miała przy sobie różdżki, ale ta nie była jej już potrzebna. Zasłoniła się ręką:
- Protego!
Bladożółta poświata powstrzymała czerwony promień lecący w jej stronę i odbiła go w kierunku czarodzieja. Ten uchylił się szybko. Drzewo za nim rozszczepiło się na pół.
Rzuciła okiem na elfkę i kuriera. Lauren dzielnie stawiała czoła innemu łowcy, wymieniając z nim kolejne zaklęcia - broniła się, równocześnie przygotowując kolejne zaklęcie. Zawsze była w tym dobra, a Mirian szybko podłapała od niej kilka sztuczek.
Natomiast kurier miał pewne problemy. Czarodziej walczący z nim używał różdżki. Chociaż szatyn też ją miał i posługiwał się nią całkiem zgrabnie, wyglądało na to, że coś przeszło przez którąś z jego zasłon. Lewa ręka zwisała bezwładnie.
Czarnowłosa nie wiedziała, czy uciekać, czy spróbować pokonać swojego przeciwnika i pomóc innym.
Tymczasem już druga Drętwota przeleciała jej koło twarzy, kiedy uchyliła się odruchowo.
Zastanawiała się, co zrobić. Rzuciła kilka czarów ofensywnych, ale przeciwnik - w ciemnościach trudno jej było kreślić, kto dokładnie to jest - unikał ich i blokował co słabsze, w dodatku cały czas rewanżował się tym samym. Mir zerknęła w bok - Lauren co prawda radziła sobie ze swoim napastnikiem, ale kurier miał już poważne problemy i pewnie jemu pomoże pierwszemu.
Mir znowu wymieniła ze swoim przeciwnikiem kilka zaklęć. Oboje byli bardzo silni i dziewczyna zdecydowała, że po rzuceniu następnego zacznie uciekać. Jedną ręką zblokowała kolejnego oszałamiacza, a w drugiej przygotowała kulę ognia i po chwili rzuciła ją w stronę mężczyzny.
Ten wykonał kilka gestów, a wokół niego powstała błękitna, żarząca się kolumna magicznej osłony. Kula wniknęła w ścianę i wyleciała z drugiej strony, podpalając kilka liści i gasnąc.
Zasłona zniknęła, a mężczyzna wyciągnął z kieszeni jakiś okrągły przedmiot, który rzucił na ściółkę, w połowie drogi między nami. Rzecz wybuchła, wzbijając w górę szary dym. Mirian zaczęła się krztusić, oczy jej łzawiły i kręciło się w głowie. Szybko wyczarowała sobie bąbel powietrza wokół głowy, ale dalej czuła się oszołomiona i nie widziała nawet własnego nosa. Słyszała rzucającą czary Lauren i coraz głośniejsze klątwy kuriera. Napastnicy pracowali w ciszy. Mir rozejrzała się nerwowo, szukając wzrokiem swojego przeciwnika.
Nagle usłyszała - a raczej poczuła - szept za sobą. Odwróciła się błyskawicznie, otaczając się blokadą. Oszałamiacz wniknął w nią. Poczuła, jak magia rozchodzi się po złotej zasłonie i cofnęła się lekko, tak silny był to ładunek.
Odskoczyła w bok i zaczęła rzucać zaklęcia, jedno za drugim. Wiedziała, że zaraz się zmęczy, ale miała nadzieję, że ten los wcześniej spotka jej przeciwnika. W pewnym momencie usłyszała triumfujący krzyk Lauren - najwyraźniej elfka pokonała swojego wroga. Mir, już poważnie zdesperowana, zrobiła szybki unik przed następnym zaklęciem i rzuciła dwa czary, prawie że natychmiast po sobie. Przeciwnik zblokował jedno, a przed drugim próbował się uchylić - przejechało przez kaptur, zrzucając go na plecy mężczyzny.
Mir prawie opuściła ręce ze zdziwienia. Adam? Nic dziwnego, że nie umiała go pokonać. Trafiło jej się, nie ma co.
Gdybyśmy musiały się rozdzielić...
Przykro mi, Lauren, pomyślała z desperację, ale najwyraźniej nadszedł czas na małe przegrupowanie.
Dym powoli się rozwiewał - widziała już wyraźnie kształty walczących. Poświęciła kilka chwil na ułożenie porządnej zasłony, zrobiła sobowtóra, rzuciła na siebie czar niewidzialności i zniknęła w podnoszącej mgle.
Adam zamrugał. Wydawało mu się, że dziewczyna zniknęła... ale nie, przecież stała tam i rzucała kolejny czar. Wiedział, że elfka poradziła sobie z Matem, czemu specjalnie się nie dziwił. Zdawał sobie sprawę, że jest ona silna i nie wziął jej tylko przez... pewien sentyment, jaki czuł do swojej obecnej przeciwniczki. Natomiast Lauren najwyraźniej zaczęła też dręczyć Oskara i jeśli on szybko nie poradzi sobie z Roxaną, to grupa może mieć pewien problem.
W chwili, kiedy blokada rozproszyła się, rzucił szybko zgrabny czar usypiający. Przeniknął przez dziewczynę, która po kilku wypełniony zdumieniem sekundach zniknęła, rozpływając się w powietrzu.
W tym samym momencie usłyszał wrzask Oscara i tupot uciekających. Wściekły, chciał rzucić na nich zaklęcia pętające, ale odgłosy ucichły - nie wiedział, czy rzucili jakieś zaklęcie, czy może aportowali się - chyba to pierwsze, bo nie wyczuł charakterystycznego poruszenia równowagi magicznej, które powstało w promieniu nawet kilkudziesięciu metrów od miejsca teleportacji. Tak czy siak, nie miał pojęcie, gdzie się znajdują.
Z ponurą miną podszedł do leżącego Mata, przykucnął, położył mu rękę na czole i wymówił zaklęcie. Mężczyzna jęknął i otworzył oczy. Tymczasem Adam podszedł do Oscara i zrobił z nim to samo, co przed chwilą z wampirem. Patrzył, jak dwaj mężczyźni wstają powoli i zastanawiał się, co powiedzą Agnes.
Mir przedarła się przez zarośla, które jakby nie chciały jej przepuścić - czepiały się płaszcza, rwały sukienkę i przeraźliwie ją opóźniały.
Zatrzymała się, dysząc ciężko i oparła o smukłą topolę. Zamknęła oczy, robiąc kilka szybkich wdechów i wydechów, żeby uspokoić oddech.
Kiedy serce zwolniło do normalnej prędkości, rozejrzała się. Biegła ścieżką równoległą do dróżki, którą przyszły, więc teraz powinna skręcić w prawo...
Poszła w wybranym kierunku. Kiedy zaczęło jej się wydawać, że już nigdy nie znajdzie drogi, ta wyłoniła się spomiędzy krzewów. Dziewczyna odetchnęła i ruszyła nią powoli, uważnie rozglądając się na boki.
Gdyby teraz ją złapali, mogliby ją, oczywiście, aresztować, ale mieliby pewne trudności z udowodnieniem jej czegokolwiek. W końcu po lesie włóczyć się można, a że jakaś dziewczyna, która zaatakowała łowcę, była do niej podobna, to trudno. Ciemno było, kolega się pewnie pomylił. Mimo wszystko wolała tego uniknąć, więc rzuciła okiem na korony drzew, powoli oświetlane wschodzącym słońcem i ruszyła dalej.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu wyszła na znajomą ścieżkę prowadzącą wzdłuż jeziora. Zaczynało już porządnie świtać; wesoło ruszyła w stronę drewnianego domku.
Agnes roześmiała się.
- Żartujecie, prawda? - spytała z uniesionymi wargami. To nie był uśmiech. Dziewczyna wyglądała, jakby szykowała się do ugryzienia.
- Nie - westchnął Mat. - Agnes, naprawdę, robiliśmy, co mogliśmy, ale ta elfka...
- Mat, jesteś wyszkolonym łowcą, a to była... - Dziewczyna westchnęła. - Jesteście da-re-mni. Nie mam nawet siły się na was drzeć.
Trójka mężczyzn rozluźniła się.
- Ale muszę to zrobić! Wy parszywe gnojki, beztalencia, wyrzutki znalezione w smoczym łajnie! Jak można być tak głupim i dać uciec dwóm dziewczynom i jakiemuś nędznemu czarodziejowi? No jak? JAK? Czy wasze mózgi zupełnie obumarły? Powiedzcie mi, co się z wami stało, na bogów? - Żaden z mężczyzn nie był na tyle naiwny, żeby odpowiedzieć. - Jeszcze dzisiaj chcę mieć szczegółowy raport z tej wycieczki, bo najwyraźniej tak to potraktowaliście i wiedzcie, że już jutro znajdzie się na biurku szefa! Do swoich pokoi i nie widzę was poza nimi przez cały dzień! Ale to już!
Agnes wbiegła szybko na górę schodów i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju. Zapadła cisza.
- Wiecie, co? - powiedziała lekko Isabel. - Wydaje mi się, chłopcy, że ona w tym, co powiedziała, ma cholernie dużo racji.
Po czym poszła w ślady Agnes i zniknęła w otchłaniach damskiego pokoju.
- Mi też się tak wydaje - powiedział Mat do zamkniętych drzwi. Odwrócił się do Adama i Oscara. - I co?
- Powinnaś stąd wyjechać - powiedziała zaniepokojona Lauren.
Ona i Mir siedziały w kuchni. Elfka przed kilkoma minutami wypuściła z domu kuriera, który, trochę przez nią podleczony, po załatwieniu wszystkich formalności związanych z przemytem odszedł, aby teleportować się z powrotem i poinformować swoich szefów o transakcji.
- Nie zostawię cię samej - Mir pokręciła głową.
Lauren chwyciła jej rękę i pogłaskała ją łagodnie swoją wąską, bladą dłonią.
- Nie powinnam w ogóle mieszać cię w to wszystko. To był mój błąd, mam nadzieję, że mi wybaczysz. Ale Mirian, niezależnie od tego, to nie jest twoje miejsce. Nie możesz tutaj zostać, musisz iść dalej. Masz misję do spełnienia.
- Ale... co mam zrobić?
- To, co każe ci serce - Przez chwilę Mirian miała wrażenie, że Lauren mówi o Adamie, ale ta ciągnęła dalej: - Musisz spełnić swoje zadanie. Jedź do Londynu, pozbieraj się trochę, porozmawiaj z odpowiednimi ludźmi, znajdź elfy i powiedz im, że jesteś gotowa... siedzenie w tej zapadłej wiosce nic ci nie da.
- Już dało mi wiele, Lauren - Dziewczyna zamrugała szybko. - Ale.. chyba masz rację. Nie mogę tu zostać.
- Załatwię ci świstoklika, jeszcze dzisiaj będziesz w Londynie - powiedziała z uśmiechem elfka. - I pamiętaj o tym wszystkim, co ci cały czas mówiłam. Spokój, rozwaga. Koncentracja. I odrobina poświęcenia.
Wampir usiadł w fotelu, złączając czubki palców i patrząc sponad nich na partnera. Oscar oparł się o kominek i spojrzał na buzujący w nim ogień.
- Mat, przyznasz, że spapraliśmy - odpowiedział z uśmiechem Adam. - Było ich troje. Nas było troje. Tam były dwie kobiety. U nas było trzech doświadczonych łowców. Coś tu się nie zgadza, prawda?
- Adam, zaznaczam, że ty też tam byłeś - odpowiedział zgryźliwie mężczyzna. - I nie zachowuj się, jakbyś patrzył na to wszystko z boku albo ktoś związał ci ręce i nie mogłeś się ruszać. Zaznaczam, że walczyłeś z jakąś wiejską dziewczyną i nie zdążyłeś nawet podpalić jej kosmyka włosów! W dodatku wykiwała cię tak paskudnie, że nawet nie wiesz, co się z nią stało.
- Przynajmniej nie leżałem nieprzytomny na ziemi - stwierdził sarkastycznie Adam.
- Spokojnie, spokojnie - zmitygował ich Oscar, odrywając wzrok od ognia i przenosząc go na kolegów. - Żadne z nas nie spisało się najlepiej.
- Problem polega na tym, co z tym zrobimy - powiedział w skupieniu wampir. - Bo zostawić tak tego nie możemy. W Ministerstwie ukatrupią nas... o, przepraszam, WAS żywcem. Ja właściwie jestem osoba cywilną.
- Równie dobrze możesz więc swoją obecność zinterpretować jako utrudnianie obowiązków - odgryzł Mat. - Adam, skończ strzelać fochy. Dobrze wiemy, że wszyscy troje siedzimy w tym gównie, więc lepiej uruchom swoje sto siedemdziesiąt osiem IQ i wymyśl coś.
Wampir położył brodę na splecionych palcach i spojrzał na stolik.
- Nie mamy żadnych dowodów - zaczął i umilkł.
- Nie mamy - zgodził się Oscar.
- Nie możemy ich tak po prostu aresztować.
- Nie możemy.
- Nie chcemy wwalać się do domku i wywlekać ich stamtąd siłą.
- Nie chcemy.
- Następny przerzut będzie dopiero za miesiąc
- Dokładnie.
- Do tego czasu Agnes zdąży zrobić taki sajgon, że rogogon węgierski by się popłakał i przerzucił się na sałatę.
- Zrobi.
- Nie powinniśmy wychodzić z domku.
- Nie powinniśmy.
- Ale musimy coś z tym zrobić.
- Musimy.
- Możemy, na przykład, przeszukać dom w poszukiwaniu dowodów.
- Możemy... - zgodził się powoli Mat. - Ty, to jest dobre!
- Wiem, że jest dobre, Mat. Inaczej bym tego nie wymyślił.
Mirian spakowała swoje rzeczy. Ze smutkiem spojrzała na swój pokój, który przez te kilka dni stał się dla niej namiastką jej dawnego domu. Zarzuciła plecak na ramię i zeszła na dół.
W przedpokoju czekała już na nią Lauren. Z zatroskaną miną wsadziła jej mały, ale ciężki tobołek do plecaka i ucałowała ją w czoło.
- Trzymaj się - szepnęła, mocno ściskając jej dłoń. - Do zobaczenia.
- Może kiedyś - Mirian uśmiechnęła się lekko. - Kiedy to wszystko się skończy... do zobaczenia, Lauren.
I wyszła. Elfka jeszcze długo stała w drzwiach i patrzyła, jak dziewczyna idzie do miasteczka, gdzie pewien znajomy czarodziej obiecał podrzucić jej świstoklik. Zamieniła się w mała figurkę, a potem zniknęła pośród zabudowań wsi.
Rozejrzała się. Spojrzała ze smutkiem na jezioro, na miasteczko w oddali, na las.
- Za szybko, kochana - wyszeptała do szumiących trzcin. - Za szybko.
- Dyskretnie - upomniał Adam. - Mat pamięta, że jest sepleniącym rybakiem. Oscar, wierzę, że ty nie strzelisz jakiegoś dziwnego numeru. Wy je zagadujecie, ja wychodzę do toalety i przeszukuję domek. Jasne?
- Jasne - odpowiedzieli chórem łowcy.
- Świetnie - stwierdził wampir, odwrócił się i zapukał. Po kilku chwilach usłyszał stukot obcasów na drewnianej podłodze. Drzwi otworzyły się. Lauren uśmiechnęła się blado.
- O, to znowu panowie. Wejdźcie, wróciłam właśnie z miasta.
Trójka mężczyzn wpakował się do małego domku i rozwaliła w salonie. Przez kilka pierwszych minut rozmowy Adam nie dawał po sobie poznać, że nie zauważa Roxany, ale w końcu zaczął się niecierpliwić.
- Przepraszam, gdzie jest pani koleżanka? - spytał, przerywając rozmowę elfki i Mata.
- Roxana? Wyjechała.
Adam prawie opuścił szklankę z wrażenia. Opanował się szybko.
- Można się dowiedzieć, gdzie i kiedy?
- Dzisiaj rano... a jeśli chodzi o miejsce, to kto tam wie. Powiedziała, że to będzie podróż po kraju, więc trudno mi powiedzieć, gdzie dokładnie jest.
- Ach... czy mogę w takim razie... skorzystać z łazienki?
- Oczywiście. Proszę wyjść na korytarz, drugie drzwi po prawej stronie.
Adam odłożył filiżankę na niski stolik i szybko wyszedł z pokoju.
Mirian poczuła znajome wirowanie i już po kilku sekundach przewróciła się na ziemię na łące pod Londynem. Siedziała przez chwilę na wilgotnej ziemi, starając się uspokoić wirujące obrazy przed swoimi oczami, po czym wstała i teleportowała się na Pokątną.
Pierwszą rzeczą, która musiała zrobić, było kupienie różdżki. Co prawda dobrze czarowało jej się i bez niej, ale magiczny kijek wydatnie zwiększał moc jej zaklęć. W kieszeni brzęczały jej galeony od Lauren, w ilości wystarczającej, żeby rozpocząć życie w Londynie.
Podeszła do sklepu Ollivandera. Miło było znowu go widzieć. Zawsze lubiła tego staruszka z ogromnymi, księżycowymi oczami. Otworzyła drzwi - rozdzwonił się mały dzwoneczek.
Czarodziej wynurzył się spomiędzy stosów różdżek.
- Dzień dobry - przywitała się Mir.
- Dzień dobry - Ollivander patrzył na nią uważnie. Widziała swoje odbicie w tych błyszczących oczach. - Pani kupowała już tutaj kiedyś?
- Tak... ale bardzo dawno temu - odpowiedziała powoli dziewczyna.
- Ach, tak - westchnął mężczyzna. - Rozumiem. Zniszczona? Nie? Zgubiona? No cóż, w takim razie...
Klasnął. Spomiędzy zakamarków szaty wyfrunęła taśma, mierząc Mirian na wszystkie strony. Chociaż dziewczyna już raz tego doświadczyła, czuła się oszołomiona i miała ochotę odgonić latający przedmiot.
- Która ręka ma moc? - spytał Ollivander, stojąc do niej tyłem i przypatrując się swoim różdżkom.
- Pra... nie, przepraszam, lewa.
Zapominała, że teraz jest leworęczna. Zresztą sprawiło jej to niejakie problemy, kiedy na początku próbowała wszystko robić prawą ręką. Dopiero u Lauren nauczyła się, a raczej przypomniała sobie, jak posługiwać się lewą ręką i teraz była całkiem sprawnym mańkutem.
- Hm... - Czarodziej klasnął ponownie i taśma opadła. - Proszę spróbować. Dziewięć cali, cis, włos jednorożca.
Dziewczyna chwyciła podaną różdżkę i machnęła. Nic.
- Może... dwanaście cali, sztywna, dąb, serce smoka? Nie? A... osiem cali, kasztanowiec, pióro feniksa? Też nie? Dziwne...
Ollivander podawał jej kolejne różdżki - żadna nie pasowała. Kolejne kombinacje zupełnie jej nie ruszały i zastanawiała się, czy w ogóle znajdzie dla siebie różdżkę.
