Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Śro 22:26, 10 Maj 2006 Temat postu: Wznieść się |
|
|
Jak na razie jest to mój pierwszy tekst o HP mający więcej, niż jedną stronę Worda
Nie wiem, ile będzie rozdziałów i czy dociągnę to do końca...
I błagam, piszcie co o tym myślicie!
Podziękowania dla Jaheiry za poprawienie błędów
Prolog
Śnieg był biały i błyszczący. Raził przechodzących w oczy. Iskrzące w słońcu drobinki powoli zakrywały bezwładne ciało leżące pod drzewem. Nikt nie zwrócił na nie uwagi. Mugole są ślepi. Tylko młoda, ciemnowłosa kobieta ubrana w długi, zielony płaszcz siedziała sztywno na ławce wpatrując się w zwłoki. Czekała. Całe jej życie to czekanie. Wielka poczekalnia u Stwórcy. Jednak tym razem powoli zaczynała rozumieć, co się stało. I dlaczego. Po raz kolejny spojrzała na ciało. Zaczynało znikać, jakby było tylko iluzją. Iluzją, która zniszczyła życie tak wielu ludziom… Nagle i kobieta rozpłynęła się w powietrzu. Wiatr rozwiał czarną mgłę…
* * *
Kamienica przy North Street była urządzona skromnie i gustownie. Mimo bieli ścian pomieszczenia były kolorowe. Różnobarwne poduszki, kwiaty, dziecięce rysunki – wszystko to tworzyło wnętrze bardzo przytulne i pełne pewnego uczucia. Może było to szczęście rodzinne, może po prostu miłość z domieszką radości…
Kuchnia była bardzo przestronna i funkcjonalna. Srebrna lodówka, zmywarka, kuchenka. Trochę bliżej drzwi stał drewniany stół, a na nim wazon z kwiatami.
W salonie, przez zielone zasłony przelewało się światło słoneczne. Drewniane panele współgrały z meblami. Na półkach stały książki. Głównie kryminalne i fantasy. Co jakiś czas migały tytuły takie jak „Psychologia” i „Ewolucja mózgu człowieka”. Najwyżej stały stare książki oprawione w skórę. Złote, lekko wyblakłe napisy nie rzucały się w oczy. Gdyby jednak ktoś otworzyłby którąś z tych ksiąg zrozumiałby, że to jeden z największych skarbów.
Najmniejszy pokój miał zielone ściany. Biała wykładzina była praktycznie niewidoczna spod stosu książek i zabawek. Na półce nad małym łóżkiem stało kilka fotografii. Wszystkie przedstawiały dzieci. Na pierwszym zdjęciu mały chłopiec siedział na czerwonej huśtawce. Fotograf uchwycił jego blond włosy falujące na wietrze. Oczami wyobraźni można było zobaczyć, jak wymachuje nogami w rytm słyszanej tylko przez niego muzyki. Miał zamknięte oczy, uśmiechał się. Jednak kilka dni po zrobieniu tego zdjęcia ten uśmiech zniknął na zawsze.
Kolejna fotografia – tym razem wysoki, brązowowłosy chłopak siedzi przy jeziorze. W tle widać było las i kamienną chatkę. I ruiny Wielkiego Zamku. Na jego twarzy nie było uśmiechu, tylko spokój. Był odprężony, jakby znajdował się w Raju. Niewiele osób wiedziało, że tak właśnie było. Był w Raju, swojej wersji Edenu. Jednak kilka miesięcy po zrobieniu tego zdjęcia miał ten Raj stracić na zawsze.
Za kolejnym szkiełkiem ramki stała dziewczyna. Miała długie, czarne włosy. Była ubrana w czerwoną sukienkę. Stała na tle wielkiego gobelinu. I uśmiechała się. W jej oczach można było dojrzeć ciepło. Jednak kilka lat po zrobieniu tego zdjęcia, jej oczy miały stać się nieskończonymi tunelami.
Ostatnie zdjęcie. Dziewczynka o lekko falistych blond włosach siedziała ‘po turecku’ na trawie w parku. Ubrana była w lekko rozszerzane, ciemne spodnie i beżowy T-shirt. Delikatnie się uśmiechała. Ta fotografia została zrobiona poprzedniego dnia. Stała na półce znajdującej się dokładnie nad roztrzepanym łóżkiem. Spod kolorowej pościeli wystawały długie blond włosy. Kołdra uniosła się w górę. Brązowe oczy kobiety spotkały się z niebieskimi oczami dziecka.
* * *
Abigail zdjęła płaszcz. Jej bratanica zaspała i spóźniła się do szkoły. Znowu. Uśmiechnęła się na wspomnienie miny dziesięciolatki, gdy usłyszała, która jest godzina. Josie chciała być osobą nierzucającą się w oczy, ale sumienną. Nie chciała sprawiać swojej ciotce żadnych problemów. Jednak czasami nie miała na to wpływu. Jak dzisiaj…
* * *
- Pani Aigle? – Kobieta ubrana w czarny kostium wstała z ławki. Na miejscu obok niej nadal siedziała Josie.
- Tak. O co chodzi?
Nie miała ochoty na rozmowę, ale mina nauczycielki sugerowała, że to coś poważnego. Abbi poszła we wskazanym przez kobietę kierunku i weszła do gabinetu. Miedziana plakietka na drzwiach lśniła w zachodzącym słońcu. Nauczycielka usiadła za biurkiem, a Abbi naprzeciwko niej.
