Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mirtel
Pufek
Dołączył: 19 Mar 2006
Posty: 26
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Walhalla
|
Wysłany: Nie 19:02, 26 Mar 2006 Temat postu: Spojrzenie Oceanu [R][Z] |
|
|
Ekhm... Więc teraz wstęp odautorski. Powstało na potrzeby konkursu szkolnego. Wcześniej jednak ewuolowało z innego pomysłu. Miało być długie, wyszło na kilka stron. Musiałam wiele uciąć, lecz moja beta, najukochańsza Iguanka, powiedziała, że tak jest dobrze. Powstał jeszcze króciutenki epilog, napisany w ranek gdy miałam to oddawać lecz z nigo zrezygnowałam. Jeśli będziecie chcieli przeczytać to zamiesze, tylko prosić w komenatrzach;)
Zaznaczam, że przy czytaniu "dzieła" można słuchać muzyki z komercyjnego filmu, "Titanica". Ale i tak kocham ten film.
A teraz podziekowania:
Iguance - mojemu kochanemu kokonowi, któremu to dziłeo dedykuję;
Blackowl - w pewnym momencie przyciągneła do mnie wenę której bardzo potrzebowałam
Yadire - pomogła mi z interpunkcją
Dramacie - za pomóc w tytule i drapieżne szczęki:wink:
Ric - za wspieranie
Narolme - za wspieranie i uwagi
Mori - za wspieranie
Joan P. - za rymy które się nie przydały
I wszytkim innym, które wspierały mnie duchowo, a nawet nie zdawały sobie z tego sprawy. Dziękuje.
[link widoczny dla zalogowanych]
czyli opowieść z lekka wzruszająca
Zamek, w którym spędziłam młodość, chociaż stary, nigdy nie utracił swej świetności. W zimie światło księżyca odbijała się od lodu na nierównych, naznaczonych historią murach. Szadź osiadła na drzewach pobliskiego lasu.
Wspomnienia wyblakły. Zatarły się już dawno, wraz ze śmiercią naszej miłości. Niektóre są już prawie nieczytelne, nie widzę twarzy, ani nie słyszę głosów. Tylko wspomnienia z nim pamiętam na tyle by móc powiedzieć, że kiedyś się zdarzyły.
Było kilka chwil… Dzięki nim nie żałuję tych lat spędzonych w Szkocji. Ich nie zapomnę i to one zostaną we mnie. Tak jak on zostanie w moim sercu i w wspomnieniach.
1.
27 grudnia 1914
- To niewiarygodne.
- Co?
- Są święta, a my się uczymy.
- Uroki ostatniej klasy.
- Zważywszy na to, że ja jestem o rok młodsza, nie jest to jedynym wytłumaczeniem.
- Są wyjątki, Charlotte. I ty nim jesteś, siostrzyczko.
- Bardzo śmieszne Rose.
Rozmowa ta toczyła się szeptem przy jednym ze stolików w bibliotece. Rozmówczynie – cztery młode dziewczyny, siedziały lub - w przypadku jednej - stały w otoczeniu kilku wolnych foteli i wielu książek rozłożonych na stole.
- Nienawidzę matematyki – odezwała się jedna z nich. Miała rozpuszczone blond włosy i niebieskie oczy.
- Dlaczego? – zapytała jej siostra siedząca naprzeciw niej. Ta też miała niebieskie oczy. Jej brązowe włosy upięte były w luźny kok. Podobnie jak młodsza siostra miała szarą suknię z gorsetem.
- Za dużo obliczeń – odparła, zamykając zeszyt do rachunków. – Wolę historię.
Sięgnęła po jedną z otwartych książek leżących na parapecie okiennym, po czym zagłębiła się w dziejach starożytnego Rzymu.
- Rose, twój kuzyn się zbliża – powiedziała Aura, niewysoka blondynka, stojąca przy najbliższej półce z książkami. – I to nie sam.
Istotnie. Zza regału wyszedł jej kuzyn, David w towarzystwie wysokiego bruneta.
- Znasz go? – zapytała Violet, wysoka szatynka siedząca obok Rose.