Przypomniała sobie historie krążące o Potterze - że podobno jego różdżka miała ten sam rdzeń, jak różdżka Voldemorta.
To ja na pewno będę mieć taką samą, jak Adam, pomyślała ironicznie. Jaką on to miał? Włos jednorożca? Tak rzadko jej używa...
- Niech pani spróbuję tę. Dziewięć cali, wierzba, dość giętka, włos jednorożca.
Mirian stłumiła śmiech i wzięła różdżkę do ręki. Poczuła znajomy przypływ magii. Machnęła, a z końca kijka wytrysnęły srebrno-złote iskry.
Ollivander uśmiechnął się do niej radośnie. Wziął i zapakował różdżkę, podczas gdy Mirian wyliczyła należność. Zawahała się, kiedy podawał jej pakunek.
- Przepraszam... czy ktoś kupował u pana różdżkę z taki samym rdzeniem?
Czarodziej spojrzał na nią uważnie. Nie wiedziała, co oznacza ten wzrok, ale czuła się prześwietlana na wylot.
- Nie przypominam sobie - odpowiedział wreszcie Ollivander.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła, nie oglądając się za siebie. Mężczyzna jeszcze długo po tym wpatrywał się w drzwi, szukając czegoś gorączkowo w pamięci.
- Ach - mruknął. - Może jednak tak. Ale to było dawno, dawno temu, panienko.
Mirian usiadła pod parasolem w jednej z kawiarni na Pokątnej - "Zaczarowanym Stoliku". Co prawda pogoda nie była zachęcająca - była już jesień i zza rogu wyglądała zima - ale kilka sprytnych czarów dało efekt podobny do szklarni, więc klienci restauracji mogli cieszyć się świeżym powietrzem bez świeżego deszczu i jeszcze świeższego wiatru.
Sponad kubka gorącej czekolady spoglądała na ludzi idących szybko Pokątną. Nie był to ten przyspieszony krok ludzi, którzy boją się, że za chwilę coś może się stać - krok wszechobecny za czasów Voldemorta. Był to po prostu krok ludzi, którzy mają mnóstwo do załatwienia, a żadne niebezpieczeństwo nie ma z tym nic wspólnego.
Cieszyła się, bo jako łowca miała w tym niejaką zasługę. Dobrze pamiętała...
Uciszyła te myśli. Teraz już nie była Mirian. Była Roxaną. Kimś z misją. Kimś, kto ma nowe życie i nie powinien próbować żyć tym starym.
Ale inni się tym nie przejmują, podpowiedział cichy, chytry głosik w jej głowie.
Może inni nie, pomyślała, odkładając szklankę na stół i ruszając w stronę drzwi z wywieszonym ogłoszeniem o poszukiwaniu kelnerki, ale ja tak.
I tego trzymać się trzeba.
Wampir skierował się do łazienki. Zamknął drzwi i szybko zaspokoił swoje potrzeby. Kiedy zapinał spodnie, zastanawiał się, czy Lauren rzeczywiście nie wiedziała, gdzie udała się Roxana. Podejrzewał, że po prostu to przed nim ukrywa, czemu raczej trudno było się dziwić.
Rozejrzał się. Po prawej stronie znajdowały się drugie drzwi. Chociaż na pozór zaprzątnięty myślami o dziewczynie, wciąż pamiętał o zadaniu. Sprawdzając, czy zamek w łazience jest zamknięty, otworzył je ostrożnie i wszedł.
Była to sypialnia, z oknami wychodzącymi na ścieżkę i las naprzeciw miasta. Przeróżne przedmioty osobistego użytku wskazywały na to, że to pokój Lauren. Koło drugich drzwi znajdowały się biblioteczki. Pod oknem stało biurko, a naprzeciw wampira - łóżko. Wślizgnął się ostrożnie do pomieszczenia.
Szybko przeszukał szafki i biurko - uśmiechnął się, kiedy w jednej z szuflad znalazł list od przemytników. Spodziewał się, że elfka zniszczy wszystkie ślady, ale o tym musiała najwyraźniej zapomnieć. Schował papier do kieszeni, wrócił do łazienki i wyszedł z niej po cichu.
Z salonu dochodziły do niego głosy rozmawiających. Chociaż wiedział, że ma mało czasu, to korciło go, żeby jeszcze trochę porozglądać się po domu.
I poszukać pokoju Roxany, podpowiedział mu usłużnie głosik* w głowie.
Nie zważając na niego, szybko przemknął się na schody i wszedł na piętro.
Mirian wyszła z kawiarni i zanurzyła się w mrok, rozświetlany jedynie przez blask restauracji i ulicznych latarni. Wcześniej, po dość krótkiej rozmowie udało jej się zdobyć pracę - mało płatną, w porównaniu z pensją, jaką otrzymywał łowca, ale otrzymała własne mieszkanie na poddaszu, całkiem przyjemne zresztą. Po omówieniu kilku warunków poszła się rozpakować, a teraz wychodziła, żeby przejść się po nocnej Pokątnej.
Odruchowo skierowała się do "Złamanego Kła". Zatopiona w myślach, zorientowała się dopiero, kiedy ogłuszył ją gwar po przekroczeniu w drzwiach granicy Silencio. Mimo wszystko usiadła przy barze i zamówiła zwykłego drinka, niezważając na nieprzychylne spojrzenie klientów knajpy.
Przez przyciemnione okulary, które kupiła sobie na mugolskim Londynie - nawet na Pokątnej rzadko zdarzali się ludzie z takimi oczami, jak ona - zlustrowała obojętnie stworzenia siedzące przy stolikach. Rozpoznała lady Lisę, wampirzycę, która po śmierci swojego męża (mówi się, że go podtruwała) odziedziczyła po nim połowę jego olbrzymiej fortuny**, a teraz pośród młodych mężczyzn błyszczała niczym klejnot swoją urodą, zamawiając u kelnera kosztowne napoje. Skojarzyła mężczyznę z siwymi, choć jeszcze lekko kasztanowymi włosami, siedzącego w rogu restauracji i dziewczynę o malinowych włosach obok niego z dwoma członkami Zakonu Feniksa, o których kiedyś było głośno - Lupinem i Tonks. Mężczyzna powiedziała coś spokojnym głosem - dziewczyna roześmiała się. Remus odwrócił głowę i zerknął na Mirian, odwzajemniając spojrzenie, ale ona prześlizgnęła się wzrokiem dalej. Spotkała się z nimi kilka razy jako łowca, nawet ich polubiła, ale teraz dość trudno byłoby im tłumaczyć, kim jest. Wróciła do swojego kieliszka i spojrzała smętnie na dno, przez które prześwitywał drewniany blat. Chociaż kusiło ją, żeby zamówić jeszcze jedną szklankę, to zapłaciła i wyszła na zewnątrz.
Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zwykle wieczorami wychodziła razem z przyjaciółmi - często z Adamem - na jakieś wypady. Teraz czuła się dziwnie samotnie i pusto.
Zawróciła do "Zaczarowanego Stolika". Idąc, spojrzała w górę - świetnie było tu widać księżyc i gwiazdy. Uśmiechnęła się do nich, dziwnie uspokojona ich widokiem - były bardzo podobne do tych, które oglądała przez ostatnie kilka tygodni.
Bardzo podobne do tych, która oglądała teraz Lauren. I... Adam.
Coś jednak jest takie same, pomyślała, wchodząc po schodach.
Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Weszła do pokoju i przesunęła łóżko pod ogromne okno na suficie. Uchyliła je lekko i rzuciła się na miękki materac. Ostatni raz spojrzała na nocne niebo, zamknęła oczy i zasnęła.
Adam rozejrzał się. Stał na korytarzu, z dołu wciąż dobiegał go głos Mata, sepleniącego najwyraźniej jakąś anegdotę. Wampir otworzył pierwsze drzwi - prowadziły do biblioteki. Zamknął je ostrożnie i ruszył do drugich, na końcu korytarza.
Były lekko uchylone, więc pchnął je po prostu. Wsadził głowę do środka. Zobaczył biurko, długie, wąskie łóżko, małą szafkę oraz lustro. Pewien subtelny zapach unoszący się w powietrzu podpowiedział mu, że trafił dobrze.
Usiadł na łóżku, które zaskrzypiało pod jego ciężarem. Wziął do ręki poduszkę i zanurzył w niej twarz. Roześmiał się cicho, bo Roxana używała nawet podobnych perfum jak Mirian. Pamiętał je dobrze. Uderzały go w nozdrza za każdym razem ,kiedy próbował zanurzyć się w jej włosach, a ona odsuwała się, śmiejąc się tym swoim śmiechem i uciekając przed nim.
Ocknął się z marzeń i odłożył poduszkę na miejsce, wygładzając zmarszczki. Rozejrzał się. Rzeczywiście, nie było tu już żadnych rzeczy - biurko oczyszczone z wszelkich przedmiotów, na szafce zostały odciski w kurzu po położonych tam książkach i innych rzeczach. Pomieszczenie było przepełnione Roxaną i jednocześnie czuć było, że już je opuściła.
Nagle dobiegł go głos z dołu:
- Mat, co się dzieje z Adamem? Łazienka jest zamknięta, a on nie odpowiada.
Wampir zaklął cicho. Wziął poduszkę, zmniejszył ją różdżką i wsadził do kieszeni - sam nie wiedział dokładnie, czemu to zrobił - szybko otworzył okno, wyskoczył na parapet i zamknął je za sobą.
Przypomniał sobie plan domu. Szybko wspiął się na stromy dach. Zgrabnie przeskoczył po czerwonych dachówkach, minął komin i ostrożnie zsunął się po drugiej stronie domu. Oparł nogi na parapecie, cichym Alohomora! otworzył okno łazienki - dzięki Bogu, nie były zabezpieczone żadnym zaklęciem - i wsunął się do środka. Ostrożnie zeskoczył na kafelki i zamknął okno.
Poprawił trochę swój wygląd przez lustrem, zawiązał szybko ogonek, sprawdził, czy ma wszystko w kieszeni, odblokował zamek i wyszedł do zaniepokojonej Lauren i Mata.
- Coś się stało? Chcieliśmy już wyważyć drzwi... - powiedziała Lauren, patrząc na niego niepewnie. - Nie odpowiadałeś na krzyki...
- Zemdlałem tylko - odpowiedział wampir słabym głosem. - Źle się poczułem, zakręciło mi się w głowie... nie powinienem zamykać drzwi na klucz.
Pochylił głowę i przytrzymał się ściany.
- Dać coś? Jakieś lekarstwo? - spytała Lauren, zachowując kamienną twarz, widząc tę szopkę. Adam nie wiedział, czy się zorientowała, że łże.
- Nie, nie trzeba - stwierdził. Odchrząknął: - Chyba już pójdziemy... muszę się położyć.
Czując na sobie jej uważne spojrzenie, ruszył powoli w stronę drzwi.
- Nie zapomniałeś o czymś? - usłyszał za sobą.
Drgnął.
- Nie... - odpowiedział, nie odwracając się.
- Zostawiłeś portfel w salonie.
- Dziękuję - Spojrzał jej w oczy, kiedy chował do kieszeni zagubiony przedmiot. Błękitne tęczówki mówiły: ja wiem, że ty wiesz i masz na to dowody. Ale dla mnie i tak nie ma to znaczenia.
Znał sens, ale nie rozumiał przesłania.
Skinął głową i wyszedł.
Agnes bardzo się ucieszyła, kiedy przynieśli jej list Lauren. Co prawda nie pochwaliła ich za to, ale przynajmniej nie miała tak przeraźliwie ściągniętych warg, jak wcześniej. Od razu wykonała kilka fiuuków do Ministerstwa.
- Pojutrze, rano, pojawią się tutaj aurorzy, żeby dokonać aresztowania - powiedziała zjadliwym głosem przy obiedzie. - Mamy tu poczekać na ich przybycie.
Adam odłożył sztućce i odsunął się od stołu. Huśtając się na krześle, pomyślał, że szkoda mu tej jasnowłosej elfki. Wiedział, że przyczynił się do tego, że za kilka dni wyląduje w Azkabanie, i że wyląduje tam słusznie, ale jakoś nie umiał uwierzyć w to, że naprawdę jest odpowiedzialna za to, że w różnych częściach Anglii zginęło kilkunastu ludzi...
Nie nadaję się na stróża prawa, pomyślał. Za dużo wątpliwości.
- Czyli sprawa rozwiązana - powiedział na głos.
Agnes skinęła głową: - Właściwie to teraz musimy ich już tylko pilnować.
- W takim razie ja wyjeżdżam - powiedział, biorąc głęboki oddech. - Jeszcze dzisiaj chciałbym polecieć świstoklikiem do Londynu.
Mat spojrzał na niego zdziwiony.
- Coś się stało?
- Jest sprawa, którą chcę jutro załatwić, a skoro i tak mnie już tutaj nie potrzebujecie... - odpowiedział wymijająco Adam.
- Kręcisz, Adam - powiedziała Agnes, przekrawając kotlet na dwie części. - Prawda?
- Jego sprawa - wtrącił Mat. - Jak chce, niech jedzie, na siłę nikt go nie trzyma. Zresztą jeśli tak, to zabiorę się z nim, załatwię wszystko na miejscu. To pewniejsze niż fiuukanie.
- Jak szczury z tonącego okrętu - mruknęła Agnes, wbijając widelec w kawałek mięsa. - A, idźcie, idźcie. Ale jak coś się stanie...
- Z nami, czy z wami?
- Mat, kotku, obojętnie. W obu wypadkach znajdziesz swoje ja... zęby na wycieraczce. I powieszę cię za***... no, w każdym razie nie będziesz zadowolony. Więc macie się pilnować. I meldować co jakiś czas. Choćby przez kominek.
- I pomyśleć, że powinna być zadowolona - mruknął Mat, kiedy razem z Adamem pakowali plecaki. - Przecież rozwiązaliśmy tę sprawę.
- Ale nie zostaliśmy do końca - westchnął Adam.
- My - wymamrotał łowca, zarzucając plecak na ramię. - Ta... my.
Pożegnali się z innymi i ruszyli do miasteczka, żeby odebrać świstoklik. Mieli jeszcze dwie godziny, więc spokojnym krokiem, rozmawiając luźno, ruszyli ścieżką.
Kiedy znaleźli się pod Londynem, Mat rozejrzał się.
- Jak byliśmy tu tydzień temu, to było więcej liści... Zima nadchodzi wielkimi krokami. Adam, tak właściwie, to czemu się wtedy, przed wyjazdem, spóźniłeś? Bo ani mnie, ani Agnes, nie przekonała ta historyjka o umierającym dziadku.
- Wasz problem - wycedził Adam, zaciskając zęby. Położył dłoń na udzie. Blizna wciąż bolała, chociaż nie było już prawie po niej śladu. Leżenie na mokrych liściach też mu nie pomogło i teraz pulsowała tępym bólem. Był szczerze zaskoczony, że cokolwiek mogło mu aż tak zaszkodzić.
Zastanawiał się, czy powiedzieć wampirowi, jak naprawdę wygląda sprawa z Roxaną i co się stało te kilka dni temu. W końcu Mat był jego przyjacielem...
Nie, zdecydował. Może już nic się nie stanie...
Przeczesał włosy palcami i ruszył przed siebie. Łowca spojrzał za nim zdziwiony. Przekrzywił głowę, przyglądając mu się uważne, po czym pobiegł za nim truchtem.
Mirian zaczęła pracę w restauracji. Obsługiwała ludzi, podawała kawę, zbierała zamówienia w magicznym notatniku, rozmawiała, poznawała koleżanki. Pierwszego dnia skończyła pracę o trzeciej i poszła na przerwę. Przebrała się i wyszła przejść się po Londynie.
Celowo zmierzała do własnego mieszkania. Weszła po schodach na górę; przez ścianę słyszała gderanie starej sąsiadki. Nacisnęła klamkę, ale, tak jak się spodziewała, drzwi były zamknięte. Spojrzała na klepsydrę wiszącą na ścianie i ogłoszenie o aukcji z przedmiotami z mieszkania. Zauważyła, że ma miejsce dzisiaj, za pół godziny w wynajętej sali w Domu Magii na Pokątnej. Szybko zbiegła po schodach, tupocząc butami i skierowała się w tamtą stronę.
Adam szedł szybkim krokiem w stronę Domu Magii. Chciał kupić kilka przedmiotów po Mirian - nie umiałby znieść myśli, że niektóre z jej rzeczy mogłyby znaleźć się w posiadaniu obcych ludzi. W drzwiach wpadła na niego młoda, czarnowłosa dziewczyna, prawie go przewróciła i krzycząc "Przepraszam!" pobiegła korytarzem. Zaklął, spojrzał na zegarek i uświadomił sobie, że aukcja zaczyna się za kilka minut. Skierował się do sali.
Nie usiadł, tylko stanął pod boczną ścianą, bacznie oglądając gości siedzących w środku. Rozpoznał kilku handlarzy starzyzną, u których czasem kupował ciekawe drobiażdżki, kilku mniej znanych mu ludzi, którzy wyglądali na poszukujących cennych rzeczy po lichej cenie, kilka osób, których najwyraźniej nie stać było na kupienie nowych rzeczy i woleli uzupełnić sobie wyposażenie domu na właśnie takiej aukcji spadkowej i - ona najbardziej przyciągnęła jego wzrok - czarnowłosa dziewczyna w trzecim rzędzie, ubrana w krótką, ciemną bluzkę z jednym rękawem i jeansy-dzwony. Falowane włosy rozsypywały się po czerwonym aksamicie fotela.
Drgnął. Czyżby to była...
Ale prowadzący aukcję już stukał młotkiem, żeby dać znak na uciszenie się. Na początku licytowane były meble. Pod koniec publiczność dość się wykruszyła i zostało już tylko kilka osób - osiem, może dziewięć. Kolejnym przedmiotem była zdobiona katana Mirian. Pierwotna cena była bardzo niska, jak na taki przedmiot. Podbił ją jeden z handlarzy, ale Adam przebił go tak, że ten umilkł. Patrzył, czy ktoś jeszcze zamierza się licytować. Prowadzący zastukał po raz pierwszy.
Nagle ujrzał wyciągniętą dłoń.
- Pani w czerni podbija...
Adam nie słuchał, bo w tym momencie dziewczyna odwróciła się do niego i spojrzała, zdesperowana. Bardziej to wyczuł, niż zobaczył, bo czarnowłosa miała ciemne okulary.
- Po raz pierwszy...
Kusiło go, żeby ją przebić - dała tylko kilka galeonów więcej, z łatwością mógł sobie na to pozwolić, a wtedy nie byłoby siły, żeby dała więcej.. Ale coś w tym wzroku było tak proszącego... tak znajomego...
- Po raz drugi...
Prowadzący aukcję spojrzał na niego. Pokręcił głową, że się wycofuje.
- Po raz trzeci!
Aukcja się skończyła. Adam kupił kilka drobiazgów, wąski sztylet, parę książek. Zatrzymał się przy wyjściu, przepuszczając rozgadanych czarodziei. Czekał.