- Zacznę może od mniej poważnej sprawy. Josie ostatnio zachowuje się dziwnie. Stała się raczej pochmurna. Nie odzywa się na lekcjach, nie rozmawia z innymi uczniami. Ciągle siedzi sama na ławce i patrzy gdzieś w dal. Czy może wie pani dlaczego? Bo jeśli nie, to radziłabym skontaktować się z psychologiem. Znam jednego, jest naprawdę…
Abigail doskonale wiedziała, niestety. I widziała zmieniające się zachowanie Josie, ale postanowiła dać jej spokój.
- Jest w żałobie.
- Słucham? – Nauczycielka przerwała swój monolog dotyczący specjalistów od urazów dziecięcych.
- Dokładnie trzy lata temu jej matka trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Przez tydzień była pod stałą obserwacją lekarzy. Jutro jest trzecia rocznica jej śmierci.
Kobieta wydawała się być zdziwiona.
- Przepraszam, ale w takim razie kim pani jest? Skoro matka dziewczynki nie żyje... Zaadoptowała ją pani?
- Jestem siostrą jej ojca. Innymi słowy, jej ciotką.
- Rozumiem… Ale jest jeszcze jedna sprawa i myślę, że ojciec Josie nie chciałby, żeby osoby trzecie o niej się dowiedziały, więc, czy mogę prosić o numer telefonu jej ojca?
- Will nie żyje. Jestem jedyną żyjącą krewną dziewczynki.
Nauczycielka wyraźnie się zmieszała: jej policzki zarumieniły się i spuściła wzrok.
- Domyślam się, że jest to zapisane w dokumentach dotyczących Josie.
- Zapewne tak, przepraszam. Ale jest jeszcze jedna sprawa, o wiele poważniejsza. Josie nigdy nie sprawiała żadnych problemów. Aż do teraz. I nie mówię o żadnych wyzwiskach czy kłótniach…
- Wiec co takiego zrobiła?
- Prawdę mówiąc, nie wierzę, że to ona, ale okoliczności i dowody wskazują na nią. Wygląda na to, że zdemolowała szkolną łazienkę. – mówiła nauczycielka szybko. - Teraz w toalecie są powybijane okna, lustra, a drzwi wyrawne z zawiasów. To praktycznie niemożliwe, żeby dziesięciolatka to zrobiła, ale była w łazience sama, a po jej wyjściu wszystko było zniszczone. Naprawdę nie wiem, jak to wytłumaczyć…
* * *
To było oczywiste. Jej Magia dawała o sobie znać. Niedługo otrzyma list ze spisem podręczników do Hogwartu. Wtedy Abbi znowu zostanie sama w tym domu…
Za oknem padał śnieg. Josie siedziała przy choince pakując prezenty. Zostało wprawdzie jeszcze kilka dni do Wigilii, jednak ona już się przygotowywała. Po raz pierwszy miała spędzić święta z kimś jeszcze – nie tylko z ciocią, ale także z kilkoma jej przyjaciółmi. Oni też są czarodziejami. Dziewczynka co jakiś czas spoglądała na Abigail – siedziała przy stoliku pijąc kawę z wielkiego kubka. Dostała go rok temu. Od Josie.
Nagle usłyszała delikatne pukanie. Jednak nie od strony drzwi, a od okna. Zdziwiona podeszła do kobiety. Widząc, że dziecko nie wie co zrobić, Abbi otworzyła okno. Do ciepłego pokoju wleciała mała sowa z paczką przywiązaną do nogi. Wylądowała na krześle i z gracją wystawiła nóżkę w stronę dziewczynki. Ta podbiegła do ptaka i rozwiązała wstążkę. Paczka spadła na podłogę. Po chwili sowa wyleciała przez okno i zniknęła w wieczornym mroku.
- Co to jest?
- Zaraz zobaczymy.
Abbi wzięła nóż z kuchni i rozcięła szare pudełko. W środku było wysłane miękkim i lśniącym materiałem. Josie zbliżyła się zaciekawiona i wyjęła z pudełka list zaadresowany do niej. Rozerwała kopertę…
* * *
Witaj Abbi!
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze. U mnie jak zwykle – Sybilla przepowiedziała mi rychłą śmierć. Znowu. Jednak to nie o tym chciałem ci napisać. Zdarzyło się coś ważnego. Will ma szanse na uniewinnienie. Knot w końcu zdecydował się sprawdzić akta wszystkich więźniów i zobaczył, że twój brat został skazany bezpodstawnie. Będzie więc jeszcze raz przesłuchiwany. I będzie potrzebował świadków niewinności. Wiesz, co mam na myśli. Proponuję omówić wszystko w Wigilię (mogę przyjść, prawda?). Pewnie myślisz, że nie miałabyś gdzie zostawić Josie w trakcie trwania rozprawy. W „Historii Hogwartu” znalazłem rozwiązanie – Josie może być przyjęta do Hogwartu rok wcześniej. Odnośnie tego, mam jeszcze kilka innych planów, ale o tym potem.
Jeśli zgodzisz się na przyspieszone rozpoczęcie nauki dla Josie, to powiedz mi o tym przez Fiuu – wiem, że twój kominek jest podłączony.
Tak więc, do zobaczenia w Wigilię!
PS: Przesyłam Josie mały prezent…
Nagłe szczeknięcie oderwało ją od listu. Tuż za nią rozgrywała się komiczna scena: Josie siedziała po turecku na dywanie. Przed nią siedział mały, rudawy szczeniak rasy labrador. Wpatrywali się sobie w oczy – Josie z minął nadzwyczaj poważną, piesek – z lekko przechyloną głową. Jego nogi ślizgały się po podłodze.