- Davida niestety tak, ale jego towarzysza nie. Mam jednak wrażenie, że zaraz go poznam.
- Witajcie – zaczął David stając za Charlotte. Ta podskoczyła, wypuszczając z rąk trzymaną książkę.
- Zrób to raz jeszcze, a pożałujesz – powiedziała, odwracając się do niego.
David jedynie podniósł ręce jak gdyby nic nie zrobił i usiadł obok miejsca Aury.
Rose pochyliła się nad najbliższą książką, tym samym przestając zwracać uwagę na przyjaciół. Mitologia była jej ulubionym przedmiotem. Na tą lekcję uczęszczało mało osób, więc tylko na tym przedmiocie klasy były koedukacyjne. Z jej rocznika chodziło sześć osób - trzy dziewczyny i trzech chłopaków.
Co jakiś czas do jej uszu docierały strzępki rozmów. Ze świata mitologii wyrwało ją dopiero zdanie wypowiedziane przez kuzyna:
- ... a to Rose. Pewnie nas nie słyszy. Ciągle odpływa w inny świat.
- Ciebie najmniej powinno obchodzić, co się ze mną dzieje – odpowiedziała słodkim głosem, podnosząc się z miejsca. – Idę się pouczyć gdzieś, gdzie jest spokój.
Zaczęła szybko i dość niezdarnie zbierać podręczniki. Jednak wszystkie były już ułożone w stos, ich podniesienie stało się mało możliwe – przynajmniej dla niej.
- Pomogę ci – zaoferował się przyjaciel Davida, nie odzywający się dotąd.
- Poradzę sobie – mruknęła, zsuwając księgi na róg, by od razu ześlizgnęły się na jej ręce.
- Nalegam – odpowiedział i zanim Rose mogła zaprotestować, ujął podręczniki w dłonie. – Rany, ile to waży?
Odwróciła się, pożegnała z siostrą i przyjaciółkami i szybko ruszyła do wyjścia. Chłopak bez słowa podążył za nią.
Gdy wyszli z biblioteki, postanowił się odezwać:
- Jestem Jack.
Dziewczyna zachowała odpowiedź dla siebie. Nie poddawał się.
- Ty jesteś Rose, tak? David coś wspominał, że jesteś trochę dziwna, ale...
Zatrzymała się raptownie i odwróciła się do niego. Wyglądała na wściekłą.
- Nie obchodzi mnie co powiedział mój kuzyn! On nic o mnie nie wie! Prawie się nie widujemy, a jak już się spotykamy to cały czas męczy mnie pytaniami o Aurę!
- Dobrze, nie denerwuj się tak. Chciałem tylko jakoś zacząć rozmowę...
- To źle zacząłeś – wysyczała, po czym ruszyła w stronę żeńskich pokoi.
- Poczekaj! – zawołał za nią i szybko ją dogonił. – Zadaj mi trzy pytania. Jeśli będę znał odpowiedzi, pójdziesz ze mną na spacer o wybranej przeze mnie porze, dobrze?
Uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego. Nie kojarzyła go z posiłków, a na lekcje z profesor McBennet na pewno nie uczęszczał.
- Kim była Sygrun?
- Poczekaj niech pomyślę... – zwolnił trochę, patrząc na książkę leżąca na wierzchu stosu, który niósł. Mitologia północnogermańska. Mitologia skandynawska?
- Sygrun była żoną Helgima. On zginął w walce, dzięki czemu trafił do Valhalli. Sygrun była Walkirią, lecz żyła na ziemi jak zwykła kobieta.
- Dobrze. Więc kim była... Hel?
- To pierwiastek, odkryty w tysiąc osiemset sze..
- Nie chodzi mi o chemię. KIM, a nie czym, była.
- Mogę się zastanowić?
- Oczywiście.
Przeszli w milczeniu pozostałą drogę do pokojów żeńskich. Zatrzymali się zaraz zza skrętem.
- Już wiesz?
- Hel była władczynią świata podziemnego, córką Lokiego i Angrbody.
Spojrzała na niego z uśmiechem.
- Kim były więc Norny?