Po chwili nadeszła. Broń miała przerzucona przez plecy - śmiesznie kontrastowała z jej bluzką i swetrem zawiązanym na biodrach (Adam dziwił się, że nie jest jej zimno). W ręku trzymała jakąś książkę, palcem zakrywając tytuł. Uśmiechnęła się, kiedy go zobaczyła. Smutno.
- Dziękuję za ten miecz.
- Nie ma za co.
Rzeczywiście, jakoś nie czuł rozżalenie na myśl, że ta dziewczyna będzie używać broni Mirian.
- Myślę, że będzie dobra - Powoli wyciągnęła ostrze i przejechała płazem po przedramieniu. - Nieźle wyważona. Naprawdę, jestem niewymownie wdzięczna.
- Może w zamian za to pójdziesz ze mną na kawę... Roxano? - spytał, chowając pomniejszone przedmioty do kieszeni. Nawet na nią nie spojrzał. Mierzyła go spojrzeniem. Wiedział, że wczorajszej nocy walczył z nią, czy nie?
- Adamie... - zaczęła. Spojrzała na swoje dłonie. Nie mogła, nie chciała, nie powinna!
- Proszę... jeden raz. Za to - Skinął na rękojeść wystająca zza pleców.
Stała, niezdecydowana. Zaczynać jeszcze raz, wszystko od nowa?
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Jeden raz.
I, jakby nie było wczorajszej nocy, jakby znali się od lat, ruszyli razem Pokątną.
Mirian po przejściu pierwszych pięciu kroków zaczęła wyrzucać sobie zgodę. Nie powinna. Teraz nie ma zajmować się Adamem, który właściwie i tak nie powinien ją w ogóle obchodzić, tylko dostać się do elfów, wyjaśnić im wszystko, może uzyskać jakąś pomoc... ale na pewno nie przechadzać się po Pokątnej z Adamem.
Po prostu... nie mogła mu się oprzeć. Zerknęła na niego kątem oka. Trudno było powiedzieć, że jest szalenie przystojny. Wąska, blada twarz, wystające kości policzkowe. Był ładny w ścisłym, wampirzym stylu, ale poza tym...
Ale poza tym ma niesamowity magnetyzm, pomyślała.
Rzeczywiście - jeśli chciał, albo nawet jeśli i nie chciał, umiał oczarować całe towarzystw, rzucając kilka uśmieszków, parę uwag, opowiadając coś... uroda nie miała z tym nic wspólnego. Gdyby wyglądał jak Quasimodo, to peleryna powiewałaby za nim nonszalancko, a wszystkie gołębie przychodziłyby z własnymi talerzykami i sztućcami.
- Roxana?
- M? - Mirian popatrzyła na niego, mrugając szybko. - Przepraszam, zamyśliłam się. Mówiłeś coś?
- Pytałem się, czemu wyjechałaś.
- Skończyły mi się wakacje - odpowiedziała beztrosko. - Miałam tylko kilkutygodniowy urlop.
- Nie wiedziałem, że mieszkasz w Londynie.
Zabrzmiało to jak wyrzut.
- Nie rozmawialiśmy za wiele - Uśmiechnęła się delikatnie.
Usiedli przy stoliku w kawiarni na początku Pokątnej, koło "Esów i Floresów".
Adam zamówił sobie kawę - ona wzięła czekoladę, jak zawsze. Zauważyła, że przygląda się jej uważnie.
- Tak? - spytała.
- Czemu byłaś na aukcji?
Zastanawiała się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Myślała nad nim dość długo - była pewna, że padnie. Mirian była jej przyjaciółką? Weszła tam przypadkiem?
- Czy to naprawdę takie ważne?
Spojrzała na niego. Nie umiała przeniknąć poza te zimne, szare oczy, wpatrujące się w nią obojętnie. Podejrzewał coś? Może po prostu dalej przejmował się Mirian?
Czasem miała ochotę powiedzieć mu o wszystkim.
- Tak.
Dalej, Mirian, powiedz mu to!
- Kolega mi wspomniał - powiedziała od niechcenia. - Pracuje w Ministerstwie. Wie, że interesuję się takimi rzeczami.
- Aha - mruknął.
- Jesteś usatysfakcjonowany taką odpowiedzią?
- Powiedzmy.
Potem rozmawiali na zwykłe, normalne tematy - zainteresowania, hobby. Rzeczy, o których mówią sobie ludzie, którzy dopiero się poznali.
- Adam... - zaczęła w końcu Mirian.
- Tak?
- Wybacz, ale muszę już iść.
- Odprowadzić cię?
- Nie, nie trzeba, naprawdę, nie rób sobie kłopotu.
- Żaden problem.
Dziewczyna spojrzała w górę i westchnęła. Adam zapłacił za napoje i razem wyszli z ogródka.
- Zauważyłeś, że ten gość, który siedział za tobą, cały czas się na ciebie patrzył? - spytała, kiedy szli w stronę "Zaczarowanego Stolika".
Adam poczuł, że robi mu się zimno.
- Blondyn? - spytał ostrożnie.
- Widziałeś?
Kiedy za Mirian zamknęły się drzwi pomyślał, że musi jak najszybciej skontaktować się z Matem.
Tymczasem Mat w tej samej chwili siedział na dachu jednego z domów Pokątnej i zmrużonymi oczami przyglądał się bocznemu wejściu do restauracji, w którym przed chwilą zniknęła para. Zauważył ich, kiedy siedzieli razem w kawiarni i spostrzegł też mężczyznę przyglądającego się Adamowi znad gazety. Teraz czekał, aż wampir wyjdzie od tej dziwnej dziewczyny, Roxany. Musieli porozmawiać.
Usłyszał za sobą szelest. Obrócił się szybko, ale nic nie zauważył. Kurek zaskrzypiał ponuro, kiedy powiał zimny wiatr. Mat owinął się ciasno płaszczem i, wcale nie uspokojony, przyjął dawną pozycję.
Przede wszystkim Roxana. Wygląda na to, że u Lauren pojawiła się całkiem niespodziewanie, jak mógł wywnioskować z tego, co mówiła na ten temat Agnes. Potem przyjechała do Londynu - czemu nie do Dublina albo Belfastu? Poza tym mimo tego, co mówił Adamowi, wydawało mu się dziwne, że wampir tak szybko się nią zainteresował. W nim też wzbudzała pewne uczucie, nie mające jednak nic wspólnego z zauroczeniem, a dużo bardziej z niepokojem i ciągłym wrażeniem deja-vu. Zamierzał z nią porozmawiać, jak tylko skończy z Adamem. Wampirowi trudno będzie coś wmówić, jak już się uweźmie, to zdania nie zmieni.
No i ten blondyn. Agnes mówiła, że tamten mężczyzna też był blondynem. Wtedy nie przywiązywał do tego wagi, ale łowczyni dostała ostatnio list od Evy, którą ktoś ostatnio zaatakował. Jasnowłosy, napisała.
Najpierw Agnes, potem Eva^, pomyślał, a teraz najwyraźniej Adam. Albo...
Roxana?
Kurek zatrzeszczał. Żelaznymi oczami patrzał, jak za kominem znika skrawek jasnego płaszcza.
Adam szedł zamyślony. Umówił się z Roxaną, że jeszcze kiedyś się spotkają. Wymienili się nazwami kominków i na tym skończyło się spotkanie, choć on, szczerze mówiąc, liczył przynajmniej na zaproszenie do środka.
Kiedy czarny cień spadł z dachu na drogę przed nim, prawie skończył zaklęcie wiążące, zanim zorientował się, że to Mat.
- Efektowne wejście - mruknął. - Ale następnym razem krzycz. - Czar rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie delikatną sugestię zieleni. - Nie pamiętam przeciwzaklęcia na to cholerstwo.
Strzepnął z rękawa pyłek.
- A więc, jaki jest powód tego nagłego pojawienia się?
Mat uśmiechnął się.
- Och, chciałem tylko pogadać. Usłyszeć twoje zdanie na temat gościa, który cię śledził.
Ręka otrzepująca płaszcz znieruchomiała.
- Tak?
- Zaatakował już dwie osoby...
- Skąd wiesz? - spytał wampir ostro.
- Agnes mi powiedziała.
- Agnes?
- Eva sama jej powiedziała.
- A skąd niby ona miała wiedzieć?
- Przecież sama została zaatakowana! Adam, co jest?
Wampir rozluźnił się.
- Nie, po prostu... nieważne. Więc Eve też zaatakował? I co?
- Nic, oberwała dość mocno, ale ktoś przybiegł i tamten uciekł. Wydaje mi się, że to mógł być on. I...
- Tak?
- Zastanawiam się, czy Roxana nie ma z tym nic wspólnego.
Adam pokręcił głową.
- To ona mi powiedziała, że ktoś mnie śledzi. Sam bym nie zauważył.
- Może to był wybieg - podsunął Mat.
- Może za bardzo kombinujesz.
- Ale przyznasz, że jest dziwna.
- Jest... niezwykła - zgodził się Adam.
- A przyjrzałeś się jej oczom?
- Nosi okulary, przyjacielu. Jak ty.
Łowca odruchowo dotknął oprawek.
- No właśnie.
Mir spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Położyła katanę na łóżku i szybko przebrała się w strój gimnastyczny. Wyciągnęła broń z pochwy i obejrzała pod światło.
- Piękna - szepnęła.
Wykonała kilka szybkich ciosów, tocząc wyimaginowaną walkę z niewidzialnym przeciwnikiem. Roześmiała się. Czuła rozpierającą ją radość - mając z powrotem swój miecz, czuła się jak dawniej. Wszystko było takie jak kiedyś - bezproblemowe.
Przez chwilę jeszcze bawiła się kataną, kiedy nagle poczuła, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się szybko. O belkę opierał się uśmiechnięty Mat, w swoim czarnym płaszczu i przyciemnionych okularach.
Rzuciła się szybko do szafki, jedną ręką biorąc z niej własne szkła, cały czas wyciągając przed siebie lśniące ostrze. Po chwili znowu stanęła wyprostowana, mierząc go uważnie spojrzeniem.
- Co ty tu robisz? - wycedziła. Słowa wysypywały się z jej ust jak kolejne uderzenia młotem.
- Przyszedłem cię odwiedzić. Chyba mogę, prawda?
- Niektórzy mają zwyczaj pukania - stwierdziła cicho.
- Pukanie? Ach, drzwi. Dziękuję, wolę okno.
Zerknęła w górę. Rzeczywiście, było lekko uchylone.
- Czego chcesz? - spytała skapitulowana.
- Tak ci spieszno? - Oderwał się od belki i usiadł na łóżku, próbując je lekko. - Właściwie ja też mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. I sądzę, że to - Zanim zdążyła zauważyć, przyzwał do siebie jej okulary - nie będzie ci już potrzebne.
Zdjął swoje szkła i przez chwilę patrzył w podłogę. Potem spojrzał na nią
Znała te oczy.
Miała takie same.
Długie palce Ericka w zawrotnym tempie tańczyły po klawiaturze, lekko muskając kolejne klawisze i lecąc w dalszą podróż. Oczy w okularach nie odrywały wzroku od kolorowego monitora, na którym pojawiały się kolejne linijki. Pisanie, co jakiś czas przerywane przekleństwem i szybkim naciskaniem Backspace'a całkowicie pochłaniało uwagę informatyka.
Kiedy w sąsiednim pokoju okno samo się otworzyło, nie zwrócił na to uwagi. Na chwilę palce przestały tańczyć, zastygły, w oczekiwaniu na kolejny przypływ weny.
Cień wpłynął przez szparę i okno zamknęło się , szczękając cicho. Erick zmarszczył brwi i obejrzał się za siebie, ale nic nie zobaczył. Zagryzł wargi i pokój znowu wypełniło stukanie palców o klawisze.
Kształt zmaterializował się. Teraz można było zauważyć jasne włosy, szary płaszcz i szalik przewiązany przez twarz. Chociaż nie był specjalnie wysoki, sposób, w jaki trzymał głowę i jego postawa dodawały mu kilka centymetrów ^^.
Ostrożnie wyjął zza pazuchy krótki sztylet - ot, zwyczajny, do rzutów. Mężczyzna pogłaskał go lekko, wręcz pieszczotliwie i wychylił się zza rogu. Informatyk dalej siedział i pisał coś na komputerze.
Schował się z powrotem. Podrzucił sztylet, chwytając go odpowiednio za rękojeść, wszedł do pokoju i rzucił.
Erick odbił się rękami od biurka, rzucając się w bok i schylając głowę - ostrze minęło go, wbijając się i prawie przechodząc na drugą stronę monitora. Na chwilę przed uderzeniem blondyn mógł ujrzeć swoje odbicie w szklanym ekranie, ale w ułamek sekundy po tym posypały się iskry, trzasnęła elektryka, komputer wyłączył się automatycznie. Światło, ponieważ było magiczne, nadal się paliło, ale u mugoli na całej ulicy strzeliły korki.
Czarodziej wyjął różdżkę i krzyknął zaklęcie, ale blondyn roześmiał się i zblokował je ruchem ręki, idąc powoli w jego stronę.
Erick wskoczył na krzesło, odbił się, wylądował na stoliku i ściągnął miecz ze stojaka. Mężczyzna obrócił się w jego stronę i, nie zwalniając kroku, zamaszystym ruchem wyciągnął miecz z pochwy u pasa.
Szatyn podbiegł na krawędź stołu, zrobił szybko zwód i zeskoczył, próbując trafić przeciwnika. Blondyn schylił się płynnie, zgrabnie przerzucił półtoraręczny miecz do lewej ręki i, wspomagając się drugą, ciął na wysokości piersi. Erick zblokował, wykorzystał impet i odbił się, lądując za plecami mężczyzny. Ten obrócił się błyskawicznie, blokując lecące na niego ostrze.
Łowca odsłonił się niebezpiecznie. Reakcja blondyna była natychmiastowa, wręcz nieludzko szybka.. Zawinął mieczem i wbił ostrze prosto w pierś informatyka.
Mężczyzna zacharczał. Broń uderzyła o podłogę, wypadając z bezwładnej ręki. Blondyn podszedł do niego spokojnie, patrząc, jak czarodziej umiera. Okulary zachrzęściły pod ciężkimi butami.
Oczy Ericka zaszły mgłą. Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył. Strumyczek krwi poleciał mu z ust, a przez całe ciało przeszedł dreszcz. Blondyn schylił się i zamknął mu oczy.
- Za chwilę się z nim spotkasz - wyszeptał.
- Tak, ja też zauważyłem to podobieństwo - stwierdził Mat, z powrotem zakładając okulary. - Już w Irlandii. Adam nie zwrócił na nie uwagi, ale ja... jestem wyczulony na takie sprawy. Kim jesteś? A może kim byłaś?
- Nie wiem, o czym mówisz - odpowiedziała opryskliwie dziewczyna.
- Roxana, obserwowałem cię przez cały czas, teraz w Londynie również i zauważyłem kilka rzeczy... Może czasem sprawiam wrażenie kretyna, ale umiem myśleć.
- Jakim niby prawem mnie śledzisz? - warknęła.
- Takim, że pozwala mi na to to, że kolegujesz się z moim przyjacielem. To, że wszędzie jesteś nowa, a równocześnie czujesz się dziwnie swojsko. To, że kupiłaś szablę nieznanej ci, zmarłej łowczyni, wydając na to wszystkie pieniądze. To, że nikt tak właściwie nie wie, kim jesteś. To, że pod pewnymi względami jesteśmy tacy sami. I to... - Podszedł do niej bliżej i podał jej okulary - że coś mi się w tobie bardzo, ale to bardzo nie podoba.
Odwrócił się i zniknął w smudze dymu.
Ale Mirian wiedziała, że wróci. Zastanawiała się, jak długo będzie jeszcze w stanie ich okłamywać.
---
*głosik w głowie nie znaczy, że Adam i Mirian słyszą głosy. Nie takie głosiki. Co prawda ja osobiście nigdy nie słyszałam w mojej głowie kogoś, kto by mi podpowiadał, podsuwał jakieś wnioski czy kłócił się ze mną, ale uznałam to za interesującą przenośni literacką zwykłego zastanawiania się i lubię umieszczać ją co jakiś czas, ku uciesze własnej i, mam nadzieję, zadowoleniu czytelników. No bo co by było, gdyby bohater nie kłócił się sam ze sobą? A nóż, widelec, leciałby po prostej i nie byłoby takich zawiłości...
**drugą połowę oddziedziczył kot.
***za budynkiem Ministerstwa, na publicznym widoku.
^Eva - mój wielki błąd. Powinno być albo angielskie "Eve"albo polskie "Ewa". A tu mamy hybrydę. Bardzo za nią przepraszam. Po prostu głupio mi to zmieniać tak ni stąd, ni zowąd. Jeśli bardzo was razi, to napiszcie, najwyżej od kolejnych rozdziałów przyjmę angielską formę. Tak w ogóle, odmienia się "list od Eve", "nie znam żadnej Eve"? Pozostaje ta sama forma?
Jeśli jesteśmy przy imionach, to spolszczyłam Roxanę tak samo, jak Jo Rowling Syriusza. Mama nadzieję, że wam to nie przeszkadza.
^^ cm - wiem, że notorycznie grzeszę używaniem polskich (a właściwie światowych-poza-Anglią) miar i jednostek, ale 'kilka cali' zwyczajnie tu nie pasowało. W końcu, jakby nie było, jeden cal to ok. 2,54 cm, jeśli dobrze pamiętam. Więc kilka cali to coś jak dziesięć centymetrów. Więc blondyn musiałby trzymać głowę na kiju od miotły, żeby tak wyglądać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Nie 14:52, 19 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Jak zwykle rozdział cudowny
Ciekawi mnie tylko, dlaczego ponury, tajemniczy Mat zrobił się tak zabawnym i raczej przebojowym człowiekiem... Czy śmierć Mir aż tak na niego wpłynęła? Chociaż mi się wydaje, że bardziej by się zamknął po śmierci przyjaciółki...
Pan Bobek cudowny i łopatka.
I sprawa z różdżkami... Ciekawe, co z tego wyniknie
Pozdrawiam cię i życzę dużo weny,
ducky.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Tribcode
Początkujący czarodziej
Dołączył: 31 Sty 2006
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Raz tu, raz tam
|
Wysłany: Pon 12:06, 20 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Nowy rozdział! Ju-hu!
Dziwne, że nie zauważyłam go wcześniej. Ale lepiej późno niż wcale.
Jak zwykle cudo. Pan Bobek i norka wspaniałe. Ciekawie wyszła ci też narada po nieudanej misji.
Błędów nie szukałam, więc nie podam, chociaż wątpię czy jakieś bym znalazła.
Dużo, dużo weny życzę.
Tri
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:36, 09 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Uwaga ogólna: przedmowa powstaje w wyniku tego, co mi się przypomni i kolejność nie jest uzależniona od kolejności pisania. Są tu też te wnioski, które już opublikowałam.