- Jak go nazwiesz?
Dziewczynka uśmiechnęła się do niej.
- Mogę go zatrzymać?
- Oczywiście, to prezent.
- Nazwę go… Charlie. Jest tak samo rudy, jak on. Chociaż…Nie, nie pasuje do niego. Może Otto?
- Tak… Otto brzmi dobrze.
- A co ty dostałaś?
Paczka nadal leżała na sofie. Powoli podeszła do niej i wyciągnęła kolejne, mniejsze pudełko. Rozwiązała jedwabną wstążkę i otworzyła je. Josie stawała na palcach, aby zobaczyć zawartość pudełeczka.
- Co to jest?
Abbi rozwinęła zielony, magiczny materiał i wyciągnęła piękny medalion z białego złota. Był w kształcie koła. Wyryte zaklęcia i ozdobne rysunki zdobiły medalion po obu stronach. Josie wyciągnęła prezent z ręki Abbi.
- On się otwiera!
W środku widniało wygrawerowane zaklęcie i rysunek przedstawiający orła.
- Co to jest? – Zapytała ponownie dziewczynka.
- To, jest najcenniejsza rzecz, którą posiadałam w całym swoim życiu. Ale… Przecież on został zniszczony…
Pewnie zastanawiasz się, jak odzyskałem twoje Anima Travestir. To długa opowieść. I ciekawa. Medalion może zniszczyć tylko jego właściciel, inaczej jego szczątki będzie można odnaleźć i złożyć z nich nowy medalion. I ja to zrobiłem. Oczywiście sam nie dałbym rady, więc największa zasługa leży po stronie Severusa i to jemu masz dziękować. Więcej opowiem w Wigilię!
A.
Rozdział pierwszy
Czarodziejskie Mugolskie Święta
Edynburg wyglądał pięknie. Światła i ozdoby wisiały na wystawach sklepowych. Całe rodziny nosiły ogromne torby zakupów pełne prezentów, jedzenia i bombek. Niektórzy wędrowali przez miasto z choinką. Wszyscy spieszyli się i mieli już dość świąt. Jednak z tego tłumu ktoś się wyróżniał. Starszy mężczyzna w zielonym płaszczu szedł powoli i przyglądał się towarom na półkach sklepu. Wesołe iskierki wybuchały w jego oczach, gdy dostrzegał jakąś ciekawą zabawkę lub sprzęt. Co chwila z kieszeni wyjmował rulonik pełen żółtych cukierków i wkładał sobie jednego do ust.
- Szukam prezentu dla dziesięciolatki. Mogłaby mi pani coś polecić?
- Może te pluszowe niedźwiadki? To hit tego sezonu… Mamy też nowe, interaktywne zabawki… - sprzedawczyni oprowadzała mężczyznę po sklepie. Co chwila pokazywała mu jakiś ‘cud techniki w dość przystępnej cenie’. Jednak wzrok starszego człowieka przykuła książka znajdująca się na najwyższej półce z tabliczką „Bajki dla dzieci starszych”.
- A to?
Kobieta przypatrzyła się uważnie książce. Oglądała ją, przeglądając strony wyglądające na nie zapisane.
- To chyba jeden z tych nowych pamiętników. Ale nie widzę nigdzie zamka… Sprzedam go panu za 50 pensów jako przedmiot uszkodzony.
Mężczyzna wziął książkę do ręki. Ścisnął ją mocno, jakby był to największy skarb jego życia. Gdy z cichym ‘pop’ pojawił się w zupełnie innym miejscu, na skraju lasu, pogładził delikatnie litery na okładce. Ułożyły się w napis „Ellen O’Donell”. A potem napis został zakryty przez kolorowy papier i złote wstążki…
* * *
- Albus! Miło cię widzieć!
Przy stole siedziało wiele osób. Praktycznie był to cały Zakon Feniksa i kilku starych znajomych. I Josie, chociaż ona była jakby nieobecna – ciągle wpatrywała się w stos prezentów pod choinką, której wielkość także przerosła jej oczekiwania.
- Witam wszystkich! Wesołych Świąt! Przepraszam za spóźnienie, ale ostatnio sieć Fiuu szwankuje… To dziwne – lecąc do was wpadłem do gabinetu Minervy, potem do twojego, Severusie. Naprawdę nie wiem, co się z tym dzieje. Trzeba to będzie sprawdzić. Poproszę jutro Filusa, żeby go naprawił… Witaj, Josie.
Z tłumu czarodziejów wyszła ubrana w odświętną sukienkę dziewczynka. Rozpuszczone włosy tworzyły jakby fale na jej głowie. W odpowiedzi na powitanie dygnęła i uśmiechnęła się do starszego pana. Znała go jedynie ze słyszenia i zdjęć w albumie, ale zawsze wydawał jej się sympatyczny.
- Mam nadzieję, że podobał ci się prezent.
- Tak, proszę pana. Dziękuję.
- A jak go nazwałaś?
- Otto, proszę pana.
Słysząc swoje imię, pies podbiegł do Josie. Nie przypominał już tego małego, bezbronnego psiaka, którym był jeszcze niedawno. Uszczęśliwiony kolejnym gościem skoczył na starszego mężczyznę głośno szczekając.
- Otto! Zostaw! – zganiła go Abbi. – Przepraszam, Albusie.
- Nic nie szkodzi. Uwielbiam zwierzęta.
Nagle z salonu dobiegł ich głos.