- Boginie losu decydujące o przeznaczeniu.
- Dobrze. W takim razie idę z tobą kiedyś na spacer. A teraz chodźmy.
W milczeniu doszli do jej pokoju, mieszczącego się na samym końcu korytarza. Wyciągnęła z torby klucz i otworzyła drzwi. Weszła do pokoju, wyjęła klucz z zamka i gestem zaprosiła Jacka do środka.
- Połóż książki na tym łóżku przy oknie – powiedziała, wchodząc głębiej do pokoju. Przekroczył próg i z ciekawością rozejrzał się o pokoju. Wyglądem nie różnił się bardziej od pokojów męskich. Trzy łóżka, a przy nich szafki nocne. Komody stały równolegle do okna, jedna obok drugiej. Nie było żadnego stolika, zadane prace odrabiano najczęściej w jadalni lub bibliotece.
- Dużo tu światła – powiedział, pochodząc do wskazanego łóżka.
- Wiem, ale kiedy nie zasłonię na noc okna, to słońce strasznie mi nad ranem świeci w oczy. A w nocy księżyc, szczególnie gdy jest pełnia – odpowiedziała wychodząc z łazienki. – Idę na obiad. Nie zostawię cię w moim pokoju samego. Wychodź.
2.
Ten dzień był na pozór taki jak inne. Rano jak zawsze uczyły się w bibliotece, gdy przyszedł jej kuzyn i ten Jack. Przyzwyczaiła się do tego, że niektórzy chłopcy zabiegali o jej względy. Jednak to co zrobił Jack było... inne? Znał się na mitologii północnogermańskiej i - tak jak mu obiecała – mieli iść na spacer. W tej umowie nie podobało jej się tylko jedno: „Pójdziesz ze mną na spacer o wybranej przeze mnie porze”. Nie miała już ochoty się z nim kłócić, więc się zgodziła. Wtedy jeszcze wątpiła w to, że uda mu się odpowiedzieć na pytania. Pozory jednak mogą mylić, i to bardzo. Teraz pozostawało jedynie czekać na tą „wybraną porę”.
Weszła do łóżka nie zasłaniając okna, spuściła jedynie kotary wokół własnego łóżka. Z małym zadowoleniem pomyślała, że księżyc może zaglądać do pokoju. Zamknęła oczy.
Ze snu obudziło ją ciche stukanie. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na okno. Dochodziły stamtąd dziwne dźwięki. Nagle usłyszała, że coś uderzyło o szybę. Kamyk? Podniosła się szybko na kolana i wyjrzała przez okno. Najpierw nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Po chwili jednak stwierdziła, że Jack ma nie po kolei w głowie. Nagle, sama nie wiedzieć czemu, otworzyła okno i spojrzała na dół. Chłopak dojrzał to i uśmiechnął się do niej.
- Jack?! Co ty tu robisz?
- Rzucam kamieniami w twoje okno.
- To widzę. Ale czemu?
- Spacer o wybranej porze. Nie sądzisz, że jest teraz piękne? – odwrócił głowę i ręką wskazał na zamarznięte jezioro i las przykryty białymi igiełkami lodu i szadzi.
- Obiecałam ci spacer, ale musimy teraz? W każdej chwili mogą nas złapać.
- W życiu trzeba ryzykować. Carpie diem!
Cofnęła się z okna i przeklęła w myślach. „Nie potrzebnie obiecywałam.” Jeszcze raz wyjrzała. Stał w tym samym miejscu.
- Jak wyjdę? W zamku mnie złapią.
Jack zamiast odpowiedzieć, wskazał na pnącą winorośl rosnącą koło jej okna.
- Jestem na drugim piętrze! – zawołała szeptem lekko przerażona.
- Dasz sobie radę, najwyżej cię złapię – odpowiedział, podchodząc bliżej jak gdyby chciał dać znać, że mówi prawdę.
Otworzyła usta, by powiedzieć, że nic z tego i idzie dalej spać. Zamiast tego wyrwało jej się co innego:
- Poczekaj, przebiorę się.
3.