--
Uwaga co do Ericka:
Erick późno dowiedział się o swojej magii - mniej więcej w momencie, kiedy ukończył studia informatyczne. Ponieważ był ambitny, podjął przyspieszony kurs dla dorosłych czarodziejów i w niedługim czasie stał się bardzo dobrym czarodziejem, przynajmniej jeśli chodzi o zaklęcia, transmutację i obronę przed czarną magią. Jego wysokie umiejętności mugolskie i inteligencja, połączone z magią, pozwoliły mu na objęcie posady zaopatrzeniowca i logistyka. Mimo wszystko nigdy nie przyzwyczaił się do zwyczajów czarodziei i do końca wiódł żywot mugola, polepszony odrobinę magią.
Dla Mirian wyglądał jak mugol, co nie znaczy, że nim był. Ubierał się, jak on i zachowywał, ale poza tym...
---
Kolejne komentarze, znowu uwaga: tym razem na temat oczu Mir i Mata :
Wyjaśniam to tutaj, bo nie jest to bardzo znaczące. Chodzi o to, że na ogół mają czarne oczy. Znaczy się, tęczówki. Ale w niektórych momentach...
--
Podziękowania dla Adama i Karoliny za "pana Kota". Nasz wampir przyjmuje coraz więcej cech swojego imiennika (Adama, nie kota)
--
Podziękowania dla Agatki za pana Bobka, który narodził się w jej wyobraźni w sylwestrowy poranek jako plama śniegu na szybie. Wszelkie powiązania z żołądziami zawdzięczacie mojej chorej psychice
--
M... miałam coś jeszcze napisać. Ach, tak, w drugiej części z reguły nie tłumaczę mowy elfów. Po pierwsze, bo kaleczę. Po drugie, bo Sapkowski też tego nie robi, a skoro twórca nie robi, to czemu ja mam to robić? Z kontekstu się domyśleć
--
Podziękówki dla Vam i złorzeczenia dla Vam, za to, że to sprawdziła, i za to, że sprawdziła dopiero teraz. Miał być prezent dla wszystkich dziewczyn na Dzień Kobiet. Dalej jest, choć trochę spóźniony Oczekuję zwrotu w postaci komentarzy, nic za darmo
--
Jak łatwo się domyśleć, pod koniec znowu nastąpi atak. Powiem, że jestem bardzo dumna z opisu postaci na początku - włożyłam w niego trochę wysiłku, doceńcie za to wycięłam walkę - nie chcę się powtarzać, a zapewniam, że czeka was jeszcze niejedna.
--
Odcinek ma fatalną fabułę, ale być musi.
Przepraszam, nie moja wina. To Wena. Wszelkie pretensje do niej. Ja tylko wykonuję rozkazy. Właśnie zamierzałam napisać kolejny rozdział, bo pierwsza w nocy, a ja nie mam co robić, patrzę na plan, a tu coś takiego.
Aż czasami nie chce się pisać.
Chociaż..
Chociaż może być ciekawie...
Może mam takie odczucia dlatego, że znam to wszystko na pamięć.
Może nie będzie tak źle
Według Vam dobry, więc nie robiłam dużej korekty stylistyczno-fabularnej.
5. Powrót elfów.
Było już dobrze po północy. Lauren siedziała w swoim domku, w kuchni i przy kuli magicznego światła układała pasjansa. Były to piękne, ręcznie malowane karty krasnoludów - każdy obrazek był majstersztykiem, wymalowany dokładnie do rąbka sukni każdej damy i zamaszystych wąsów wszystkich czterech waletów.
Nie musiała się im przyglądać, żeby wiedzieć, co się zdarzy. Dobrze znała swoją przyszłość na następne dwanaście godzin, a na większej ilości jej nie zależało. Był to powód, dla którego zostawiła list w szufladzie biurka, żeby Adam mógł go odnaleźć.
Spojrzała za okno. Było ciemno i ponuro - przez ściany dochodziły do niej odgłosy leśnych zwierząt.
Ale wiedziała, że jest tam ktoś jeszcze.
Wzdrygnęła się i wróciła do układania pasjansa.
Agnes leżała na sofie pod kocem, czytając książkę w świetle lampki nocnej. Jakoś nie chciało jej się spać. Zdjęła okulary, odłożyła je razem z powieścią na stolik i zapatrzyła się w okno.
Dzisiaj wpadł do nich Mat. Spytał się, czy na pewno wszystko u nich okay. Wydawał się być lekko zdenerwowany. Prosił, żeby zaostrzyć środki bezpieczeństwa. Dziwne.
Prawie podskoczyła ze strachu, kiedy coś białego przemknęło za oknem. Dosłyszała nikły szum i szelest liści, cichnący powoli.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła pierwsza. Salon stał się nagle dziwnie nieprzytulny, kominek trzaskał za głośno i przez chwilę wydawało jej się, że płomienia są całkiem zielone - jakby ktoś miał tutaj zaraz przybyć siecią Fiuu.
Stare drzewa zajęczały za oknem, kiedy powiał silny wiatr.
Wzięła szybko koc oraz książkę i przemknęła się do swojego pokoju. Spojrzała na Isabel - łowczyni spała już od kilku godzin. Tak, jutro czeka ich ciężki dzień - o szóstej rano przyjeżdżają aurorzy. Trzeba będzie być przygotowanym na ich przybycie.
Wsunęła się pod kołdrę i obróciła do ściany, ale jeszcze długo nie umiała zasnąć.
Nie zauważyła twarzy przypatrującej się jej przez okno.
- Dam ci próbkę tego, co cię czeka.
Zamaskowana postać schyliła się. Z końca różdżki na drewniane belki spłynął ogień. Gdyby ktoś oprócz niej mógł go zobaczyć, zorientowałby się, że to Gubraithian - nigdy nie gasnący płomień.
Dom zajął się natychmiast. Ogień chciwie połykał kolejne kawałki drewna, które trzaskało i jęczało pod jego dotykiem.
Mężczyzna - bo teraz płomień oświetlił jego twarz - zasłonił się szalem, żeby nie wdychać dymu. Ale przez chwilę można było widzieć jego uśmiech. Przeszedł na drugą stronę domu i tam też go podpalił.
Potem odszedł. Tej nocy dosyć się już napracował.
Zniknął, mając w uszach krzyk kobiety uwięzionej w ognistej pułapce.
Mir obudziła się, oddychając szybko. Miała straszny sen - śnił jej się ogień, mnóstwo ognia. Odetchnęła głęboko, kiedy rozpoznała kształty swoje pokoju. Sięgnęła po szklankę z wodą - zaschło jej w gardle.
Szkło rozbiło się na podłodze, kiedy usłyszała w myślach przyzwanie Lauren.
Odrzuciła kołdrę, jednym ruchem różdżki zmieniła ubranie, drugim przyzwała katanę i nie bacząc na odległości, teleportowała się do Irlandii.
Zarzuciło nią mocno. Wylądowała w samym środku lasu, w miejscu, gdzie kilka nocy temu walczyła z łowcami. Skoncentrowała się i przeniosła się do Lauren.
Czuła, jak w czasie teleportacji coś jakby chwyta ją i odrzuca w tył - wylądowała dobre pięćset metrów od domku Lauren. Zmrużyła oczy, podrażnione zbyt jasnym światłem.
Szybko podbiegła bliżej, osłaniając usta ręką - dym ją dusił. Mimo strachu zauważyła, że pali się tylko budynek - nawet jeden liść nie zajął się ogniem.
Zobaczyła ciemny, wyróżniający się kształt w drzwiach domu. Ruszyła w tamtą stronę.
Kiedy podbiegła, Lauren właśnie upadła na ziemię. W wielu miejscach miała spaloną suknię, ręce były poparzone, tak samo jak część twarzy. Cały czas się krztusiła - nawdychała się za dużo dymu.
Mir wyciągnęła ją poza palący oraz rozpadający się domek i położyła na trawie. Próbowała rzucić jakiś czar, ale nic się nie działo - najwyraźniej wokół była bariera antymagiczna. Teraz zrozumiała, czemu Lauren nie rzuciła na siebie zaklęcia bąblogłowy, a ona miała takie dziwne problemy z teleportacją.
Tymczasem elfka umierała - zbyt dużo czasu spędziła w zaczadzonym mieszkaniu.
- Mirian - szepnęła cicho, krztusząc się. Ex-łowczyni musiała się mocno nachylić i skoncentrować, żeby usłyszeć, co mówi kobieta. - Mirian... Roxano... posłuchaj. Nie próbuj mnie ratować, nie dasz rady - Zakrztusiła się mocno. - Ja wiem, że umrę. Muszę ci coś powiedzieć, słuchaj uważnie...
- Nie możesz umrzeć - jęknęła dziewczyna, rozglądając się wokoło. - Gdzieś ta bariera musi się kończyć, rzucę na ciebie zaklęcia i będzie w porządku.
- Nie dasz rady! - Lauren próbowała krzyczeć, ale nie miała siły. - Słuchaj... uważnie. Jestem Wiedzącą. Siostrą Aynye. Nie żyję z nimi... nieważne czemu. Ale musisz im pomóc. Jesteś ich jedyną szansą.
- Jak... - Oczy Mirian rozszerzyły się gwałtownie.
- Słuchaj! - Lauren znowu zakaszlała. - Powód, dla którego żyjesz... zawdzięczasz to pewnym istotom...
- Komu?
- Nie przerywaj... one pragną ci pomóc, ale nie wszystkie... musisz uważać. To one zaatakowały twoich przyjaciół, ale to one też pomagają... i pomogą ci spełnić misję. Widziałam to wszystko. Ktoś przez nie ginie, ktoś inny żyje. Nie możesz ich kontrolować. Pomogli ci zmartwychwstać i będą też próbować cię zabić. Ale nie tylko ciebie. Strzeż się. Ale przede wszystkim wypełnij misję. To twoje przeznaczenie.
Mir milczała. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Domyślałaś się, że zginiesz?
- Tak.
- I mimo tego wzięłaś mnie do siebie?
- Musiałam... pamiętaj, Mirian. Czasem wystarczy... odrobina poświęcenia...
Elfka zamknęła oczy.
- Lauren?
Kobieta nie odpowiadała.
- Lauren!
Mir przysunęła ucho do półotwartych ust. Nie poczuła żadnego ruchu powietrza na policzku.
Zamrugała. Spod długich rzęs pociekły łzy.
- Roxana?
- O co chodzi, Sharon?
- Jesteś dzisiaj strasznie rozkojarzona.
- Przepraszam, nie wyspałam się.
Mirian potrząsnęła głowa, odrzucając z twarzy włosy. Spojrzała na koleżankę z pracy, która przyglądała jej się z troską.
- Na pewno wszystko okay?
- Tak, tak.
W zamyśleniu rzuciła czar na szmatkę, która sama wyczyściła stolik.
- Roxana, obsłuż tę parę w rogu! - usłyszała krzyk szefa.
Machinalnie podeszła do wskazanego stolika, zajmowanego przez małą blondynkę i wysokiego bruneta o długich włosach i nienormalnych oczach. Ale nie miała okazji przyjrzeć im się dokładnie - mężczyzna spuścił długie rzęsy i odwrócił wzrok.
Zresztą nie obchodziło jej to - ciągle miała przed oczami ciało Lauren.
- Co podać?
- Dwie kawy, jeśli można i sernik.
Roxana skinęła głową, zaznaczając zamówienie na notatniku - w magiczny sposób pojawiło się teraz na tablicy w kuchni.
- Zaraz przyniosę.
Zrobiła dwa kroki i usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się - kolejny nieobsłużony klient. Ta kobieta niespecjalnie zwróciła jej uwagę - ot, zwykła blondynka z sympatyczną miną. Wydawała jej się znajoma i najwyraźniej czekała na kogoś.
- Jedną herbatę i koktajl truskawkowy - poprosiła.
- Mężczyzna? - spytała Mirian z bladym uśmiechem.
- Słucham? - zdziwiła się dziewczyna. - Ach... tak jakby - odpowiedziała wesoło.
Roxana wróciła do restauracji, odebrała zamówienie i zaniosła je klientom. Po kilku chwilach opierała się o kontuar koło Sharon. Zdążyła już polubić tę szatynkę, może odrobinę niedorosłą - nie w sensie charakteru, bo potrafiła podejmować dojrzałe decyzje, ale większość jej zachowań... w każdym razie była bardzo przyjacielska, niezbyt dociekliwa, a człowiek, rozmawiając z nią, miał rzeczywiste uczucie, że jest wysłuchiwany.
- O, pan Kot! - powiedziała dziewczyna.
Mir, której myśli krążyły wokół Lauren, spojrzała na nią zdziwiona i lekko wytrącona z równowagi. Ludzie często tak się czuli w obecności Sharon. Mir znała to uczucie po znajomości z Matem.
- Kto? - spytała.
- Pan Kot! - odpowiedziała ze śmiechem dziewczyna. - Tak nazywam tego mężczyznę, który codziennie przychodzi się z tobą widzieć. Tak mi się jakoś nasunęło. Pasuje, co nie?
- Bardzo - Mir skinęła głową i pomachała Adamowi, który opierał się o sztachety ogródka i wołał ją. - Zaraz wracam, lecę powiedzieć, że dzisiaj sobota i kończę później.
- Okay - Sharon uśmiechnęła się i odeszła, żeby obsłużyć kolejnego klienta, niskiego bruneta.
- Witaj - przywitała się z Adamem.
- Witaj.
Nie uśmiechnął się. Nie wyszczerzył zębów, w ogóle ich nie pokazał. To, co zaprezentował, nie było podniesieniem kącików warg.
Po prostu miał zadowoloną minę. Dziewczyna powstrzymała odruch głaskania i zaczęła zastanawiać się, kiedy zacznie mruczeć. Wyglądał jak kot, który znalazł mysz i ma zamiar trochę się z nią pobawić. Ciekawe, że wcześniej tego nie zauważyła.
Z drugiej strony, pomyślała, ktoś taki jak on nie mógłby się zwyczajnie uśmiechnąć.
Przyszedł. Chociaż Mirian próbowała mu to wyperswadować, o piątej, kiedy zaczęło już robić się ciemno, zjawił się przy drzwiach jej mieszkania.
Brunetka nie chciała wychodzić - wolałaby siedzieć sama w łóżku, gapić się w gwiazdy i sączyć kubek czekolady. Na pewno nie włóczyć się z Adamem po mieście, nie dzisiaj. Nie z kimś, przy kim musiała kontrolować każdy swój ruch i słowo.
Ale jako czarodziejka nie mogła się wymówić bólem głowy, więc, chcąc nie chcąc, poszła.
Szli w milczeniu. Adam nie był osobą specjalnie rozmowną - wolał raczej komentować albo milczeniem wyrażać swoją opinię, rzadko kiedy samemu coś opowiadając. Mirian natomiast zupełnie nie miała do tego głowy, wiec szli - każdy pogrążony we własnych myślach.
- Mat!!!
Wampir, pogrążony w myślach i zaprzątnięty budowaniem domku z wybuchających kart, gdyby był człowiekiem, pewnie dostałby w tej chwili zawału.
Ponieważ nie był, jedyne co go spotkało, to wybuch misternie składanej konstrukcji, osmalający mu twarz. Nie odwracając się w stronę kominka, spytał:
- Tak, Agnes? Co jest takie zaje... strasznie ważne, że jakimś nadludzkim cudem zdobywasz adres mojego kominka i naruszasz moją prywatność? Jeśli chcesz mi powiedzieć, że aurorzy zwalili akcję, to zadzwoń za godzinę. Albo po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość. Pip.
Mężczyzna otarł twarz i wrócił do układania budowli.
Głowa łowczyni, wisząca w kominku, wyrażała skrajną złość.
- Myślałam, że może zainteresuje cię, że twoja elfka nie żyje - wycedziła sarkastycznie.
Ręka z kartą znieruchomiała.
- Agnes, ironia do ciebie nie pasuje. Takie żarty zresztą też nie.
- To nie jest żart. Jeśli w końcu zdejmiesz tę blokadę, która nie pozwala się nikomu tutaj pojawić, przez co wyrzuciło mnie w jakiejś zafajdanej ruinie pod Londynem, to może opowiem ci coś więcej.
Mężczyzna wstał, szybko ubierając okulary i wymamrotał kilka słów, wykonując gest ręką. Głowa dziewczyny zniknęła, żeby po chwili Agnes pojawiła się cała we własnej osobie.
- Widzę, że zainteresowało - stwierdziła zgryźliwie.
- Siadaj i mów - zniecierpliwił się Mat.
Agnes przez chwilę patrzyła na wielki portret, wiszący nad biurkiem, przedstawiający piękną, jasnowłosą kobietę w sukience o pastelowych kolorach. Dziewczyna uśmiechała się delikatnie, jakby nieśmiało. Huśtała się na huśtawce i - co najdziwniejsze - nie ruszała się. Ręce owinęła wokół łańcuchów, znieruchomiała w tej pozie na zawsze.
Łowczyni oderwała wzrok od mistrzowsko wykonanego portretu.
- Kto to? - spytała.
- Nieważne - żachnął się Mat. - Opowiadaj!
- Więc... - powiedziała powoli Agnes. - Obudziliśmy się może o drugiej w nocy. Właściwie to obudziła mnie Isabel. Powiedziała, że pali się domek Lauren. Kiedy ubrałyśmy się szybko i wyszłyśmy z pokoju, spotkałyśmy Oscara, który również zauważył ogień i chciał nas obudzić. Po chwili przyszła reszta, poszliśmy tam razem.
- Chatka płonęła. Ale... na Merlina, Mat, to nie był normalny ogień. Kiedy przyjechała ekipa z Ministerstwa, powiedzieli nam, że to był Wieczny Ogień. Wyobrażasz sobie? Znasz kogoś, kto umie to wyczarować? Ja nie. W każdym razie, przed domkiem, może dwadzieścia metrów od wejścia, leżała elfka. Była dość mocno poparzona, ale zginęła przez zaczadzenie. Nie rozumieliśmy, czemu nie wyleczyła się czarami. Nie rzucaliśmy żadnych zaklęć, Is natychmiast zadzwoniła po ludzi, zjawili się po dwudziestu minutach.
- Poszła pierwsza seria kontrolnych zaklęć, czyli między innymi, jak wiesz, Priori Incantatem. I co? Bariera anty-magiczna w promieniu pięćset metrów od domu. Jaka to moc, zdolna utrzymać taki czar przez dłuższy czas? Za czasów drugiego Voldemorta się to zdarzało, ale za mojej bytności w Ministerstwie nie widziałam tego nigdy.
- Cóż, nasze śledztwo zakończyli dopiero po południu, już oficjalnie i po przesłuchaniu nas wszystkich... nie znaleźli żadnych śladów. Zero. Jakby nikogo tam nie było. Tyle że, Mat, ja widziałam tego, kto podpalił ten domek. Przez chwilę, przemknął mi za oknem, zanim poszłam spać. A przynajmniej myślę, że to był on. Ktoś ubrany na biało. Nie wiem... może jestem przewrażliwiona, ale wydaje mi się, że to był gość, który mnie zaatakował.