- Dyrektorze! Prezenty nie mogą już dłużej czekać!
Rzeczywiście. Gdy tylko weszli do salonu, ich wzrok przykuła duża choinka. A raczej to, co znajdowało się pod nią… Wielkie, kolorowe paczki wydawały się pęcznieć, jakby zaraz miały wybuchnąć. Nagle bileciki zadrgały, a dorośli zaczęli wesoło odliczać czas do pojawienia się pierwszej gwiazdki.
- Trzy!
- Dwa!
- Jeden!
- Prezenty! – zawołała Josie wskazując palcem na stos pakunków pod drzewkiem. Wyglądało na to, że drzewko wciągnęło podarunki i raczej nie zamierzało ich oddać bez walki.
- Ciociu… Co się dzieje?
- To stara czarodziejska zabawa. Żeby dzieci zbyt wcześnie nie rozpakowały prezentów, drzewko chowa je rozmieszczając pakunki po całym domu. Każdej osobie daje wskazówki, jak odnaleźć prezent. Gra zaczyna się wtedy, gdy bombki zaświecą się na zielono.
- Wszyscy będą się bawić?
- O ile chcą otrzymać swój prezent – tak.
Wszyscy zasiedli do stołu. Dziewczynka co jakiś czas spoglądała na pięknie ubraną choinkę, jednak bombki miały swój zwykły, złotawy odcień. Zrezygnowanym gestem sięgnęła do półmiska pełnego dziwnie wyglądającej potrawy…
W ciągu najbliższej godziny całkowicie zapomniała o grze, jaką szykowało im świąteczne drzewko. Była zbyt pochłonięta rozmową z dyrektorem Hogwartu. Rozmawiali o wszystkim – na początku o szkole, podstawach transmutacji. Jednak po chwili Josie odkryła, że z Albusem Dumbledorem można porozmawiać na każdy temat. No, może oprócz znaczenia wielkości słojów sosny kanadyjskiej w gospodarce Chin. Jednak jakiś czas później od stołu wstał młody mężczyzna o rudych włosach związanych w kucyk. Wyglądał trochę dziwnie – nawet magicznie szyty garnitur nie pasował do kolczyka o kształcie kła.
- Chciałbym coś ogłosić – powiedział poważnym tonem. – Muszę powiedzieć, że naprawdę bardzo miło jest spędzać z wami ten czas, jednak wolałbym być teraz w zupełnie innym miejscu…
Wiele osób popatrzyło się na siebie zdziwionym wzrokiem. Zaciekawiony Dumbledore przestał chichotać z Josie i niektórymi starszymi nauczycielkami Hogwartu, Abbi uśmiechnęła się do Charliego. Wiedziała, co za chwilę powie.
- Zacznijmy poszukiwania prezentów! – wykrzyknął i szybko podbiegł do jarzącej się zielonym blaskiem choinki. Wziął do ręki jedną z bombek i rzucił nią o podłogę. Zielone litery powstałe z odłamków szkiełek układały się w czytelny napis: „Wiedza zawsze na pierwszym miejscu”,
- Abbi, gdzie jest biblioteka?
- Po prawej od wejścia.
Krzycząc i podskakując co kilka kroków młody mężczyzna wybiegł z jadalni. Po chwili można było usłyszeć krótki okrzyk triumfu – znalazł kolejną wskazówkę.
- Przypominam zasady: kolejnego prezentu szukamy, gdy jeden zostanie już odnaleziony.
Josie zaczęła kręcić się na swoim krześle. Niecierpliwie znosiła wszystkie okrzyki triumfu – czekała na swoją kolej.
- Mam! – uradowany Charlie niósł w rękach wielką paczkę z małym liścikiem „Nigdy nie drażnij śpiącego smoka”. – Niech zgadnę: to od ciebie, Severusie?
- A jakże – odpowiedział z krzywym uśmieszkiem Mistrz Eliksirów. - Eliksiry przeciwoparzeniowe, maści, rękawice i kilka książek.
- Dzięki, przyda mi się. A kto następny? Najstarszy czy najmłodsza?
- A może pani domu?
* * *
Josie rozglądała się po swoim pokoju „Tam, gdzie Jest”. Co to miało znaczyć? Kto Jest? Popatrzyła na zdjęcia swojego ojca. Na tle Hogwartu…Tam, gdzie jest… Ale przecież nie może teraz lecieć do oddalonej o kilometry szkoły, żeby znaleźć swój prezent, on powinien być w domu… Książki!
Szybko pobiegła do maleńkiej półki w salonie – Historia Hogwartu. Gdy tylko otworzyła książkę, wyleciała z niej maleńka paczuszka. Uradowana dziewczynka pobiegła do jadalni z otwartą dłonią.
- Co to? – nie mogła tego rozpakować: magicznie spakowanej paczki nie odwiniesz najostrzejszymi nożyczkami.
- Alohomora!
Szybko sięgnęła do pudełeczka, które jakoś zdołało powiększyć swoje rozmiary. Wyjęła z niego łańcuszek taki sam jak ten, który dostała Abigail. Ten jednak nie przedstawiał orła, ale wilka.
- Jaki śliczny! – wykrzyknęła dziewczynka. Zaczęła się jednak zastanawiać, czy było prawdopodobne… czy było możliwe… widziała zdjęcia swoich rodziców – jej matka miała taki sam medalion. Wprawdzie nie można było odróżnić na nim zwierzęcia od zaklęcia, ale może… Oczekiwała, że może dyrektor coś powie, jednak jego prezent (komplet różnokolorowych, dzianych skarpetek na każdy dzień roku) wydawał się całkowicie pochłonąć jego uwagę.