Ponownie otworzyła okno, tym razem szerzej i ostatni raz upewniła się czy Violet i Aura śpią. Wystawiła głowę i dojrzała Jacka stojącego w odległości stopy od winorośli.
- Zabiję się – powiedziała cicho, stawiając jedną nogę na wąskim, zewnętrznym parapecie, tym samym prawie wychodząc na zimne, grudniowe powietrze. Złapała rękami jeden z grubszych pni winorośli i postawiła drugą nogę w dziurze między kłączami. Powoli zaczęła schodzić.
- Zawsze miałam wrażenie, że jest to łatwiejsze i bardziej romantyczne – powiedziała, będą na poziomie pierwszej kondygnacji.
- Łap mnie! – krzyknęła nagle, gdy poczuła, że ręce ześlizgują jej się z pni.
Jack zareagował szybko, podszedł bliżej w tym samym momencie gdy ona spadła z winorośli. Poleciała wprost na niego, zwalając go z nóg. Oboje się przewrócili, jednak chłopak zamortyzował jej upadek.
- Przepraszam, zrobiłam ci coś? – szepnęła, podnosząc się z niego.
- Nie, nic… – odpowiedział cicho, wstając z zimnej ziemi. Dziewczyna stała obok niego i patrzyła na okno, przez które przed chwilą wyszła.
- Zapomniałam zamknąć okno, dziewczyny się obudzą. Zobaczą, że mnie nie ma i będziemy mieli problem...
- Spójrz mi w oczy i powiedz szczerze, że nigdy nie wychodziłyście po ciszy nocnej – szepnął i chwycił ją za rękę. – Chodź, zanim nas przyuważą.
Nie widząc żadnego rozwiązania, pobiegła za chłopakiem. Jego dłoń ogrzewała jej rękę.
Zatrzymali się za pierwszym rzędem drzew.
- I co dalej? – spytała, gdy tylko zaczęła normalnie oddychać.
- Idziemy tam – wskazał ręką wąską dróżkę prowadzącą w głąb lasu.
- Jesteś pewny?
- Tak.
Wzruszyła ramionami i ponownie ruszyła za nim. Po chwili zdała sobie sprawę z tego, że lekko się trzęsie. Wprawdzie miała na sobie suknię z długim rękawem, buty prawie do kolan i była rozgrzana biegiem, lecz kilkustopniowy mróz dawał jej się we znaki. Potarła dłoń o dłoń, mając nadzieję, że gdziekolwiek idą, będzie tam ciepło.
Szli przez pokryty śniegiem las. Spojrzał na dziewczynę i z przerażeniem dostrzegł, że dziewczyna nie ma żadnego swetra ani innego przykrycia. Szybko zdjął szkolny płaszcz i założył jej na ramiona. Podniosła szybko głowę i spojrzała na niego.
- Będzie Ci zimno – odpowiedziała.
- Wytrzymam, to już niedaleko.
4.
Zatrzymała się gwałtownie na skraju polanki. Przed jej oczami ukazała się mała chatka, przykryta grubą warstwą śniegu.
- Przyprowadziłeś mnie do gajowego? – zapytała, patrząc z niedowierzaniem na Jacka.
- Tak. To coś dziwnego? Przed opuszczeniem szkoły często tu przychodziłem.
- Trochę się zmieniło. Nikt już go nie odwiedza – odpowiedziała podchodząc bliżej. W środku paliło się światło.
- Chodź, jest zimno – powiedział śmiało, podchodząc do drzwi i pukając.
Po chwili ciszy drzwi otworzyły się, a w szparze pojawiła się twarz staruszka.
- Jack...? – spytał z niedowierzaniem. Otworzył jednak szeroko drzwi i teraz, wyraźnie już zadowolony, wykrzyknął – Jack!
Objął go ojcowskim gestem. Po chwili odsunął się od niego i uważnie mu się przyjrzał.
- Zmieniłeś się przez te dwa lata. Wydoroślałeś – powiedział.
Cofnął się w progu. Dopiero wtedy dojrzał Rose.
- A panienka to... – spytał. Dziewczyna podeszła do Jacka i spojrzała na leśniczego pewnym wzrokiem.