Opowiedziała mu, co widziała przez okno.
Mat potarł czoło w zamyśleniu. Agnes spojrzała na niego z troską.
- To nie wszystko. Nad ranem dostałam list. Erick nie żyje. Ktoś zabił go w jego własnym domu.
- Ericka? - spytał zaskoczony wampir.
Agnes skinęła głową.
Mat zbladł.
- Żadnych śladów?
- Ani jednego.
Mężczyzna przygryzł wargi i zaczął liczyć na palcach.
- Merlinie... Ty, Eva, Erick - zaczął liczyć na palcach. - Lauren. Ja i Adam byliśmy śledzeni. Agnes... wiesz, co łączy te wszystkie osoby? Albo kto?
Agnes zakryła usta dłonią.
- Myślisz, że...
- Idziemy - Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę kominka. Ruchem różdżki zapalił ogień i wrzucił w płomienie proszek Fiuu. - Musimy zamienić kilka słów z naszym kochanym wampirem.
Adam zauważył, że Roxana jest dzisiaj wyjątkowo zamyślona. Milczała, prawie w ogóle się nie odzywając. W ciszy przemierzali zaułki Londynu.
Wampir poddał się po pół godziny.
- Może wrócimy? - spytał.
Dziewczyna skinęła głową, czarne włosy opadły jej na twarz. Adam powstrzymał chęć odgarnięcia ich.
Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Roxana działała na niego niesamowicie elektryzująco, a w jej obecności czuł się tak nieskrępowany, jakby znał ją od lat.
Dziwne.
Przez ostatnie kilka godzin włóczył się po mieście, czekając, aż skończy pracę. I tak nie miał nic do roboty, a w ten sposób mógł przynajmniej siąść i spokojnie pomyśleć. Bo coś mu się tu bardzo nie zgadzało.
Mat i Agnes, nie przejmując się konwenansami, wparowali przez kominek do zamku Adama. Pokój okazał się jednak pusty - wampir musiał wyjść.
Szybko przebiegli do komnat Michaela. Agnes, która jeszcze nigdy tutaj nie była, rozglądała się z ciekawością, ale Mat nie dał jej czasu na oglądanie starych obrazów i gobelinów. Nie zatrzymywani przez nikogo, zapukali do drzwi.
Blondyn otworzył im po kilku minutach. Wyglądał, jakby niedawno wstał - miał na sobie pomiętą koszulkę i dżinsy, wodził dokoła sennym wzrokiem. Było to dziwne zachowanie jak na trzecią po południu.
- Witajcie - przywitał się, wpuszczając ich do środka. - Coś się stało?
- Szukamy Adama - powiedział zwięźle Mat, wchodząc do środka. - Nie wiesz, gdzie jest?
- Tata? Bo ja wiem? - Chłopak podrapał się w głowę. - Pewnie poszedł po Roxanę. Zwykle w tych godzinach idzie po nią do pracy.
- Roxanę? - spytała osłupiała Agnes. - Jak to...
- Potem ci wytłumaczę - powiedział szybko mężczyzna. - Przecież dzisiaj jest sobota... z tego co wiem, kawiarenki są otwarte do późna.
Michael wzruszył ramionami.
- Nie ma innych miejsc, w które by za często chodził. Jeśli nie tam, to nie wiem. Jak chcecie, to poczekajcie na niego tutaj.
- Chyba tak zrobimy - westchnął Mat.
- W takim razie idę się przebrać i zaraz do was wracam.
Agnes i Mat wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Michael... chcielibyśmy potem z tobą porozmawiać.
Chłopak znieruchomiał w połowie otwierania drzwi.
- O czym?
- O Adamie.
Wampir rozluźnił się. Mat był pewny, że nawet się uśmiechnął.
- Nie ma problemu.
Weszli razem na klatkę - Adam odprowadził ją do samych drzwi. Tam zatrzymali się na chwilę, niezdecydowani. Dziewczyna stała i patrzyła na przycisk dzwonka, unikając wzroku wampira. Adam wpatrywał się w nią zmrużonymi oczami, opierając się o ścianę.
- Chyba już pójdę - odezwała się wreszcie Mirian. Na te słowa mężczyzna odepchnął się od ściany i zrobił krok do przodu.
- Roxana... - powiedział i chwycił ją za rękę, przyciągając ją do siebie. Dziewczyna spróbowała się wyrwać, ale trzymał ją w żelaznym uścisku wampira. - Popatrz na mnie. - szepnął. - Roxana...
Kręciła rozpaczliwie głową, ale drugą ręką chwycił ją za brodę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Znieruchomiała - nie wiedział, ze strachu czy pod wpływem wampirzego uroku.
Wiedząc, że za chwilę będzie tego żałował, pocałował ją delikatnie.
Mat opowiedział Michaelowi, po co przyszli do Adama.
- Widzisz, sądzimy, że wszystkich napadów dokonała ta sama osoba - powiedział. Pochylił się do przodu, gestykulując żywo. - A to oznacza, że wszyscy ci ludzie mają ze sobą coś wspólnego. Takie skojarzenie nasuwało mi się już od początku. Myślałem, że może to mieć coś wspólnego z naszym wyjazdem na Syberię - w końcu, jakby nie było, naruszyliśmy spokój tamtych gadzin. Ale kiedy dzisiaj dowiedziałem się, że zginęła Lauren... wtedy przyszło mi do głowy, że częścią wspólną może być coś innego. Albo ktoś inny.
- Na przykład mój ojciec? - domyślił się Michael.
Mat skinął głową.
- Siebie raczej nie biorę pod uwagę - powiedział. - W każdym razie, założę się, że Adam będzie wiedział, o co w tym chodzi.
- W końcu on też został zaatakowany - stwierdził chłopak, wstając z fotela i podchodząc do drzwi prowadzących do gabinetu, żeby zamknąć je dokładnie.
- Co? - spytała oszołomiona Agnes.
Michael odwrócił się zaskoczony.
- Nie wiedzieliście? Dzień czy dwa przed waszym wyjazdem. I dostał tak porządnie, kula w nodze. Nie zauważyliście, że lekko okulał?
- Nie - powiedział mocno zdziwiony Mat. - Chociaż... rzeczywiście, jak się teraz zastanowię... chodził trochę dziwnie. Agnes, pamiętasz nabój, który znaleźliśmy w salonie?
- Ten, który zaraz zniknął?
- To musiało być to - mruknął wampir.
- Dostał kulą - potwierdził Michael. - Bardzo dziwną. Nie umieliśmy rozgryźć, co to za substancja w niej była, rana nie chciała się zagoić.
- Dziwne... - powiedziała powoli Agnes. - Resztę atakował mieczem.
- Chyba że na nim wyjątkowo mu zależało...
- Ale, Mat, mimo wszystko dalej nie pasuje mi tu Lauren - Łowczyni pokręciła głową.
- Lauren? - spytał Michael.
- Elfka, która mieszkała z Roxaną w Irlandii - wyjaśnił wampir. - To ją mieliśmy za zadanie śledzić. Ale Agnes ma rację, Lauren nie miała wcale bliższych kontaktów z Adamem niż ja.
- No to co może nas wszystkich łączyć? - spytała natarczywie Agnes.
- Zabawne - mruknął Mat. - Przez chwilę pomyślałem, że to Mir.
- Mir? Za dużo myślisz - westchnęła Agnes. - Jakieś inne, rozsądne propozycje?
Mirian w końcu oderwała się od Adama, oddychając szybko. Patrzała na niego zszokowana, co nie było szczególnie trudne, bo jego twarz dalej znajdowała się tylko kilka centymetrów od jej oczu. Zacisnęła mocno powieki i odwróciła głowę, żeby uniknąć jego intensywnego spojrzenia.
- Odejdź - szepnęła.
Milczał. Nie szeptał jej imienia, nie tłumaczył się. Stał nieruchomo, dalej trzymając ją w uścisku. Nie mówił nic.
- Odejdź - powtórzyła. Głośniej.
Dalej się nie odzywał, patrząc na nią uważnie. Kręciła głową, unikając jego wzroku.
- Odejdź! - krzyknęła.
Wyszarpnęła się z jego uścisku. Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała. Zamknął na chwilę oczy.
- Nie chcę cię więcej widzieć! Słyszysz? Nigdy więcej!
Szarpnęła za klamkę, weszła do swojego mieszkania i zatrzasnęła drzwi.
Nie musiała patrzeć przez wizjer, żeby wiedzieć, że dalej tam stoi.
Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach.
- Czemu zawsze musisz wszystko spieprzyć, Adam? - spytała zamkniętych drzwi.
Mat i Agnes siedzieli u Michaela już ponad dwie godziny, a Adam dalej się nie pojawiał. Wyczerpały się im już możliwe skojarzenia, od tych najbardziej absurdalnych ("może wszyscy lubią truskawki?"), aż po te, które rozważali naprawdę długo.
Wreszcie zamilkli. Żadne z nich nie miało nic do powiedzenia.
- To może mi wreszcie wyjaśnisz, jak wygląda sprawa z Roxaną? - odezwała się Agnes.
- Jak bym sam wiedział - westchnął Mat. - Przyjechała do Londynu przed nami i jeszcze tego samego dnia zatrudniła się w "Zaczarowanym Stoliku". Nie była na żadnym urlopie, jak to wmawiała Adamowi. Kiedy szukałem o niej czegoś w kartotekach Ministerstwa - czysto. Jakby w ogóle, nigdy nie istniała. Poprosiłem znajomego z Irlandii, żeby czegoś poszukał - dowiedziałem się tylko, że urodziła się właśnie tam jakieś dwadzieścia siedem lat temu. Po przyjechaniu do Londynu Adam spotkał ją na - uwaga - aukcji rzeczy Mir. Licytowała się z naszym przyjacielem o katanę. On odpuścił i kupiła ją. I zostawiła sobie - nie odsprzedała, chociaż pewnie dostałaby za nią wielokrotnie wyższą cenę. Z tego, co zauważyłem, nie kolekcjonuje broni. Dlaczego więc kupiła tą? Znała Mir? Dlatego po jej śmierci przyjechała do Londynu? Poza tym... Agnes, zwróciłaś uwagę na jej oczy?
- Oczy? Nie. Zresztą widziałam ją tylko kilka razy i to przelotnie.
- Ma czarne tęczówki.
- Tak jak ty? - spytał zamyślony Michael.
- Skąd wiesz? - warknął Mat.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Więc masz. Wydaje mi się, że powód, dla którego ona takie ma, jest taki sam, jak twój.
- Chyba nie sądzisz, że ona jest.... - Mężczyzna zbladł.
Michael skinął głową.
- O co chodzi, Mat? - spytała natarczywie Agnes, wodząc oczami od jednego do drugiego. - Jakie oczy? Kim ona jest?
- To by wyjaśniało, czemu Adam tak się nią interesuje - mruknął pod nosem wampir. - Ale... ale czemu ona? Przecież nie musi... przecież... ale to by się zgadzało...
- Mat! Mów natychmiast! - zirytowała się Agnes.
- Jeszcze nie jestem pewny - odpowiedział mężczyzna. - Teraz trzeba porozmawiać z Adamem o tym blondynie. Potem będziemy się zastanawiać nad Roxaną. Uspokój hormony, Agnes. Co się odwlecze, to nie uciecze.
Dziewczyna mruknęła coś obrażona i skrzyżowała ramiona na piersiach, wbijając się w fotel i zakładając nogę na nogę.
Nagle na środku pokoju teleportował się skrzat domowy. Miał na sobie chustę z wyrysowanym godłem rodu Adama - przepołowioną na skos tarczą. Po lewej stronie był cień jakiegoś ptaka, a po drugiej - miecz z wyrysowanymi na nim runami.
- Ojciec panicza przybył, sir - pisnął skrzat.
- Dobrze, Puszku. Przyprowadź go tutaj.
- Ale, paniczu, sir* nie jest w najlepszej formie - odpowiedziało stworzenie, żałośnie łopocąc uszami.
- Mimo wszystko - powiedział z naciskiem Michael. - Powiedz mu, że są tu jego przyjaciele.
- Dobrze, paniczu.
Skrzat skłonił się i zniknął.
- Jeszcze chwilę - uspokoił ich młodzieniec.
Rzeczywiście, po kilku minutach do pokoju, nie pukając, wszedł Adam. Klnąc pod nosem i zupełnie nie zwracając uwagę na pozostałych pstryknięciem palców przywołał fotel, na który opadł bezsilnie.
- Adam? - spytał ostrożnie Mat.
Wampir przestał złorzeczyć i spojrzał na przyjaciela.
- Tak? Jakaż ta szalenie ważna sprawa was tu sprowadza? - zapytał ironicznie.
- Adam, bez, kurna, łaski - powiedziała ostro Agnes. - Obejdziemy się bez twojego, kurna, towarzystwa, bo skoro uważasz, że nie jesteśmy go, kurna, godni, to naprawdę, kurna, nic na siłę! Słówko i nas tu nie ma, bo ja, kurna, nie mam żadnej, kurna, ochoty znosić twoich fochów. Mamy dla ciebie kilka informacji, ale skoro nie są ci one potrzebne, to się, kurna, narzucać nie będziemy.
Adam westchnął, zacisnął pięści i odchylił głowę do tyłu, ruszając w milczeniu wargami.
Mat spiął się w oczekiwaniu na wybuch.
- Wybacz - usłyszał. Wampir westchnął ponownie i obrócił głową, rozciągając lekko kark. - Wybacz, Agnes, ale jestem trochę, kurna, zdenerwowany i gdybym wiedział, że tu na mnie czekacie, to bym się bardziej przygotował psychicznie. Kurna. Więc wybacz, ale jestem odrobinę rozdrażniony. W każdym razie mówcie, ja słucham.
Agnes przewróciła oczami, najwyraźniej nieprzekonana do końca argumentami Adama, ale po chwili po raz trzeci podjęła swoją opowieść. Wampir słuchał uważnie i chociaż czasami wydawało się, że odpływa gdzieś myślami, to kiedy dziewczyna skończyła, w kilku słowach podsumowując również ich wcześniejszą dyskusję, wydawał się zainteresowany sprawą. Kiedy łowczyni wspomniała, że nie powiedział im o wypadku, pominął to milczeniem.
- Więc? - spytała z nadzieją blondynka.
- Co więc?
- Więc masz jakieś domysły? Najprawdopodobniej to ty jesteś celem tych ataków... albo ich przyczyną i chyba wiesz, kto za nie odpowiada, prawda?
- Niestety - Adam pokręcił głową. - Wiem tyle, co i ty. Ten gość z niczego mi się nie spowiadał, chociaż, bogowie świadkami, że chciałbym, żeby to zrobił.
- W każdym razie trzeba go złapać - stwierdził Mat.
- I zabić - dodała mściwie Agnes.
- Najpierw trzeba ustalić jego tożsamość - zauważył Michael.
Adam skinął głową.
- Chłopak ma rację. Ktoś ma jakieś ślady?
- Ty masz nabój.
- Myślisz, że go nie przebadałem?
- Ja i Agnes możemy się popytać w Ministerstwie, czy kogoś takiego nie szukają.
- Tylko dyskretnie - Adam wstał, dwoje łowców również. - W takim razie... do jutra?
Agnes szybko pożegnała się i przeniosła do domu przez kominek Michaela. Mat został jeszcze chwilę i zatrzymał się przy wampirze.
- Adam... co się stało? - spytał.
- Nieważne - syknął mężczyzna.
- Adam, nie zgrywaj takiego ważniaka. Coś się stało, widać na pół kilometra. Co?
- Miałem małą wpadkę z Roxaną. Wystarczy? - spytał sarkastycznie wampir.
- Z Roxaną? Nie, żartujesz... co zrobiłeś?
- Nieważne.
- Adam...
- Nieważne!
Mat przekręcił głowę, patrząc na przyjaciela spod oka.
- Próbowałeś ją okiełznać, co? Rzucałeś ten swój cały urok, no nie? A ona mimo wszystko się nie dała? Oj, Adaś, spaprałeś na całej linii - westchnął mężczyzna.
Wampir milczał.
- Ty zawsze wszystko na siłę... Dobra, ja lecę. Sprawdzę nasze domysły - Skinął głową Michaelowi. - Do zobaczenia. Miłego wieczoru.
Łowca zniknął w zielonych płomieniach kominka.
Mir sprawdziła wszystkie szpary w drzwiach i oknie. Uszczelniła wszystko magią, założyła kilka zaklęć blokujących i antywłamaniowych na każdy otwór mieszkania. Potem, uspokojona, zaczęła codzienne ćwiczenia z mieczem.
Mat zaklął.
Chciał starym sposobem dostać się do Roxany przez okno, ale ona oczywiście je zablokowała. Mógł się założy, że to samo zrobiła z drzwiami. Stwierdził, że zdejmowanie kolejnych zaklęć trwało by o wiele za długo, a nie wiadomo, czy między kolejne warstwy dziewczyna nie wsadziła jakichś klątw.
Zrezygnowany zapukał w szybę.
Mirian usłyszała ciche stukanie. Znieruchomiałą na chwilę, nasłuchując.
Odgłos powtórzył się. Spojrzała w górę - tuż nad nią Mat pukał w okno, prosząc o wpuszczenie.
Uśmiechnęła się zawistnie i rzuciła na szybę zaklęcie nieprzeźroczystości.
Mirian wstała wcześniej. W niedzielę zaczynała na drugą zmianę - mieli otwarte do dwudziestej i ona szła do pracy dopiero o trzeciej.
Postanowiła iść do Aynye.
Ponieważ za oknem zaczął sypać pierwszy śnieg, ubrała się ciepło. Po opatulenie się szalem, wyszła na dwór i złapała Rycerza. Po godzinie jazdy wylądowała przed znajomym lasem w Irlandii.
Tu także spadł już śnieg, i to najwyraźniej kilka dni temu, bo ziemię pokrywał gruby kożuszek. Z radością przeszła kilka kroków po miękkim puchu, podskakując radośnie.
Ruszyła ścieżką prowadzącą przez las. Szła uważnie, rozglądając się na wszystkie strony. Wiadomo - elfy najpierw strzelają, a potem zadają pytania.
Zatrzymała się na ułamek sekundy przed tym, jak strzała przecięła powietrze w miejscu, gdzie najprawdopodobniej by teraz była.
- Jestem przyjacielem - powiedziała powoli. - Essea... sor'ca? N'essea morvudd! N'aen... N'aen aespar a me! Szukam... - Żuła przez chwilę język, próbując przetłumaczyć to na elfi. Żałowała, że nie przykładała się bardziej do nauki. - Cáemme a Aynye! Chcę widzieć Aynye! Powiedzcie mu, że... och, essea aedd gynvael! Aynye!
Czekała na reakcję.
- Glaeddyv vort, beanna! - usłyszała.