- Czyja teraz kolej?
- Chyba moja. – powiedziała Abigail wstając. Chwyciła ostatnią bombkę i rzuciła nią w podłogę. Kolorowe szkiełka przez chwilę jeszcze podskakiwały, gdy nagle ułożyły się w pewien rysunek. Wyglądało to na jakieś zwierzę… Wilk? Raczej nie… Ten ogon, skrzydła…
- Charlie, pokaż mi swoją książkę. Tą o Rogogonie…
* * *
- Dobranoc, wesołych świąt.
- Dobranoc…
Wszyscy już wyszli, no – prawie. Przy stole siedział jeszcze Dumbledore, a w bibliotece krzątał się pewien rudowłosy młodzieniec.
- Miałeś opowiedzieć o anima…
- Pamiętam – Uśmiechnął się. – To proste. W Ministerstwie są przechowywane wszystkie szczątki magicznych przedmiotów. Automatycznie po zniszczeniu trafiają do pewnego pokoju… nie będę cię zanudzać formalnościami. W każdym razie, są one wszystkie posegregowane i opisane w aktach. Wystarczyło tylko znaleźć odpowiednie silne zaklęcie, które połączyłoby części medalionu i gotowe!
- A medalion Ellen? On też był zniszczony?
- A skąd pewność, że był to jej amulet?
Na twarzy kobiety odmalowało się zdziwienie.
- Przecież to był wilk!
- Od zawsze w twojej rodzinie wszyscy zostawali animagami, stary czar Yvolinne. Od urodzenia macie przydzielone swoje ‘wcielenia’.
- Ale Ellen była pochodzenia mugolskiego! Szanse na animagię u Josie wynosiły jakieś… 30%!
- To dużo.
- A co z medalionem Ellen? Wiem, że zaginął, ale…
- Nie było go w Ministerstwie. Możliwe, że sama go zniszczyła. Ale znalazłem coś innego…
Z obszernej kieszeni magicznej marynarki wyjął paczuszkę. Obłożona była w zielony papier i przewiązana srebrną wstążką wijącą się jak małe węże. Abbi powoli pociągnęła za sznurek. Jej oczom ukazały się piękne, na wpół starte litery.
- Jej pamiętnik.
Popatrzyła w stronę Josie bawiącej się z Charliem. Zapewne w ‘Smocze zgadywanki’…
Powoli otworzyła książkę. Czuła zapach starych kartek, skóry. Przekartkowała pamiętnik, zwracając uwagę na poszczególne strony. Były tam wklejone zdjęcia, kwiaty, wstążki… Książka przedstawiała jakby całe życie Elle.
- Gdzie go znalazłeś?
- W pewnym mugolskim sklepie.
- W sklepie? Skąd się tam wziął?
Wzruszył ramionami, uśmiechając się. Abbi bezwiednie ścisnęła mocniej oprawę książki.
- Zapewne jest to prezent dla Josie…
- Głównie dla niej. Ale o ile dobrze pamiętam, często pamiętnik Ellen służył do rozmów z Willem podczas lekcji. Jest więc prawdopodobne, że są tam też jego zapiski.
Odwrócił się. Tuż obok niego stała zaciekawiona dziewczynka. Przerwała zabawę i podbiegła do starszego mężczyzny, gdy tylko usłyszała imiona swoich rodziców.
- Proszę pana, czy to prawda, że mój tata może zostać wypuszczony?
- Tak, o ile wszystko przebiegnie zgodnie z planem.
Ciepły uśmiech nie złagodził jednak niepewności na twarzy dziecka. Stała nadal z przechyloną lekko głową, marszcząc brwi.
- A co, jeśli plan zawiedzie?
- Jo, wszystko będzie dobrze. Zaufaj nam – Słowa jej ciotki wydawały się ją przekonać, jednak cień niepewności nadal błąkał się po jej ustach.
- A jeśli…
- Moja droga, czy wątpisz w moje zdolności?
- Nie, proszę pana.
- A więc nie masz się czym przejmować – uśmiechnął się.
- Dziękuję, proszę pana…
- Albusie, mówiłeś, że Josie może zostać przyjęta do Hogwartu wcześniej…
- Przejrzałem Historię Hogwartu i znalazłem kilka takich przypadków… Potężni czarodzieje byli przyjmowani wcześniej. Znalazłem też wzmiankę o pewnej sześciolatce, ale jej groził ówczesny Czarny Pan… W każdym razie, jeśli zgodzicie się na przedwczesny przyjazd Josie do Hogwartu, rozwiąże się pewien problem…
- Jaki problem? Mogę jakoś pomóc?
Albus Dumbledore uśmiechnął się. Josie miała dziwne wrażenie, że przewidział, w którym kierunku potoczy się rozmowa i reakcje jej ciotki.
- Co powiesz na powrót do Hogwartu? Jako nauczycielka? – puścił oko w stronę dziewczynki.
- Nauczycielka Obrony? Nie wiem, czy się nadaję… Brak referencji i zła sława Akademii…
- Nie przejmuj się tym! Jestem pewien, że doskonale sobie poradzisz. Pensja wynosić będzie…
Charlie patrzył uważnie na Abigail. Wydawała się cieszyć, z powrotu do starego zamku. Jednak uśmiech nie dotarł do jej oczu. Pozostawały nadal tunelami, w których można było czasem rozróżnić strach, wściekłość, smutek… Zmieniały się tylko, gdy patrzyła na pewną małą dziewczynkę, która nigdy nie pytała, wszystko, co się działo przyjmowała z pokorą… Jakby obwiniała się o… Nieważne. Mężczyzna ponownie zaczął słuchać dyrektora.