- To Rose McFly. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żeby i ona tutaj posiedziała.
- Oczywiście, że nie. Dawno mnie nikt nie odwiedzał. Wchodźcie, wchodźcie!
Wszedł do domu. Jack zaczekał, aż dziewczyna przejdzie przez próg, po czym zamknął drzwi od środka.
- Przerwałeś naukę? – zapytała z niedowierzaniem. Nadal miała na sobie jego płaszcz, a w dłoniach trzymała kubek gorącej herbaty.
- Mój ojciec ciężko zachorował. Musiałem wrócić, mama nie dawała sobie rady. Do szkoły mogłem przyjechać już w październiku. Stwierdziłem jednak, że zaczekam i wrócę w mniej więcej samym czasie, kiedy przerwałem naukę. I tak miałem dwa lata przerwy – odpowiedział spokojnie Jack. Siedział naprzeciwko niej też z gorącą herbatą w kubku.
Spuściła wzrok na parujący napój. Było to o wiele łatwiejsze, niż wpatrywanie się w oczy Jacka. Miała wrażenie, że cieplej jej nie tylko w dłoni, ale również w... sercu? Nie. Pomyślała szybko To nic z tych rzeczy. Po prostu go polubiłaś.
Podniosła szybko kubek do ust, by chłopak nie zauważył, że się speszyła.
- Wracacie do szkoły? – spytał gajowy, odwracając się ku Rose.
Wzruszyła jedynie ramionami.
- Chcę jej jeszcze pokazać wodospad – odrzekł Jack wstając.
Podniosła się szybko, zapięła guziki płaszcza i zaraz stanęła przy drzwiach. Chłopak spojrzał się na nią dziwnie, lecz nic nie powiedział. Pożegnał się z leśniczym, otworzył Rose drzwi i zaczekał, aż dziewczyna wyjdzie. Uśmiechnął się tylko do siebie i poszedł za nią. Po chwili znów stali obok siebie na zimnie.
- Chodź w tamtą stronę – powiedział cicho wskazując drogę na wschód.
Wzruszyła jedynie ramionami i podążyła za chłopakiem.
Była tak blisko! Miał tyle okazji by wziąć ją za rękę, objąć, a jednak tego nie zrobił. Tchórz ze mnie - pomyślał. Wyszli od Marvina już kilkanaście minut temu, a ona nie odezwała się ani słowem. Mógł on, to prawda ale... nie wiedział jak. Nie wiedział czym się interesuje, na jakie lekcje uczęszcza. Nie miał żadnej podstawy.
- Jesteśmy już blisko – powiedział w końcu, widząc, że drzewa rosną coraz rzadziej.
Nie odpowiedziała, jedynie lekko skinęła głową.
– W kieszeniach powinny być rękawiczki – szepnął zauważając, że lekko jej się trzęsą dłonie.
Natychmiast zaczęła ich szukać. Po chwili je wyciągnęła i szybko założyła.
- Zamknij oczy – powiedział nagle i zatrzymał się.
- Dlaczego? – odpowiedziała Rose, stając kilka kroków dalej.
- Nic Ci nie zrobię – podszedł bliżej niej. Widząc jednak niepewność w jej oczach, dodał: - Możesz mi zaufać.
Powoli, jakby z wahaniem, zamknęła oczy. Chwycił ją za dłoń i poprowadził dalej na zachód.
Mogła przyznać z czystym sercem, że straciła cały zdrowy rozsądek. Najpierw wyjście przez okno i zejście po winorośli z drugiego piętra. Następnie przyprowadzenie do prawie nieznanego leśniczego. A teraz szła z zamkniętymi oczami, za rękę z Jackiem. I nawet nie wiedziała, dokąd on ją prowadzi. Z tego co wywnioskowała, mieli iść zobaczyć jakiś wodospad. Nigdy o żadnych nie słyszała. Wiedziała, że gdzieś w lesie płynie mała rzeka, ale żeby od razu był wodospad?
A może to tylko nazwa jakiegoś miejsca, podobnego do wodospadu pomyślała. Nie... Raczej nie.