Rzuciła miecz na ziemię, rozglądając się dyskretnie na boki.
Na drogę wyszło troje elfów - dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Dwoje z nich trzymało napięte łuki. Trzeci, najwyraźniej przywódca, podszedł do Mir i szybkim ruchem zabrał jej katanę, cofając się od razu.
- Cáemm! - rozkazał.
- Ess D'hoine! - zaprotestowała elfka.
- Ess aedd gynvael, Aynyell'beanna.
- Neén! Aynyell'beanna ess aep aine, n'ess aep cerbin.
- Thaesse! Cáemm, evellienn. Aynye dice yeá.
Na to podwładni elfa nie mieli już riposty. Zawiązali Mir oczy i poprowadzili ją sobie tylko znaną drogą.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu, w czasie którego potknęła się przynajmniej cztery razy, dotarli na miejsce. Elf zdjął jej przepaskę.
Niewiele się tu zmieniło, jak zauważyła, poprawiając fryzurę. Namioty zastąpiły solidniejsze domki z zasadzonych drzew. W końcu, jakby nie było, nadchodziła zima.
Strażnik popchnął ją i dość brutalnie poprowadził w stronę domku znajdującego się tuż pod lasem. Zatrzymali się może dwa kroki od niego. Elf zostawił dziewczynę i sam wszedł do namiotu.
Po chwili wyszedł wraz z towarzyszem - niskim elfem o intensywnie brązowych włosach, przy jasnym słońcu przechodzącym wręcz w rudy. Można powiedzieć - ognistych. Spoza grzywki wyglądały zielone oczy.
- Ceádmil, Mirian.
- Ceádmil, Aynye - Dziewczyna zrobiła ukłon - nieco ironiczny.
Stali przez chwilę w milczeniu, mierząc się spojrzeniami. Strażnik odszedł.
- Zmieniłaś się, beanna - powiedział w końcu elf.
- Ty za to nic - odpowiedziała Mirian. - Dalej tajemniczy, skryty, długowieczny i cholernie elfi.
Elf podziękował skinieniem głowy.
- Wejdź do namiotu, pogadamy. W końcu żadne z nas nie chce, żebyś nam tutaj spłonęła a z ciekawości.
- Od czasu twojej śmierci miałem sny. Nie jeden, nie dwa. Nie wiedziałem, czy żyjesz czy cokolwiek innego robisz na tym świecie, ale wiedziałem, że jeszcze nie wszystko stracone. Ogólna treść brzmiała: czekaj. Wydaje mi się, że kilka razy nawet widziałem cię taką, jaką jesteś teraz. Raz widziałem płonący dom i kogoś leżącego przed nim.
- Lauren - szepnęła Mir.
Elf drgnął.
- W każdym razie - kontynuował - czekałem. W końcu i tak nie wiedziałem, co zrobić, a skoro bogowie chcieli, żebym nie robił nic, to jak byłoby mi się z nimi sprzeczać? Wydałem ogólny rozkaz, żeby przyprowadzać do mnie podejrzanych ludzi kręcących się po lesie. Kiedy przyszedł do mnie strażnik i powiedział, co krzyczałaś, zrozumiałem, że to ty - Skrzywił się. - Pamięć doskonała, co? Niczego nie zapominasz.
- Oczywiście - wyszczerzyła się.
- No, a kiedy cię zobaczyłem... wiedziałem. Teraz pozostaje pytanie: co zamierzasz zrobić?
- Idę tam, to oczywiste.
- Cieszę się, że nie trzeba cię namawiać - powiedział uśmiechnięty elf.
- Nie po tym wszystkim, co przeżyłam - Pokręciła głową. - Przyszłam, żeby zapytać o szczegóły.
- Cóż, na pewno pójdę tam z tobą, więc o transport się nie martw, załatwię. O przewodnika też nie. Co do samego labiryntu jaskiń, jest kilka starych legend, mówiących o nim. Po prostu: potwory, pułapki i zagadki. Plus to, co wyhodowało się same... - dokończył powoli, obserwując sowę, która wleciała przez otwarte drzwi i zaczęła krążyć naokoło głowy Mirian. - To twoja?
- Najwyraźniej tak - powiedziała, sięgając do listu przywiązanego łapki ptaka. Rozwinęła pergamin i przeleciała go wzrokiem. - O, nie mój drogi - mruknęła. - Nie ma szans. Możesz pomarzyć - Pstryknięciem palca wyczarowała pióro i napisała odpowiedź na drugiej stronie, przywiązując go z powrotem do sowy i odsyłając ją. - Ten list przypomniał mi o czymś. Mogę zabrać przyjaciół?
- Jeśli uważasz, że się przydadzą, to droga wolna. Ty tu decydujesz. Hm... powiesz mi, kto napisał ten list?
- Ten, co zawsze, Aynye. I nie bój się, to nie jest wada waszych blokad. Jego nic nie zatrzyma - powiedziała dwuznacznie i uśmiechnęła się lekko.
- Cóż, pomijając twojego niesamowitego kolegę, to masz jeszcze jakieś pytania?
- Na razie chyba nie... - Wstała i otrzepała ubranie. - Skontaktuję się z tobą za trzy dni. Może być?
- Jeśli ci to odpowiada, to dobrze - Wzruszył ramionami. - Wyruszamy stąd.
- Koło południa?
Elf skinął głową.
- Do zobaczenia, Aynyell'beanna.
Dziewczyna zamyśliła się.
- Już nie aynye* - powiedziała.- Do zobaczenia, elfie.
Aynye patrzył za nią jeszcze długo, nawet kiedy razem ze strażnikiem zniknęła między drzewami.
- Zobaczymy - mruknął, wchodząc do namiotu.
Adam spojrzał na trzymany w ręku list. Obrócił go, przeleciał wzrokiem, ponownie wrócił na pierwszą stronę i jeszcze raz przeczytał.
Trudno było mówić o pomyłce - umiał jeszcze czytać trzyliterowe słowa.
Chociaż czytanie "nie" zdarzało mu się rzadko.
Nie sądził, że pójdzie łatwo. Roxana nie wydawała się kimś, kto łatwo da się przeprosić. Układał ten list pół dnia (z drobnymi przerwami na wyjście z psem, zjedzenie czegoś, poczytanie książki, porozmawianie z synem i szybkie wyskoczenie na miasto z Matem), starając się przelać na papier swoje odczucia co do poprzedniego dnia. Oczywiście nie dosłownie. Gdyby zrobił to dosłownie, Roxana w ogóle już nie chciała by się z nim spotykać.
Zresztą, teraz też nie chce.
Adam zastanawiał się, czy powinien czekać, czy działać. Wyczuł już ogólne zarysy charakteru dziewczyny, ale nie był pewny, który sposób będzie na nią lepszy. Zwykle czekanie daje pozytywne skutki, ale on nie miał czasu - od pojawienia się tajemniczego blondyna nie mógł być pewny jutra. Z drugiej strony dziwne, że dopiero teraz się nim zainteresowali. Prawie o nich zapomniał.
Zgniótł list i wrzucił go do kominka.
Patrzył, jak papier skręca się i czernieje, zamieniając w popiół.
Mężczyzna, który szedł ulicą, był wysoki, chuderlawy i żylasty - takie skojarzenia nasuwały się, kiedy spoglądało się na te sylwetkę w czerwonej, kratkowanej koszuli, kamizelce i bojówkach. Posiwiałe włosy miał związane w kucyk, ale szare oczu patrzyły bystro i uważnie. Na brodatej twarzy zmarszczkami wyryły się kolejne lata pełne traumatycznych przeżyć, a było ich niemało - miał czterdziestkę z hakiem.
Domy, koło których przechodził, też nie należały do najmłodszych. Ziały czarnymi otworami okien, wybitymi szybami, połamanymi drzwiami. Nikt nie chodził tutaj po chodniku, w końcu nigdy nie wiadomo, co może spaść z dachu - poczynając od starej cegły, a kończąc na zamaskowanym bandycie.
Mężczyzna szedł pogrążony w myślach, nie zważając na nocne życie ponurej dzielnicy. Krzyki i hałasy dobiegające z opuszczonych ruin nie rozpraszały go - był do nich przyzwyczajony.
Kiedy drogę zagrodził mu zamaskowany napastnik, nie przejął się tym. Co jakiś czas zawsze zdarzał się jakiś młody, niedoświadczony złodziej, który nie wiedział o jego pozycji w mieście i próbował go okraść, zgwałcić albo zabić. Albo wszystkie trzy.
Niekoniecznie w tej kolejności.
Teraz też ruchem głowy wskazał na rękojeść wystającą zza ramienia i ruszył spokojnie dalej.
- Nie tak szybko - usłyszał drwiący głos.
- Młodzieńcze, masz przed sobą jeszcze wiele lat - odpowiedział spokojnie mężczyzna. - Po co psuć sobie powodzenie u dziewczyn paskudną blizną na twarzy?
Napastnik zjeżył się.
- Wyciągaj miecz, staruchu - warknął.
Mężczyzna westchnął i wykonał rozkaz. Poślinił palec i wystawił do góry.
- Dobry wiatr na walkę - ocenił. - Szkoda, że niedługo powietrze przeniknie zapachem twojej krwi.
Napastnik, nie zwracając na niego uwagi, wyciągnął długi miecz - mężczyźnie przez chwilę wydawało się, że to katana, ale była węższa i chyba dłuższa. Spojrzał na swój potężny oburęczny i uśmiechnął się.
- Możesz jeszcze się wycofać - powiedział.
- Przykro mi, ale ty nie - skrzywił się tamten i zaczął iść do niego szybkim, stanowczym krokiem.
Chris do tej chwili nie czuł lęku, ale ten krok w jakiś sposób go przeraził.
Zabrzęczała stal.
Blondyn nie przejął się, kiedy szal rozwinął się i upadł na ziemię, a kaptur zleciał z głowy. Nie przejął się, bo właśnie zatopił miecz w brzuchu mężczyzny.
Szybkim ruchem wyjął broń i podniósł szal, owijając go spokojnie wokół twarzy. Poprawił kaptur i patrzał, jak mężczyzna wykrwawia się na śmierć.
Nagle usłyszał, jak ktoś krzyczy jego imię. Odwrócił się i zobaczył niską blondynkę biegnącą w jego stronę. Z pleców wystawała para skrzydeł.
- Gdzie zgubiłaś swojego czarnowłosego przyjaciela? - spytał chłodno mężczyzna, przestając zwracać uwagę na Chrisa. Dziewczyna wręcz przeciwnie - podeszła do leżącego mężczyzny.
- Prosiłam, żebyś skończył - powiedziała, pomijając jego pytanie.
- Prosiłaś... - potwierdził młodzieniec, wzruszając ramionami.
- Jesteś okrutny - powiedziała z nienawiścią, zaciskając małe dłonie w pięści.
Blondyn znowu wzruszył ramionami. Schował broń, spojrzał w górę, pstryknął palcami i zniknął.
Dziewczyna patrzała przez chwilę na puste miejsce po nim, po czym odwróciła się i przyklęknęła przy rannym łowcy, mrucząc zaklęcia i ruchem różdżki kreśląc dziwne wzory. Eric widział coraz mniej wyraźnie, wszystko zakrywała biała mgła.
Zemdlał.
Dziewczyna wstała i otrzepała sweter obwiązany wokół pasa - mimo wietrznej pogody najwyraźniej nie było jej zimno. Rozejrzała się. Na pewno ktoś zaraz będzie tędy przechodził. Spojrzała ostatni raz na nieprzytomnego łowcę.
- Zaczynamy grę - mruknęła. - Pierwszy ruch był twój, drugi należał do mnie. Ile jeszcze stron gra z nami?
Wydawało się, że mówi sama do siebie, ale w pewnym momencie - trudno było dokładnie powiedzieć w którym - cień kładący się na jej ramiona stał się jakby mnie przeźroczysty i po kilku chwilach obok zmaterializował się mężczyzna. Mir może by go poznała - niedawno obsługiwała go w kawiarni. Otoczył opiekuńczo ręką swoją towarzyszkę i spojrzał bez zainteresowania na nieprzytomnego łowcę.
- Mnie interesowałoby bardziej - powiedział cicho - jakie są zasady i kiedy się wygrywa?
*aynye - s.t. ogień, aynyell'beanna - s.t. "ognista dziewczyna" (w sensie wyglądu, pochodzenia - nie charakteru )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Jaheira
Początkujący czarodziej
Dołączył: 25 Sty 2006
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:00, 06 Kwi 2006 Temat postu: |
|
|
Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to pod tymi linkami znajdziecie obrazki domów kilku postaci, takich jak Lauren czy Mat. Na niektórych dokładnie zaznaczone przebiegi walki, a na innych można same je śledzić, korzystając z opisów w opowiadaniu Zapewniam, że tutaj nie ma żadnych (chyba) niezgodności.
Najpierw puszczam mapkę miasteczka w Irlandii, gdzie mieszkała Mir i reszta. Kolejne obrazki już niedługo - jak tylko wrzucę je na serwer.
[link widoczny dla zalogowanych]
- - -
Nienormalne oczy szaleńców... Tak, myślę, ż tego człowieka można nazwać szaleńcem. Nikt, kto przeżyłby tyle, co on, nie może być normalny.
---
Przepraszam, że tyle zwlekałam, ale najpierw nie umiałam tego skończyć, a potem czekałam na zbetowanie.
Jak się okazało, beta po ostatnim zebraniu ma szlaban na kompa i szybko jej się nie skończy. Nie pozostało nic innego, jak współczuć becie i samemu zrobić korektę.
Wyniki poniżej.
Następny rozdział będzie szybciej - znajduje się tam kilka scenek, które już od dawna chciałam napisać
6. Misja.
Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru
Nagła smutku kotwica, z niewidzialnego jachtu
Katedra ją złowiła w sklepienia sieć wysoką
(...)
Nie przetnie białej ciszy pod chmurą ołowianą
Lotu swego nie zniży nad łąki złotą plamą
Przeraża mnie ta chwila która jej wolność skradła
Jaskółka czarny brylant wrzucony tu przez diabła
Na wieczne wirowanie na bezszelestną mękę
Na gniazda nie zaznanie na przeklinanie piękna
Stan Borys, Jaskółka Uwięziona
Tak pomiędzy nami powiem ci
Że gdybyśmy mieli zbawiać świat
Pewnie zostalibyśmy sami
Tak sam na sami
(...)
Zupełnie między nami powiedz mi
Co zrobiłabyś gdybyśmy wreszcie
Zostali sami
Tak sam na sami
A tak
Żyjemy w koszarach
Jesteśmy celem w grze zwanej manewrami szczęścia
W której my versus reszta społeczeństwa
Happysad, Manewry Szczęścia
Mat czekał i patrzył natarczywie na kominek, który w każdej chwili mógł się zajarzyć zielonymi płomieniami.
Wiadomość od Chrisa dotarła do niego o dziewiątej, tuż po przyjściu do pracy. Chwilę później otrzymał również list od Evy. Denerwowało go, że nie wiedział, co robić. Po skonsultowaniu się z Agnes podjęli decyzję o wspólnym spotkaniu. Szybko fiuuknęli do Evy i spróbowali skontaktować się z Chrisem. Łowca czuł się nadspodziewanie dobrze, jak na kogoś, komu rozorano mieczem połowę wnętrzności. Obiecał, że postara w jakiś sposób pojawić się na konferencji.
W końcu ogień zrobił się zielony i ze zdobnego kominka wyskoczyła Agnes, prychając i otrzepując się z popiołu. Spojrzała przelotem na grymas na twarzy Mata, po czym podeszła do biblioteczki w rogu. Nie przejmowała się czymś takim, jak "pozwolenie właściciela".
- Cześć - powiedział kąśliwie.
- No cześć, cześć. Przecież dzisiaj się już widzieliśmy.
Mat westchnął i rozparł się wygodnie na krześle.
Kilka minut później w pokoju pojawiła się Eva - wciąż jeszcze trochę blada, tym razem ubrana od stóp do głów - nie jak ktoś, kto uciekł z dżungli. Mat zmrużył oczy i witając się z nią, zastanawiał się, czy to pod wpływem temperatury czy jakichś innych zmian... niekoniecznie fizycznych.
Obie łowczynie rzuciły się sobie w objęcia i szybko siadając na parapecie (jedynym siedzisku poza krzesłem w pokoju - Mat nie był zbyt gościnny), pogrążyły się w rozmowie.
Nagle przez uchylone okno wleciała sowa - brązowa, z lekko rudym opierzeniem. Mat chwycił zręcznie zrzucony przez nią list. Ptak usiadł na stole i spokojnie zaczął czyścić sobie pióra.
Właśnie kiedy wampir rozrywał pieczęć, w miejscu, gdzie wisiał obraz, zaczął tworzyć się ogromny ekran. Po chwili objął cały malunek, a w parę sekund później pojawił się na nim obraz Chrisa leżącego w szpitalnym łóżku.
- Mam nadzieję, że taka forma kontaktu wam odpowiada? - zahuczał.
- Oczywiście, przyjacielu - zaśmiał się Mat, odkładając list na biurko i wstając z krzesła.. - Myślę, że zacznę. Chyba wszyscy wiecie, czemu tu jesteśmy... albo dlaczego niektórych z nas tu nie ma - dodał. Agnes przygryzła wargę. - Zaprosiłem tutaj jeszcze Adama... - Z kominka akurat w tej chwili wyskoczył wampir - Znacie się, oczywiście. On też miał pewne problemy z naszym... kolegą.
- Czemu właściwie ma służyć to spotkanie? - spytała Eva, swoim stylem bardzo miękko wymawiając głoski. I szybko przechodząc do tematu.
- Wykryciu tej osoby - wyjaśnił Mat,znowu podnosząc i miętosząc w ręku nieprzeczytany list. - Zrozumieniu, czemu próbuje nas wykończyć. I zapobiegnięciu temu.
Chris przysłuchiwał mu się w skupieniu.
- Wydaje mi się - powiedział - że idzie według jakiegoś planu. Co noc próbuje... lub likwiduje jedną z osób z naszego grona.
- Według mnie dobre byłoby zastanowienie się, kto może być następny - powiedziała Agnes. - Można by było urządzić zasadzkę.
- Można by - zgodził się zamyślony Mat, dalej bawiąc się kartką papieru. Spojrzał na nią i znieruchomiał. Ten podpis...
- Myślę, że najlepiej byłoby ustalić klucz, według którego poluje na kolejne osoby - powiedział cicho Adam.
Mat tymczasem rozwinął pergamin, przelatując go szybko wzrokiem. Adam spojrzał na niego w milczeniu, opierając się o kominek. Wszyscy czekali na to, co powie łowca.
Podniósł wzrok.
- Rozmawiajcie. Jak tylko odpiszę, zaraz do was dołączę.
Wziął pióro z biurka i zaczął szybko bazgrać kolejne zdania na kartce.
- Eva, jak się czujesz? - spytał, nie odrywając się od listu.