- Czas już na mnie. No to do zobaczenia w Hogwarcie. Naprawdę się cieszę, Charlie, że się zgodziłeś. Ale zrobiłeś uciechę zgrzybiałemu profesorowi! – zaśmiał się Dumbledore i zniknął w płomieniach kominka.
- Josie – wyszeptał – co ja właściwie powiedziałem dyrektorowi?
- Że zgadzasz się! – odparła rozbawiona.
- Ale na co?
- Właśnie zgodziłeś się zastąpić panią Pomfrey w czasie jej nieobecności.
Mimo, że Abbi powiedziała to całkowicie poważnie, jej wargi drżały od tłumionego śmiechu.
- To nie jest śmieszne – warknął, ale po chwili sam śmiał się z wizji siebie w obszernym fartuchu szkolnej pielęgniarki i z naręczem fiolek, kremów i bandaży.
- Muszę lecieć, obiecałem Billowi, że pomogę mu w odgnomianiu ogrodu… Dobranoc!
- Dobranoc.
Z cichym ‘pop’ zniknął w kominku. Zostały same…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Pon 23:30, 19 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Drugi rodział mojego opowiadania, choć chyba i tak nikt go nie czyta...
Betowała Jaheira
Rozdział 2
Living in the dark
Postanowiła wyjechać wcześniejszym pociągiem. Nie miała ochoty przepychać się po przez uczniów - i tak będzie musiała to robić przez najbliższy rok...
Dworzec był pusty. Tylko kilkoro maluchów stało przy srebrnej barierce - przejściu do Tamtego Świata.
Podeszły do grupki dzieci. Wystarczyło spojrzeć na ich kufry i klatki ze zwierzętami, aby domyśleć się,
kim są. Josie uśmiechnęła się, słysząc ich rozmowę…
-Nie ma takiego peronu!
-Trzy czwarte? On chyba zwariował!
-Ciszej! Mówił, żeby uważać na mugoli!
Niski, szczupły chłopak o brązowych włosach uciszył kolegów. Wyglądało na to, że wszyscy pochodzą z rodzin mugolskich. A to oznaczało, że o peronie i barierce nie wiedzieli nic. Abbi stanęła obok nich.
- Gdzie są wasi rodzice?
- My… Jedziemy sami. – To ten sam, brązowowłosy chłopiec odpowiedział na jej pytanie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Na tę odpowiedź Abbi mrugnęła do niego. Następnie niby od niechcenia oparła się o barierkę trzymając bratanicę za rękę. Mały podszedł.
- A teraz uważaj… - wyszeptała i zniknęła przechodząc na peron.
Poczekała, aż cała szóstka znajdzie się poza barierką, wejdzie do wagonu i rozłoży się w przedziale. A potem rozległ się gwizd, a za oknami widać było dym i przesuwający się krajobraz. Ruszyli.
* * *
Przedział był pusty. Usiadła na miękkim siedzeniu przy oknie i wyjęła swoje notatki. W końcu pierwsza lekcja już jutro...
Josie siedziała w przedziale obok. Co jakiś czas zza ściany dobiegał jej śmiech. Brzmiał jak małe dzwoneczki, zupełnie jak śmiech jej babki… Kobieta powróciła do rozkładu zajęć. Miała mało czasu, zaledwie dwa lata na nadrobienie materiału z piątymi klasami…
Tarcze… Zaklęcia przeciwbólowe… Rozbrajanie… Teoria obrony przed Niewybaczalnymi… i teoria Zakazanych Klątw… To nie będzie łatwy rok.
Nagle zza drzwi dobiegł huk, łoskot i krzyk. Abbi otworzyła drzwi, różdżkę trzymała na wysokości klatki piersiowej – pełna gotowość do obrony. Na korytarzu panował chaos - wiele osób wyglądało przez okienka przedziałów na dziejący się tam pojedynek. Trójka uczniów, najwyraźniej na piątym roku, rzucała zaklęcia na o wiele młodsze dzieci, które wyglądały jak po bitwie – szaty były porozrywane, włosy potargane, na czole jednego chłopca wystąpiły kropelki potu, inni byli załzawieni, starsi mimo nie lepszego wyglądu uśmiechali się z triumfem. Dopiero po chwili zrozumiała, że to zwykła bójka, nic się nie dzieje… Josie! – to zdaje się wykrzyczała na głos, bo dziewczynka znieruchomiała w połowie wykonywania różdżką gestu. Wyglądało to na Standardowe Obronne, jednak coś jej mówiło, że to nie tarczę chciała rzucić dziewczynka…
- Expelliaramus!
Jednym zręcznym ruchem Abbi złapała wszystkie różdżki i schowała do kieszeni szaty.
- Hej! Oddaj moją różdżkę!
Wysoki blondyn o oczach jak sztylety krzyczał na nią jak na uczennicę. No tak, nie przypięła plakietki… Ale ta twarz… Dziwnie znajoma… Popatrzyła na naszywkę na szacie. Wąż. I godło przedstawiające smoka…
- Malfoy, tak się zwracasz do nauczycieli? Zobaczymy, co na to powie profesor Snape, bo o ile dobrze pamiętam, jesteś ze Slytherinu?
Lekkie skinięcie głowy pełne zdumienia, a zarazem dumy i godności. Bez przeprosin.