- Uważaj – powiedział cicho Jack.
Kiwnęła głową i mocniej zacisnęła dłoń którą trzymał. Poczuła, że ślizgają jej się nogi. Lód? Przeszli jeszcze kawałek, najwyraźniej po zamarzniętej wodzie. Zatrzymali się, a chłopak puścił jej dłoń.
- Możesz już otworzyć oczy – szepnął.
I tak też zrobiła.
5.
Rose widziała już wiele ładnych rzeczy. Gdy miała szesnaście lat, zwiedziła wraz z babcią Luwr. Tego, co tam zobaczyła, nigdy już nie zapomni. Była też w Galerii Narodowej w Londynie. Ale nic nie równało się z tym, co widziała teraz.
Znajdowali się na zamarzniętej rzece. Nie był to jednak strumyk, o którym słyszała. Szeroka na prawie trzydzieści dwie stopy* tafla lodu kończyła się gdzieś za nimi. Ale Rose nawet nie próbowała się zastanawiać nad tym. Wpatrywała się w to, co miała przed oczami.
To nie był wodospad. A przynajmniej nie jeden. Wielkie półkole zamarzniętych wodospadów. Jeden obok drugiego, lśniące, odbijające blask gwiazd. Spojrzała w dół. Zobaczyła niewyraźnie odbicie swojej twarzy na lodzie.
- I jak? – spytał Jack, nachylając się do ucha dziewczyny.
- Tu jest... pięknie – szepnęła. Zdjęła rękawiczki i podeszła do najbliższego zamarzniętego wodospadu.
Wyciągnęła lewą dłoń i dotknęła lodu. Uśmiechnęła się do siebie i powoli odwróciła się do chłopaka.
- Skąd wiedziałeś, że tu będzie tak pięknie? – zapytała, wpatrując się w jego brązowe oczy.
- Nie wiedziałem, że zamarzł. Myślałem, że nie dał się tym mrozom – odpowiedział, patrząc na lód pod nogami. – Wygląda na solidny.
Podeszła do Jacka, stanęła obok niego i jeszcze raz spojrzała na półkole zamarzniętych wodospadów.
- Na jakie przedmioty uczęszczasz? – spytał się chłopak.
- Literatura angielska i światowa, historia świata, łacina, mitologia, astronomia, geografia świata, sztuka, język hiszpański wyższy i rosyjski średnio zaawansowany.
- A język francuski? – spytał, wkładając dłonie do kieszeni.
- Znam go bardzo dobrze. Odkąd tylko pamiętam, uczyła mnie babcia. To ona wychowała mnie i Charlotte.
Odeszła od niego parę kroków i zaczęła się ślizgać. Okrążała go, uważając by nie upaść.
- Umiesz jeździć na łyżwach? – spytał, gdy do niej dołączył.
- Tak – odpowiedziała, raptownie się zatrzymując. – Uczysz się literatury?
- Uczyłem się – powiedział, stając przed nią.
- Znasz na pamięć jakiś wiersz? – zapytała szybko. W jej oczach dojrzał dziwny blask. Zaprzeczył głową. Ona jedynie się uśmiechnęła.
Odeszła od niego kilka kroków i stanęła przed kaskadami zmarzniętej wody.
- Z nas rodzi się muzyka,
Nam marzą się marzenia...
Recytowała z zamkniętymi oczami, dokładnie wymawiając każdą głoskę. Wyglądała pięknie. Podszedł bliżej i spojrzał na jej zamknięte powieki.
- W samotnej fali, która w dal umyka
W odległej ciszy wartkiego strumienia.
Straceńcy świata i świata zbawiciele
Na których księżyc blady rzuca cień,
Lecz my napędem, lecz my ruszeniem
Świata, tak będzie po ostatni dzień.
Piękną pieśnią nieśmiertelną
Budujemy wielkość miast.
A baśniową przypowieścią
Mocarstwom damy chwały kształt.
Jeden człowiek z marzeniami,
Pójdzie naprzód, by koronę brać.
Trzech, pieśni nowy dając takt,
Imperium może zwalić gmach.