Dziewczyna wydawała się zaskoczona tym pytaniem.
- Dobrze, dziękuję - powiedziała. - Już prawie nie boli mnie noga.
- Chris? Kiedy wychodzisz? - zapytał Mat, w zamyśleniu głaszcząc policzek piórem.
- Za jakieś dwa dni, rana goi się zadziwiająco szybko... - urwał. - Mat, o co chodzi?
- Hm? Nic, nic, tylko tak się pytam.
Zadumał się na chwilę, po czym szybkim ruchem podpisał list i podał go sowie, która natychmiast wyleciała przez okno.
Naradzali się przez godzinę, nie dochodząc do żadnych wniosków. Mat co chwila nagabywał Adama, sądząc najwyraźniej, że będzie w stanie wydębić od niego jakieś informacje, ale wampir milczał, od czasu do czasu wtrącając tylko jakieś słówko czy dwa.
- To do niczego nie prowadzi - poskarżyła się Eva, opierając zaciśnięte pięści na biodrach. - Nic nie wiemy!
- To blondyn - zaczęła podsumowywać znużona Agnes. - Niewysoki. Szary płaszcz. Nadnaturalne zdolności. Zabija ludzi.
- Ma wrogów - wtrącił Chris i opowiedział to, co zapamiętał z rozmowy dziewczyny z napastnikiem.
- Ale i tak nie macie pojęcia, jak go znaleźć - skwitował zimnym uśmiechem Adam.
- Nie mamy - poprawiła Agnes.
- Ja nie - Wampir wzruszył ramionami. - Sam mnie znajdzie, szukać go nie muszę. Zresztą nie tylko mnie, jak sądzę.
- A więc, jak to mówił stary Moody, stała czujność - westchnęła Agnes.
- Słuchajcie, przyjaciele, wydaje mi się, że mam pewien ślad - powiedział powoli Mat. - Muszę tylko porozmawiać... z pewną osobą. Może spotkamy się za kilka godzin? Eva, na ile zostajesz?
- Mam dwa tygodnie urlopu zdrowotnego - powiedziała obojętnie łowczyni. - Jak długo zechcę.
- Gdzie się zatrzymałaś?
- W Dziurawym Kotle.
- Przeprowadź się do mnie - zaproponowała Agnes. - Mam wolną sypialnię.
- Mogę?
- Pewnie - Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Co wy na to, żeby spotkać się za kilka godzin?
- Za kilka godzin, to znaczy kiedy, Mat?
- Teraz jest po trzeciej... o szóstej? Pasuje?
Wszyscy, łącznie z holograficznym Chrisem, pokiwali głowami.
- W takim razie do zobaczenia za trzy godziny! - krzyknął Mat, wchodząc do kominka i wołając "Pokątna!".
Goście siedzieli jeszcze chwilę skonsternowani tak nagłym i niespodziewanym wyjściem gospodarza, po czym powoli, każdy swoją drogą, znikali z pokoju.
Mat szedł skrótami, aby jak najszybciej znaleźć się przy "Zaczarowanym Stoliku". List, który dostał od Roxany... od Mirian, był bardzo niepokojący. A właściwie - oszałamiający. Podejrzewał to, już Michael starał się go naprowadzić na te tory, ale nigdy w to tak do końca nie wierzył.
Mirian - żyjąca? Wydawało się to nie do pomyślenia...
Nigdy jeszcze nie słyszał o takim przypadku, a jeszcze kilka lat śledził gazety bardzo uważnie pod tym względem. To znaczy - o innym przypadku oprócz swojego. Dopiero tamten... tamta istota, którą spotkali z Mirian na Syberii, wyjaśniła mu to do końca i dokładnie.
Sytuacja Mirian była skrajnie inna. Ona... nie była tym samym, co on. Dlaczego więc przeżyła reinkarnację? Dlaczego, odkąd to się stało, wszyscy jej obecni i dawni przyjaciele znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie? I czy (ta myśl nękała go już od przedwczoraj) on na pewno nie ma z tym nic wspólnego? Przecież też jest...
Nagle poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku i rozejrzał się wokoło. Cisza, spokój - ni żywej duszy. Podłużna uliczka, stworzona przez dwa domy zbudowane z cegły, z tej strony nie otynkowane, była pusta jak oczy wampira.
O, Boże. Eva, Erick, Lauren, Chris, Adam, a potem...
Czując, jak oblewa go zimny pot, pomyślał, że bardzo nierozsądne było iść opłotkami.
Zza starego kartonu, niczym cień, wyłonił się blondyn w szarym płaszczu, z twarzą obwiązaną szalem. Długa szabla-miecz pobłyskiwała w jego prawej ręce.
Mat opanował się i skarcił w myślach. Patrząc w jarzące się oczy, złożył ręce, jakby do modlitwy. Potem rozłożył je powoli - zabrzmiał syk miecza wyjmowanego z pochwy i pomiędzy jego dłońmi pojawiła się miecz póltoraręczny, przez chwilę świecący się jasno. Strząsnął rękami i szybkim ruchem chwycił broń.
Tymczasem jego przeciwnik zatrzymał się kilka kroków od niego. Mat zmrużył oczy za okularami, oceniając go wzrokiem. Sądząc po opowieściach, nie będzie lekko.
Mat wiedział, że walkę wygrywa ten, kto przeżyje. Nieważne, czy zrobiłeś to podstępem, czy odpaliłeś bombę, od dwóch lat działającą w jego sercu, czy po prostu wbiłeś mu w wyżej wymieniony organ kilka cali zimnej stali. Nieważne, czy będziesz miał po tym więcej blizn niż nieuważny rzeźnik. Grunt, to przeżyć.
Mat całe życie trzymał się tej zasady i dzięki temu wciąż je zachowywał. Czuł, że teraz bardzo mu się przyda.
- Witaj - powiedział cicho obcy.
Wampir skinął głową.
- Na pewno zastanawiasz się, czemu chcę cię zabić.
Wzruszył ramionami. Nie lubił takich zagrywek, rozpraszały go.
Przybysz rozmasował kark.
- Widzisz - zaczął - i tak się tego nie dowiesz. Wybiję was wszystkich jak psy. Wściekłe psy, bo nimi jesteście. Poczynając od wampira, a kończąc na tej nieszczęsnej dziwce elfów. Nie spieszy mi się. Mam czas. Jeśli nie uda mi się dzisiaj, zrobię to jutro. A wy będziecie kisić się we własnym, śmierdzącym strachu.
Błyskawicznym ruchem wyciągnął sztylet, ukryty w kieszonce na plecach i rzucił nim w wampira, który równie szybko odbił go mieczem.
- Tyle że wiesz, kolego - wycedził zimno Mat. - Ja nie mam najmniejszego zamiaru umierać.
Pokonał dzielącą ich odległość i ciął. Blondyn zablokował, lekko, jakby od niechcenia. Miecz Mat ześlizgnął się po ostrzu, ale on natychmiast zaatakował ponownie, i znowu, i znowu. Pierwsze kilka ciosów zostało odebranych tak samo - spokojnie, wręcz z rozbawieniem, ale zauważył, że po kolejnych mężczyzna zaczął się niepokoić - widocznie nie spodziewał się takiej szybkości i niespożytej siły u wampira.
Nagle zniknął. Mat obrócił się szybko, akurat, żeby uniknąć lecącego na niego ostrza. Zrobił fintę, która została zblokowana.
Przeciwnik przewidywał wszystkie jego ruchy. Kiedy chciał uderzyć wprost, napotkał puste miejsce - mężczyzna zdążył zrobić unik i tylko niewiarygodny refleks Mata uratował go od przecięcia na pół.
Tańczyli wokół siebie - oboje zwinni i śmiertelnie groźni. Miecz błyskały, pryskały iskry. Słychać było brzdęk stali. Mat z zimną furią zadawał kolejne ciosy - z dołu, z boku, zwód, blok, z boku... nie umiał przebić się przez obronę przeciwnika.
Wyczuł jakiś ruch za sobą, ale to nie była teleportacja - blondyn dalej stał przed nim. Co więcej, niebieskie oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- Skończcie!
Mat odwrócił się, zaskoczony, słysząc ten gniewny głos. Dochodził od niewysokiej dziewczyny o niezbyt jasnych blond włosach i przenikliwych, ciemnoniebieskich oczach.. Na bluzkę z krótkimi rękawami i spódniczkę miała narzucony jasny, beżowy płaszczyk.
- Co ty tu robisz? - spytał z wściekłością przeciwnik Mata.
- Powstrzymuję cię przed kolejnym mordem - odpowiedziała dziewczyna. Miała wysoki głos, jakby trochę dziecinny.
- Myślisz, że ci się uda? - spytał ironicznie.
- Jestem tego pewna - odpowiedziała mściwie.
Mat czuł moc skrzącą się w powietrzu. To nie była ludzka moc.
- Chcesz się przekonać? - dodała.
Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem.
- Pożałujesz tego - odezwał się w końcu. - To nie jest twoja sprawa.
- Wszystko, co robisz ty, jest naszą wspólną sprawą! Reprezentujesz nas wszystkich! I jeśli ty coś spieprzysz, to opowiadamy za to też my! A ja nie mam zamiaru być odpowiedzialna za twoje psychodeliczne wymysły!
- Wiesz, że nie musisz i nie strzelaj mi tu jakichś "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", dobrze? - wycedził blondyn.
- A ty najwyraźniej zapominasz, że w końcu to tak wygląda!
- Nie krzycz - powiedział zimno
Dziewczyna odetchnęła głęboko i poprawiła odgarnęła z twarzy grzywkę. Krótkie włosy podkręcały jej się przy ramionach.
- Powiedziałam mu już - oświadczyła spokojnie.
- Komu? - Nagle zbladł. - Fal...
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie i wskazała głową na Mata. Potem przytaknęła.
- Wiesz, że jeśli on się w to zaangażuje...
- Nie zaangażuje się - odpowiedział porywczo blondyn. - Nie kiwnął nawet palcem od stu lat, a myślisz, że przejmie się życiem kilku śmiertelników?
- Tak właśnie myślę - odpowiedziała cicho. - Chcesz się przekonać?
- Prędzej posłucha mnie niż ciebie, nie sądzisz?
- Skoro tak myślisz, to jesteś bardzo naiwny. Dajesz sto procent, że nic nie zrobi, jeśli go o to poproszę?
Mężczyzna opuścił ręce wzdłuż tułowia, odwracając wzrok.
- Ale jego mogę zabić - wysyczał, niespodziewanie zamachując się na Mata.
Strumień mocy wytrącił mu miecz z ręki, łamiąc go na pół.
- Ostrzegałam - powiedziała dziewczyna, kiedy blondyn uklęknął przy połamanym ostrzu. - Skończ z tym... albo ja skończę z tobą.
- Nie powstrzymacie mnie - wycedził. - Może sobie załatwiać kogo chcesz, ale dopnę swego.
Zniknął.
Dziewczyna westchnęła.
- Kim jesteście? - spytał Mat.
Spojrzała na niego zmrużonymi oczami.
- Naprawdę chcesz się tego dowiedzieć? - spytała wreszcie. - Zapomnij o nas. O tym, co słyszałeś. Postaram się, żeby to się już nie powtórzyło. Żyjcie sobie swoim mrówczym życiem, wypełniajcie swoje ludzkie przeznaczenie, swoją misję. A nam zostawcie resztę.
Skinęła mu przyjaźnie głową i zniknęła, tak jak przed chwilą blondyn - bez trzasku, bez niczego. Mat jeszcze przez chwilę stał w brudnej uliczce, po czym ruszył do Mirian. I tak był spóźniony.
Kiedy zapukał, usłyszał skrzypienie podłogi i po chwili otworzyła mu drzwi. Widział, że jest spięta i nerwowo.
- Cześć, Mir - uśmiechnął się. Rozluźniła się i wpuściła go do środka.
Usiadł na krześle w kącie, a ona na łóżku. Zdjął okulary i włożył je do kieszeni.
- Jestem zaskoczony - powiedział.
Skinęła głową.
- Wyobraź sobie, że ja też byłam, kiedy się... obudziłam.
- Wiesz, co się w ogóle stało? - spytał.
Przygryzła wargi.
- Trudno powiedzieć. Lauren bardzo mi pomogła. Powiedziała, że oni w końcu się ujawnia. Mówiła, że te istoty mnie ocaliły i życzą mi śmierci. Że pomagają mi i przeszkadzają. Po prostu - to moi przyjaciele i wrogowie.
- Powiedziała, jakie?
- Nie - Pokręciła głową. - To było, kiedy... kiedy umierała. Wyglądało mi to na przepowiednię.
Zamyślił się.
- Słyszałaś już o Ericku?
- Nie...?
- Nie żyje. Chris i Eva zostali zaatakowani i o mało nie zginęli. Adam też dostał. Ja przed chwilą nadludzkim cudem uniknąłem śmierci. Lauren nie jest jedyną ofiarą.
- Myślisz, że...
- Myślę, że to ma bardzo wiele wspólnego z tobą, Mir. I nie tylko ja tak myślę.
- Ktoś jeszcze wie, kim jestem? - spytała przestraszona.
- Młody od Adama się domyśla - wyjaśnił. - Nawiasem mówiąc, szczeniak jest cholernie inteligentny. Nie taki porywczy jak Adam. To on mnie nakierował na to, że możesz mieć z tym coś wspólnego. Właśnie dlatego po otrzymaniu listu nie musiałem zbierać szczęki z podłogi. Ale, Mir... po co?
- Elfy - odpowiedziała krótko. - Tak mi się wydaję. Poza tym sądzę, że istoty, które to uczyniły, w końcu się ujawnią... razem z powodami.
- Mi ujawniły się po stu latach - powiedział cicho Mat.
- Co...?
- Nie wiem, czy to jest dobra chwila na taką historię, Mir - przerwał jej ostro, ale spokojnie.
- A kiedy będzie? - spytała z goryczą. - Kto wie, kogo jutro śmierć zabierze ze sobą.
Zamilkł na chwilę.
- Nigdy nie byłem człowiekiem, jak już się zapewne domyśliłaś. Jestem wampirem czystej krwi i żyję tutaj już dłuższy czas. Więcej, niż stulecie. Widzisz... To zaczęło się bardzo dawno temu. Byliśmy społecznością kapłanów..
- My? - przerwała mu.
- Tak, my. To była duża grupa, około stu osób. Byliśmy... tak, kapłani to chyba odpowiednia nazwa, chociaż nie dokładnie odzwierciedlająca nasze zadanie. Mieszkaliśmy w mieście koło świątyni, którą ze mną odwiedziłaś. Żyliśmy według swoich zasad. Nie piliśmy krwi niewinnych. Nie zajmowaliśmy się zbrodnią, zabójstwami. W magicznej oazie, zapomnianej przez ludzi i bogów, wiedliśmy spokojny żywot.
- A potem przyszło... przyszły cienie. Wszystko stało się mroczne i złe. Ludzie zmieniali się, tracili zmysły. Mieli ślady na ciele, takie jak my, kiedy uszkodziły nas tamte potwory. Czarne blizny. Zabijali swoje rodziny, stawali się szaleńcami.
- Garstka wybrańców... szczęściarzy, którym udało się tego uniknąć, zebrała się w świątyni, ostatniej nienaruszonej twierdzy. I wtedy... och, nie wiem, jak ci to opisać. To nie była wizja. Ta istota naprawdę pojawiła się wśród nas. Wiem tylko, że kiedy się obudziłem, byłem w tym ciele i miałem takie oczy. W czasie mojej wędrówki po świecie spotykałem dawnych przyjaciół, kilku, ale jednak, którzy tak jak ja przeżyli reinkarnację. Wcale nie jest tak trudno ich znaleźć. Ktoś, kto zawsze nosi okulary, kto żyje w tym miejscu dłuższy czas, nie starzeje się... ale nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Kto nie byłby jednym... jednym z moich, a doświadczył czegoś takiego.
- Ale czemu wy...? - zamilkła, szukając odpowiedniego słowa.
- Przeżyliśmy? - podpowiedział. - Powiedział mi to starzec, którego znaleźliśmy. Zapewne chciał przybyć jeszcze raz na miejsce naszego upadku i tam się tego dowiedział. Widzisz, to było coś jak loteria. Byliśmy dobrzy. Ktoś zszedł do nas i powiedział: nie zasługujecie na śmierć. Byliście w porządku. A ponieważ potem nic was już nie czeka, dam wam jeszcze te kilka set lat ziemskiego życia. Poza tym macie swoje przeznaczenie i musicie je wypełnić. Więc czekam, żyję i raduję się tym wszystkim.
- Aż do dziś.
- Aż do dziś.
Zadumał się, patrząc gdzieś poza granice tego pokoju.
- Wiesz, kim on był?
Mat ocknął się.
- Kto?
- Ten, kto... kto wam pomógł.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Nigdy się tego nie dowiedziałem, a bogowie świadkiem, że próbowałem.
- Masz jakieś podejrzenia?
- Mam wiele, ale wszystkie są dużo bardzie fantastyczne niż ta historia - Roześmiał się głośno. - Ale to przeszłość, mało ważna w tej chwili.
- Tak, przeszłość... - Mir przygryzła wargi. - Mat, mam do ciebie prośbę. To główny powód, dla którego cię tutaj zaprosiłam.
Wampir uniósł jedną brew.
- Słucham?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- Wczoraj rozmawiałam z Aynye i zgodziłam się pomóc mu w znalezieniu tej elfiej księgi. Tyle że potrzebuję pomocy. Waszej pomocy.
Mężczyzna milczał przez chwilę, mierząc ją uważnie spojrzeniem.
- Żartujesz, prawda?
- Nie.
- Ktoś próbuje zabić nas wszystkich, a ty chcesz latać po całym świecie za jakąś magiczną książką?
- Mat, to nie jest tak, że ja chcę, ja muszę. Zrozum! Mówiłeś o przeznaczeniu, prawda? To jest właśnie moje przeznaczenie. Wyruszyć i zdobyć to.
- Skąd wiesz?
- Czuję to.
Nie chciała mu wspominać o wizji z Adamem.
- A potem?
- Co potem?
- Co dalej? Spełnisz tę przeklętą misję i co?
- Obawiam się, że to nie będzie zależeć ode mnie. Zrozum, Mat, ja muszę tam iść.
Wampir wyglądał na zrezygnowanego.
- Jestem twoim przyjacielem, prawda? Przyjaciele pomagając sobie nawzajem. Pojadę z tobą, nie mogę cię zostawić samej. Zamierzasz wziąść ze sobą kogoś jeszcze?
- Myślałam o całej naszej ekipie z Syberii.
- Odliczając Ericka. Poza tym, nie wiem, czy w tym stanie, w którym są Eva i Chris, będą mogli gdziekolwiek się ruszyć, nie mówiąc już o tak niebezpiecznej wyprawie. Kiedy zamierzasz wyjechać?
- Za dwa dni.
Mat gwizdnął cicho.