- Czy mógłbym z powrotem dostać w swoją różdżkę…?
- Pani profesor? – dodał, tym razem pamiętając o szacunku.
- Dostaniesz ją z powrotem po zakończeniu uczty.
- Pani profesor, jako prefekt powinienem…
- Powinieneś dawać przykład na korytarzach nie tylko szkolnych, panie Malfoy. Jako Ślizgon powinieneś też pamiętać przemowę profesora Snape’a po uczcie. O ile dalej ją wygłasza. – Powiedziała sucho.
- Owszem, co roku musimy ją znosić – powiedział Malfoy, kłaniając się jej.
- Jeszcze jedna uwaga o nauczycielu wypowiedziana z brakiem szacunku, a już pierwszego dnia będziesz mieć szlaban. Z profesor Trelawney. – Powiedziała złośliwie. – A teraz zapraszam do środka. Wszystkich.
Malfoy niechętnie kiwnął na przyjaciół i wkroczyli do środka. Za nimi, trochę przerażeni weszli pierwszoroczni, których Abbi spotkała na peronie. No tak – Malfoy i ‘szlamy’.
- Jo! – Blondynka zamknęła drzwi od przedziału i usiadła z dala od starszych chłopców.
- Podchodźcie po kolei. Spróbuję doprowadzić was do porządku…
Mówiąc to wyjęła igłę, nitkę, magiczną taśmę i kilka czekoladowych żab.
- Podejdź, będziesz pierwszy – skinęła na brązowowłosego.
- Jak się nazywasz?
- Thomas Wingeng, pani profesor.
- Dobrze… Tym rękawem zaraz się zajmiemy, ale najpierw pokaż nadgarstek… Zaklęcie Luxation? Frette [z franc. Bandaż. Zaklęcie umocowujące bandaż elastyczny.]. Dokładniej zajmie się tym pani Pomfrey. Teraz pokaż rękaw… Reparo! Gotowe. Możesz już iść – powiedziała Abbi, wręczając Tomowi czekoladową żabę.
- Dziękuję, pani profesor. Do widzenia.
Uśmiechnęła się do wychodzącego chłopca i zajęła się jego kolegami. Kilka małych ran, porwane szaty – naprawianie tego wszystkiego trwało chwilę. Po kwadransie cała piątka pierwszorocznych była już wolna.
- Podejdź, Malfoy.
Arystokrata wstał i podszedł do niej. Miał potargane włosy, poparzoną rękę i brakowało mu kawałka szaty.
- Co ci się stało w rękę?
- Lumos w zbyt małej odległości ode mnie.
Westchnęła, opatrzyła mu rękę i poleciła iść do pani Pomfrey. Gorzej było z szatą – nie była rozerwana, więc zwykłe ‘Reparo’ nie wystarczało.
- Podajcie mi tamten skrawek materiału.
Wpatrywała się w wełniany, zielony szal mrucząc zaklęcia, aż ten nie zmienił koloru na głęboką czerń, a następnie stał się jedwabny. Wtedy przyszyła go do szaty Malfoy’a i wyszeptała: Reparo. Następnie zajęła się Crabe’m i Gole’m.
- Co się stało? – zapytała, gdy uczniowie wyszli z przedziału. Została tylko Josie.
- Przyszli do przedziału i mówili o… - przerwała.
- O kim?
Dziewczynka była zdenerwowana. Kłótnia musiała być poważna.
- Mówili o Czarnym Lordzie… O tym, że powinnam być w Slytherinie, bo to jest w mojej krwi… O co im chodziło? Czy my… ? Czy my jesteśmy spokrewnieni z…? Czy on…?
- Nie. Nie myśl o tym. – Uśmiechnęła się i pocałowała dziecko. Dziewczynka miała na twarzy czerwone wypieki. Po jej policzku spływała łza.
- Wyjaśnię ci to wszystko, gdy będziesz starsza, gdy zrozumiesz, że świat nie dzieli się tylko na dobrych i Śmierciożerców.
- Ale ja o tym wiem! Tata…!
- Will nie był Śmierciożercą… - wyszeptała. – Kto ci to powiedział?
- Pamiętasz tą dziwną panią, która przychodziła do nas do domu? Tą w czarnych szatach? Z tatuażem?
Przytaknęła. Hellen Shao Lee – jedna z Wróżbitek, o wiele lepszych od Trelawney nalegała na spotkanie z Josie… Jednak Abigail nigdy nie dowiedziała się, co dziewczynka usłyszała. Pamiętała tylko, że była bardzo spokojna po tej rozmowie.
- Ona ci to powiedziała?
- Niezupełnie… Powiedziała, że tata należał do pewnej organizacji, tej samej, co profesor Snape, która była nielegalna i to dlatego uwięzili go… I że była to zemsta…
- A powiedziała coś o tobie? – zaciekawiła się.
- Tak, ale nie chcę o tym mówić…
A potem została sama i tylko krople deszczu od czasu do czasu zakłócały jej spokój.
* * *
Za oknem przestały pojawiać się domy i pola, a zaczęły być widoczne lasy i zwierzęta. Wtedy też drzwi przedziału otworzyły się i stanęła w nich starsza kobieta z wózkiem pełnym słodyczy. Abbi kupiła cynamonowe kociołki i czekoladowe żaby. Zajadając się słodyczami spojrzała na kartę z czekoladowych żab. Zdziwiona postacią na zdjęciu schowała kartę do kieszeni szaty, zastanawiając się, czy to był przypadek...