W wiekach czasu pogrążeni,
W pogrzebowej minioności ziemi,
Szeptem zbudowaliśmy Niniwę
Wieżę Babel – radości okrzykiem.
I zburzyliśmy je proroctwami
O dawności świata, który nowy.
Każdy wiek swój martwy sen posiada,
Każdy wiek ma sen, co jeszcze się narodzi.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
- Ładnie recytujesz – powiedział cicho, pochylając się ku niej.
- Dziękuje.
Był blisko. Stanowczo za blisko.
* trzydzieści dwie stopy to prawie 10 metrów.
Tamta noc odmieniła moje życie. Następnego dnia Violet, Aura i Charlotte dowiedziały się o tym. Trudno było ukryć otwarte na pół nocy okno i brak śniegu na zewnętrznym parapecie. Jednak tylko Violet w nas wierzyła. Moja siostra uważała, że to nie jest miłość, że tylko nam się wydaje. Ale tak nie było.
Im bliżej było zakończenie roku szkolnego tym częściej mówiliśmy o przyszłości. Chcieliśmy wyjechać do Stanów i tam przeczekać wojnę. Jednak katastrofa Lusitanii skreśliła nasze marzenia. Ja jeszcze bardziej pragnęłam wyjechać zza Ocean by być z dala od tego wszystkiego, a Jack... Zmienił zdanie. Chciał zostać w Anglii służyć w lotnictwie. Po kilku kłótniach przestaliśmy poruszać ten temat. Żyliśmy chwilą, bez zamartwiania się o przyszłość. Koniec roku zbliżał się jednak nieuchronnie. Dzień przed powrotem postanowiłam zostać z Jackiem.
Z babcią spotkałam się na dworcu w Edynburgu. Tam poznała Jacka. Powiedziała mi wtedy, że chociaż go kocham, bardzo mnie zrani. Nie uwierzyłam jej. Chciałam zostać w Anglii. Co złego może się stać, jeśli będę na niego codziennie czekała w domu? Zapytałam babci. Spojrzała wtedy na mnie ze smutkiem w oczach. Dopiero po chwili zrozumiałam, czemu przyjechała po nas do Edynburga, czemu nie czekała w Londynie.
Nie mogłam na to nic poradzić. Ani ja, ani Charlotte. Nasz wyjazd do Stanów był już postanowiony.
Ostatni raz widziałam Jacka w porcie w Liverpoolu. Przyjechał specjalnie po to by mnie pożegnać. Był już przyjęty do szkoły lotniczej.
Ostatni raz widziałam go właśnie tam. Powiedział mi wtedy, że moje oczy mają kolor oceanu. Spojrzenie oceanu... Tak to nazwał. I nie zginie, dopóki znów ich nie ujrzy. Uwierzyłam w to, co powiedział. Trzymałam się tej myśli przez wiele lat. Nie martwiłam się tym, że po raz ostatni widzę oślepiające bielą klify przy nabrzeżu wyspy. Miałam przecież tu wrócić. Tak bardzo w to wierzyłam...
Pisał listy, przez długi czas. A ja mu odpisywałam. Pewnego dnia, listy przestały przychodzić. Usprawiedliwiałam go w myślach. Może nie ma czasu? Lub wpadł w ręce wroga? Może... Zginął? Nie, tej myśli nie dopuszczałam do siebie. Jednak po kilku tygodniach wymieniłam ją już jako pierwszą. Wciąż miałam w pamięci jego słowa... Moje oczy są jak ocean, musi je zobaczyć.
Nie zobaczył już nigdy.
Przez długi czas nie wiedziałam co się stało. Niektórzy twierdzili, że przeżył, inni, że nie. Dwa lata po wojnie straciłam już wszelką nadzieję.
Powoli starałam się o tym zapomnieć. Myślałam, że mi się udało. Ponownie kogoś pokochałam, urodziłam dzieci. Wciąż jednak zastanawiałam się co by było, gdyby pozostała w Anglii, gdyby została z Jackiem. Tego nie dowiem się już nigdy.