- No to nie mamy za dużo czasu. Dobrze, że są akurat w Londynie - przynajmniej Eva, będzie można to ustalić na miejscu.
- Są tu?
- Przyjechała w związku z tymi napadami. Poprosiłem o to.
- Gdzie jest?
- Zatrzymała się u Agnes.
- Świetnie, przejdę się tam dzisiaj do niej.
- Pójdę z tobą. Agnes może się trochę zdziwić.
- Nie tylko ona! - Dziewczyna roześmiała się gorzko.
- Tak... nie tylko ona. Zamierzasz powiedzieć o tym Adamowi?
Mir spoważniała.
- Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Między nami nie układa się najlepiej.
- Z której strony?
- Z mojej na pewno - ucięła Mir. - I to chyba jest istotne?
- Wiesz, Adam jest dość dobry w czarowaniu. Mógłby się przydać.
- W każdym razie ty z nim pogadaj, ja nie mam siły. Jak się zgodzi, to niech jedzie. Ale niech nie ciśnie mi się na oczy.
- Okay - Mężczyzna podrapał się po głowie. - Przekazać mu coś jeszcze?
Tak, żeby udławił się własną ręką.
- Żeby traktował mnie tylko jako przyjaciółkę. Z naciskiem na "tylko".
Mężczyzna wzruszył ramionami i uniósł brwi..
- W porządku. Lecę, jest dużo spraw do załatwienia. Trzymaj się, maleńka.
- Już nie maleńka! - roześmiała się głośno.
Przytulił ją mocno. Cofnął się o krok, patrząc na jej twarz.
- Wiesz - powiedział cicho. - Przez jedną chwilę, zanim ten gość mnie zaatakował, odniosłem wrażenie, że tym zabójcą jest Michael.
- Coś jest w tym chłopaku - zgodziła się dziewczyna.
Potrząsnął głową, wyciągnął różdżkę z kieszeni i machając na pożegnanie, deportował się.
Mir chwyciła się za ramiona i skrzyżowała ręce na piersi. Oparła policzek o dłoń, przymykając oczy. Uścisk Mata przypomniał dał jej chwilę złudnego poczucia bezpieczeństwa, tak teraz jej potrzebnego. Wzdrygnęła się i zlustrowała wzrokiem pomieszczenie, sprawdzając, czy wszystkie wejścia są zabezpieczone.
Bezpieczeństwo...
To bezpieczeństwo, które czuła kiedyś w ramionach Adama.
Mat teleportował się w parku, odległym kilkaset metrów od domu Agnes. Musiał porozmawiać z dziewczynami na temat ewentualnego wyjazdu. Nie zamierzał im ujawniać tożsamości Mir - o, nie, jeszcze nie, ale musiał zorientować się w ogólnych nastrojach. Dopiero po południu chciał przyprowadzić tutaj przyjaciółkę.
Przechodząc przez jezdnię (i nie zwracając uwagi na trąbiące auta), myślał nad tym niezwykłym ocaleniem. Co najdziwniejsze, nie był tym wstrząśnięty. Może to kwestia przeczucia - gdzieś na dnie świadomości podejrzewał, że coś takiego się stało.
Co nie znaczyło, że nie był szczęśliwy. Pewnie gdyby Mir powiedziała mu o tym osobiście, a nie w liście, zareagowałby bardziej żywiołowo, ale w ten sposób zdołał się odrobinę uspokoić i ochłonąć. Poprawił okulary i rozejrzał się z roztargnieniem wokół siebie. Ku swojemu zdumieniu, zauważył Adam opartego o płot kilka domów przed mieszkaniem Agnes.
Zmarszczył brwi i podszedł do niego.
Adam przeniósł się z domu Mata do swojego zamku. Zajrzał do komnat Michaela - chłopiec odsypiał zarwaną noc. Adam spojrzał na rozłożone książki, pozostawione na biurku. Oczywiście, nie przeszkadzało mu, że syn się uczy, ale wydawało mu się, że powinien więcej czasu poświęcać na zabawę.
I nie powinien zasypiać na sofie.
A przynajmniej jeśli nie jest to całonocna impreza.
Adam przykrył chłopaka kocem i podszedł do biurka. Zmrużył oczy, kiedy przeczytał tytuły. Zauważył kilka pozycji Vanenberg i to wcale nie takich, które powinien czytać Michael.
"...mogą przemieszczać się niezależnie od barier, jakimi są otoczone, ponieważ teoretycznie w ogóle nie znajdują się na tym planie astralnym..."
Dziwne, że takie rzeczy interesują takiego młodego człowieka.
Michael miał mocno podkrążone oczy, a twarz bardzo mu wyszczuplała przez ostatnie kilka tygodni. Był też wyjątkowo blady, od wielu dni nie wychodził z domu.
...wyjątkowa siła magiczna czyni ich bardzo dobrymi czarodziejami, mają też wrodzone zdolności do walki...
Adam westchnął i wyszedł z pokoju.
Teleportował się na Pokątną. Zamierzał odwiedzić Roxanę i jakoś wytłumaczyć jej swoje wcześniejsze zachowanie. Wszedł do kamienicy, szybko pokonał schody i już chciał zadzwonić, kiedy usłyszał dochodzące z mieszkania dziewczyny głosy.
- Jestem twoim przyjacielem, prawda? Przyjaciele pomagając sobie nawzajem. Pojadę z tobą, nie mogę cię zostawić samej - usłyszał głos Mata.
Mat? U Roxany? Zamknął oczy i zacisnął pięści. Wiedział, że coś mu tu nie gra, to podejrzane zainteresowanie przyjaciela w stosunku do Roxany. Teraz wszystko układało się w jedną całość. Niechęć dziewczyny, niezrozumienie Mata...
Powstrzymał chęć walnięcia pięścią w ścianę. Nagle usłyszał swoje imię. Wytężył wampirzy słuch, żeby lepiej słyszeć.
- Z mojej na pewno - ucięła dziewczyna. - I to chyba jest istotne?
- Wiesz, Adam jest dość dobry w czarowaniu. Mógłby się przydać.
Przydać? Gdzie?
- W każdym razie ty z nim pogadaj, ja nie mam siły. Jak się zgodzi, to niech jedzie. Ale niech nie ciśnie mi się na oczy.
- Okay - Chwila ciszy. - Przekazać mu coś jeszcze?
- Żeby traktował mnie tylko jako przyjaciółkę. Z naciskiem na "tylko".
Adam poczuł zimny gniew. Odetchnął głęboko.
- ...jest dużo spraw do załatwienia. Trzymaj się, maleńka.
Wampir ukrył twarz w dłoniach. Mat był jego najlepszym przyjacielem, jednym z nielicznych. Nie spodziewał się od niego takiego ciosu w plecy. Gdyby powiedział mu o tym szczerze... oboje z niego zakpili, Mat i Roxana.
Nie dosłyszał odpowiedzi dziewczyny, ale potem zapadła chwila ciszy - Adam prawie widział przez drzwi, jak Mat podchodzi do czarnowłosej i...
Zmełł w ustach przekleństwo. Po chwili mężczyzna teleportował się. Adam skoncentrował się na śladzie - wydawało mu się, że prowadzi gdzieś w okolice Agnes.
Pstryknął palcami i zniknął.
Mat zbliżył się do przyjaciela. Od razu zauważył, że ten jest dziwnie nachmurzony i chociaż beznamiętna twarz wampira nie odzwierciedlała żadnych emocji, to coś w jego postawie mówiło mu, że Adam jest mocno zdenerwowany.
- Cześć - przywitał się. - Coś się stało?
- Och, nic się nie stało - odpowiedział sarkastycznie mężczyzna. - Dowiedziałem się po prostu kilku ciekawych rzeczy.
Mat poczuł, że robi mu się gorąco. Czyżby Adam dowiedział się, że Roxana to Mir?
- Skąd?
- Czyli przyznajesz się?
Wampir był zdezorientowany.
- Do czego? To chyba ona powinna się przyznać!
- Nie zwalaj całej winy na Roxanę! I tylko nie mów, że o tym nie wiedziałeś.
Roxanę? Czyli nie wie, że to Mir. Więc o co mu chodzi?
- O co ci chodzi? - powtórzył na głos.
- Nie strugaj kretyna, Mat - warknął Adam, odrywając się od ściany i stając naprzeciw przyjaciela z opuszczonymi rękami. - Kręciłeś z Roxaną za moimi plecami, a teraz udajesz niewiniątko.
Mężczyzna stał przez chwilę osłupiały.
- Adam... ty coś piłeś? Co ty pieprzysz?
- Zaprzeczysz, że spotkałeś się z nią dzisiaj? - spytał zjadliwie wampir.
- Spotkałem się, ale co to ma do rzeczy? Spotykam się z dużą ilością ludzi!
- Mat, takie rzeczy to może mówić jakiemuś naiwniakowi, nie mnie - wycedził mężczyzna. - Miałbyś chociaż honor się przyznać.
- Kurna, Adam, nie wmawiaj mi dziecka w brzuch! Nie chodziłem z Mir, nie umawiałem się z nią nigdy na randkę ani nic w tym stylu!
- Z Mir?
Mat przeklął siebie w myślach. Zamknął oczy i odetchnął.
- Z Mir - potwierdził. Nie miał ani czasu, ani ochoty na obchodzenie swojej wypowiedzi. Poza tym i tak musiał o tym powiedzieć wampirowi. - Roxana to Mir. Nie pytaj mnie, w jaki sposób, ale to ona. Dalej uważasz, że ją podrywam? - spytał wkurzony.
O, ku*wa. Prze*rałem na całej linii, pomyślał Adam. Jak ona musiała się czuć, kiedy... o, Boże.
- Nie - odpowiedział bezbarwnym głosem wampir. - Bogowie... to wszystko wyjaśnia.
- Nieprawdaż? - spytał sarkastycznie Mat. - A teraz wybacz, pójdę już.
- Czekaj! - Adam zdążył się już opanować. - Mówiliście o jakimś wyjeździe!
- Mówiliśmy? - Mężczyzna uniósł pytająco brwi.
- Słyszałem, że tak.
- Już rozumiem... wysnułeś swoją teorię spiskową na podstawie kilku usłyszanych zdań? Adam, ty chyba naprawdę coś piłeś. Nie poznaję cię.
Wampir nie spuścił głowy, hardo patrząc w oczy przyjacielowi.
- Więc o co chodzi? - spytał.
- Masz tupet. Gnoisz mnie z błotem, a potem pytasz, o co chodzi. Adam, rozwalasz mnie, naprawdę. A po informacje idź sobie do Mir.
Mat odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę domu Agnes.
Kiedy ktoś zapukał cicho do drzwi, Mir odwróciła się gwałtownie. Nie wiedziało, kto może to być. Po rozmowie z Matem poczuła się dużo lepiej, ale nagle zaczęła bać się o swoje bezpieczeństwo. Rzuciła na drzwi Zaklęcie Przeźroczystości. Adam! Co on tu robi? Zauważyła, że jest niespokojny. Kiedy spojrzał na drzwi, chociaż wiedziała, że jej nie widzi, miała wrażenie, że patrzy prosto na nią. Na dnie szarych oczu czaił się niepokój i jak gdyby poczucie winy.
- Mir, otwórz! - krzyknął, nerwowo uderzając stopą o podłogę, trzymając jedną rękę w kieszeni i patrząc w górę. - Musimy porozmawiać!
Mir? Dziewczyna przestraszyła się. Czyli wiedział juz, kim jest! Wiedziała, że prędzej czy później dojdzie między nimi do konfrontacji, ale nie spodziewała się jej tak szybko. Zebrała się w sobie, wstała i otworzyła mu drzwi.
- Cześć - powiedział. Nie uśmiechał się.
- Witaj - Wpuściła go do środka. - Siadaj. Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki.
Zapadła chwila milczenia
- Czyli już wiesz?
- Tak. Mat mi powiedział.
- Adam, mam nadzieję, że rozumiesz...
- Tak, doskonale.
Zdziwiła się.
- Myślałam, że będzie zły.
- Nie, rozumiem, że chcesz zacząć wszystko od nowa. Przepraszam, że się narzucałem.
- Och, nie szkodzi...
Ale bzdury, pomyślała ze smutkiem. Ja kłamię, on kłamie. Czy już zawsze będziemy tak rozmawiać? Czy to, co zaczęło się tak pięknie, musiało skończyć się tak brutalnie?
Nie umiemy znaleźć siebie nawzajem, przemknęło Adamowi przez myśl. Krążymy wokół tematu, zamiast po prostu powiedzieć to, co trzeba.
Ale nie powiedział.
- Chyba muszę już iść - Wstał i poprawił płaszcz. Nie umiał wytrzymać tego przeklętego milczenia, jej smutnego spojrzenia. Wiedział, że to on je spowodował. Gdyby nie... Potrząsnął głową.
- Do zobaczenia.
- Trzymaj się.
Pstryknął palcami i teleportował się.
Mir opadła na łóżku i zakryła twarz dłońmi.
Człowiek nie żałuje tego, o czym nie wie, że istnieje. Kiedy już to pozna, nie umie tego docenić. A kiedy to straci, nie potrafi odzyskać i dopiero docenia wartość.
Za dużo dzieliło ją z Adamem. Za dużo wypowiedzianych słów, za dużo gestów. Mur, do którego ona cały czas dokłada kolejne cegiełki, nie umiejąc zdobyć się na zburzenie go.
Przygryzła wargi i westchnęła. Musiała porozmawiać z Agnes i Evą.
Musiała też z kimś pogadać o Macie, ale Adam nie wchodził w grę, a reszta nie za bardzo wiedziała, o co chodzi. Nie chciała rozmawiać z Matem o swoich podejrzeniach, zanim się nie upewni.
Adam wylądował na polanie pod lasem, przy pniu, gdzie kilka miesięcy temu wszystko rozpoczynało się tak cudownie...
Usiadł na drzewie i ukrył twarz w dłoniach. Czuł się zmęczony i znużony.
Czy już nigdy nie zazna spokoju?
- Mir!
Agnes otworzyła szeroko drzwi i rzuciła się w ramiona przyjaciółki, płacząc z radości.
- O, Boże, Mir... jakim cudem? Mat mi przed chwilą powiedział... jak to się stało? Czemu nie powiedziałaś wcześniej?
- Sama nie wiem - odpowiedziała z uśmiechem, pomijając drugie pytanie i kiwając głową Matowi stojącemu z tyłu.
Usłyszała radosny pisk i coś uderzyło ją w pierś, zapierając dech. Spuściła głową i zobaczyła Evę - teraz, kiedy Mir była już dość wysoka, mała wojowniczka prezentowała się przy niej bardzo nikle.
- Tak strasznie się cieszę i... jestem tak zaskoczona!
Mir roześmiała się na to dziwne zdanie.
- Chodźcie, usiądziemy i pogadamy. Spróbowałem się już skontaktować z Chrisem, powinienem połączyć się z nami za kilka minut. To wszyscy.
- A Adam? - spytała Agnes. - Wspominałeś, że on też jedzie...
Mat zacisnął niezauważalnie pięści. Niezauważalnie dla wszystkich, oprócz Mir.
- Jest zajęty - powiedział cicho. - Przekażę mu potem nasze postanowienia. Myślę, że będą mu pasować. On nie ma zbyt wielu... zobowiązań. Ani zawodowych, ani towarzyskich - Skrzywił się ironicznie.
- No, ale jeszcze Erick... - powiedziała Mir i urwała, gdy skojarzyła sobie swoją pomyłkę. - Przepraszam... ja... zapomniałam.
Agnes zachmurzyła się lekko, a Eva schyliła głowę i przygryzła wargę. Mat milczał.
- Okay, myślę, że możemy zaczynać - powiedziała wreszcie Agnes, przerywając denerwującą ciszę. - Mat mówił, że chcesz nam coś powiedzieć.
Kiedy pojawił się Chris, Mir ponownie opowiedziała swoją historię. Łowcy słuchali uważnie, nie przerywając.
- Zrozumiem, jeśli nie będzie chcieli ze mną jechać - dodała czarnowłosa na koniec. - Jesteście kontuzjowani po ostatnich wypadkach, a ta wyprawa wymagać będzie kondycji siły...
- Próbujesz nam wjechać na ambicję? - spytał ze śmiechem Chris. - Oczywiście, że jedziemy. Przynajmniej ja. Nie będę siedzieć na tyłku wiedząc, że ty musisz sama prać się z jakimiś obrzydliwymi potworami.
- Ja tak samo - powiedziała stanowczo Eva. - Już prawie nie kuleję, zresztą czarodziejką też nie jestem najgorszą i zawsze mogę pomagać wam z tyłu. Nie, Mir, nie odmówimy ci.
Mir skierowała pytające spojrzenie na Agnes.
- Myślę, że to oczywiste? - zapytała retorycznie blondynka. - Mir, za tobą w ogień.
- Dziękuję - Dziewczyna czuła się wzruszona wierność przyjaciół, zwłaszcza dwojga łowców, których znała zaledwie parę tygodni. - Jesteście świetni.
- Mam przy okazji pewną propozycję - powiedziała z namysłem Agnes. - Zamiast Toma w naszym wydziale pojawiła się dość uzdolniona techniczka i logiczka, Lisa. Warto byłoby ją zabrać, myślę, że się przyda. Nie spędza całego czasu tylko nad swoimi zabawkami.
- Zastąpiłaby... tak, też tak sądzę - poprawiła się szybko Mir. - Skoro tak twierdzisz, to na pewno będzie przydatna. Razem to sześć osób, plus Adam, plus Aynye - policzyła szybko. - Duża grupka. Niełatwo będzie się przekraść.
- Poradzimy sobie - Agnes uśmiechnęła się blado. - Nie raz, nie dwa robiliśmy takie rzeczy.
Mir skinęła głową.
- W takim razie ruszamy za dwa dni. Pasuje wam?
- To trochę krótko, ale... mi owszem - powiedział po chwili namysłu Chris.
Reszta również przytaknęła.
- W takim razie niech każdy załatwi sobie żywność i ekwipunek we własnym zakresie... resztą zajmę się ja i Aynye. Jeszcze raz wam dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co - powiedziała ciepło Agnes.
Szczerze przyznam się, że kiedy pisałam scenę spotkania łowców 2, to przez moment przebiegło mi przez myśl, w jakim hotelu umieściłam Ericka... a potem dopiero przypomniałam sobie, że nie żyje. Myślę, że Mir też miała takie odczucia i nie do końca oswoiła się jeszcze ze śmiercią tego wesołego informatyka.
P.S. 16-ego mam urodziny zróbcie mi preznet na podwójne święto i dajcie jakieś komenty _^
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Nie 11:49, 09 Kwi 2006 Temat postu: |
|
|
Jak miło było to przeczytać
Zastanawia mnie Michel... Ale Adam by go poznał w czasie ataku, więc to nie on zabił Ericka...
Scena spotkania łowców wypadła trochę... Sztucznie. Myślałam, że będzie tak wyglądać, jak rozmowa z Adamem...
W każdym razie - czekam na kolejną część!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|