Teraz czekam jedynie na śmierć. Mąż odszedł już dawno, przyjaciele umarli. Mam już jedynie dzieci i wnuki. Dwoje moich synów podczas II wojny światowej służyło w lotnictwie. Jeden z nich zginął podczas ataku na Pearl Harbor. Drugi służył w Anglii, tam gdzie Jack.
Gdy wrócił po wojnie opowiedział mi historię pewnego żołnierza, który zginął podczas pierwszej wojny światowej. Mówił on często o swojej dziewczynie, która wyjechała do Stanów. Marzyli by ułożyć sobie życie z dala od tej całej wojny. On pozostał jednak w ojczyźnie by służyć krajowi. Syn opowiedział mi dokładnie jak wyglądała ta dziewczyna. Wciąż rozmawiali o niej w jednostce. Niska, drobna brunetka z oczami w kolorze oceanu.
W tamtej chwili poczułam radość, że o mnie nie zapomniał. Wtedy też zrozumiałam, że nigdy go nie zobaczę. Jack już odszedł.
Tęsknię za nim. Tak strasznie tęsknię. Chciałabym jeszcze raz wyjść przez okno, wypić herbatę u gajowego, zobaczyć zamarznięte wodospady.
Niedługo go zobaczę. Spotkamy się ponownie i już nigdy nie rozłączy nas ani wojna, ani śmierć...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Śro 19:43, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Ogólnie, ładny tekst. Miałaś dobry pomysł.
ALE szczerze wątpię, aby:
- w 1914 roku dziewczyna umawiała się ze świerzo poznanym chłopakiem
- aby w tamtych czasach mówiony zwykłym, 'naszym' językiem. Wtedy przy samym przedstawianiu się używano wielu komplementów i zwrotów grzecznościowych. Tyczy się to tym bardziej kuzynów i rodziny.
- Syn i były narzeczony spotykają się? Skoro Jack przeżył I wojnę, czemu do niej nie wrócił? Tu troszeczkę namieszałaś.
Jestem ciekawa, które zajęłas miejsce na konkursie.
Ale powtarzam - ogólnie ładnie go napisałaś
Życzę weny!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cornelia Cole
Pufek
Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...
|
Wysłany: Pon 15:42, 01 Maj 2006 Temat postu: |
|
|
Hmmm... Realia czasów szwankują tak jak tylko się da, niestety. Pomjając, że pensje wyglądały "nieco" inaczej, do szkół damskich mężczyźni nie mieli wstępu i odwrotnie - kobiety do męskich.
Pannom nie wolno byo nosić rozpuszczonych włosów, zwłaszcza w wiktoriańskiej Anglii (czy Szkocji, w tym względzie na jedno wychodzi).
Kwestię poznania poruszyła już Ducky, a w rzeczywistości towarzyszyło temu znacznie więcej konwenansów.
Panny nie otzymywały też kompletnego wykształcenia. I wiele wiele innych.
Sam tekst - pomijając realia - średnio mi się podobał. Zbyt przewidywalny, powiedziałabym.
Nel
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nahasz Karooa
Gość
|
Wysłany: Pią 21:50, 11 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Nie zgadzam się z poprzedniczką. To jednak był już rok 1914, nie 1814. Możliwe, że dziewczyna nie umówiłaby się w nocy ze świeżo poznanym chłopakiem, ale co do komplementów ze strony nielubianego kuzyna - mam poważne wątpliwości.
Wystarczy popatrzeć na powieści A. Szklarskiego, reali świata sto lat wcześniej są już o wiele bliższe naszemu. Jeszcze przed pierwszą wojną główny bohater Tomek studiował w Anglii geografię (chyba), a jego ukochana - Sally - studiowała (!) tam archeologię.
Opowiadanie porusza wrażliwsze struny. Na pierwszy rzut oka znać, iż motywowane "Titanicem". Poprawnie, składnie napisane. Po prostu - dobry kawałek prozy, choć zakończenie nieco patetyczne, ale czego się spodziewać po takiej tematyce.
Ciekawy wiersz. Nie widzę autora. Czyżby twój? Jeśli tak, to gratuluję.
Pozdrawiam,
Żmijucha
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|