* * *
Pukanie do drzwi przedziału wyrwało ją z rozmyślań. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła Abbi w drzwiach, była burza brązowych loków, odznaka prefekta i wyjątkowo… oryginalny kot.
- Profesor Aigle?
- O co chodzi?
- Do mojego przedziału wpadła sowa z listem zaadresowanym na panią. – Powiedziała dziewczyna wyciągając z kieszeni list i wręczając go nauczycielce.
- Dziękuję. A jak wyglądała sowa?
- Była duża i ciemna. I nie miała jednego pazura.
Odwróciła kopertę na drugą stronę – adresu nadawcy nie było. Wyjęła różdżkę, podczas gdy dziewczyna patrzyła na nią zdziwiona. Zapewne nie przyszło jej nawet do głowy sprawdzanie, czy list nie jest przeklęty.
- Mewukar [z jez. hebr. – sprawdzany - zaklęcie znajdujące zaklęcia rzucone na list, a także mówiące, od kogo on jest]
List wzniósł się w powietrze i zapalił czarnym ogniem. Po chwili zaczął opadać w dół, a płomień zgasł. Jednak na kopercie, czarnym atramentem było napisane:
Severus Nobilus Octavius Snape
Mistrz Eliksirów Hogwartu
Data: 1.09.1996
Nie wykryto klątw.
Zaskoczona dziewczyna patrzyła na swoją nauczycielkę. Wydawała jej się kobiecą, młodszą wersją szalonookiego Moody’iego. Wychodząc, wciąż o tym myślała…
* * *
Abigail,
Już słyszałem o zajściu z młodym Malfoy’em. Powinnaś bardziej uważać. Lucjusz nie lubi, gdy zwraca się uwagę za zachowanie Draco.
A tak poza tym, to podobno twoja podopieczna rzuciła na niego kilka zaawansowanych zaklęć, do których tobie się nie przyznał. Powinnaś bardziej uważać na to, czego się uczy TA dziesięciolatka. To może przysporzyć jej kłopotów. Zwłaszcza patrząc na WASZE korzenie…
Nie chcesz chyba, żeby przepowiednia się spełniła. Kontroluj ją lub JA się tym zajmę. Nawet, jeśli trafi do Gryffindoru, lub tym bardziej wtedy…
I jeszcze jedno: trzeciego dnia szkoły kilka osób zechce sprawdzić, jak wyglądają twoje lekcje. Chodzi tu głownie o szkołę, jaką ukończyłaś po Hogwarcie. Ministerstwo nie ufa twoim pedagogicznym zdolnościom. Ja zresztą też.
Wizytacja będzie też miała miejsce podczas zajęć z Animagii. Tam, zawsze będzie ci towarzyszył jakiś urzędnik od Knota.
Z poważaniem,
Severus Snape.
* * *
Rozpoczęła się ceremonia.
- Abber, Julie!
- Gryffindor!
- Acready, George!
- Ravenclow!
- Aigle, Josephine! – dziewczynka skrzywiła się na dźwięk swojego imienia. Nie lubiła go. Wręcz nienawidziła. Czasem była wściekła na swoich rodziców za to, że dali jej takie imię. Ale zdrobnienie nie było takie złe…
- Aigle? Znam to nazwisko… - rozległy się szepty w Sali
Dziewczynka podeszła zdecydowanym krokiem do Tiary. Nałożyła ją na głowę i czekała.
* * *
- Trudne… Idealnie nadajesz się do Slytherinu… Ale twoja niechęć do tego domu… Czemu go nienawidzisz?
- To dom Malfoy’a.
- Czy to coś zmienia?
- Wiele.
- Nie pasujesz do żadnego innego domu. A raczej, do zbyt wielu pasujesz. Masz w sobie odwagę, ogromną chęć wiedzy, jesteś lojalna, inteligentna… A wszystkie te cechy, które posiadasz, które tak idealnie są w tobie rozrysowane, na twojej duszy, w umyśle, na twarzy – wywyższał Slytherin.
- On był mroczny.
- A czy ty jesteś całkowicie jasna?
* * *
Na Sali rozległy się szepty. Tiara mruczała zbyt cicho, aby ktokolwiek mógł ją usłyszeć, jednak wybór trwał stanowczo zbyt długo. Ciągle przeciągająca się szeptana rozmowa Tiary i dziecka sprawiła, że profesorzy patrzyli na siebie zmartwieni. W końcu, po dziesięciu minutach Tiara oznajmiła:
- Slytherin!
* * *
- Chciałbym wam przedstawić waszą nową nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią - profesor Abigail Aigle.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę wysokiej nauczycielki. Miała duże, ciemnobrązowe oczy. Ubrana była w zieloną szatę ozdobioną srebrnymi haftami. Rękawy szaty były długie, a z każdym calem długości robiły się coraz szersze. Z jej szyi zwisał medalion z białego złota.
- Jest absolwentką naszej szkoły, ukończyła Hogwart ze wspaniałymi wynikami. Studiowała w Rosji Obronę przed Czarną Magią i Transmutację. Zdała test aurorski i…
- Myślę, że już wystarczy, Albusie – przerwała profesor McGonagall.
Abbi uśmiechnęła się. Uczniowie także byli rozbawieni. I chyba zadowoleni... Kiwnęła głową.
- A teraz, gdy chyba wszystko zostało wyjaśnione, chcę powiedzieć jeszcze jedną rzecz: profesor Aigle będzie także prowadzić zajęcia dla osób chcących stać się animagami oraz Klub Pojedynków.
Na sali rozległy się wiwaty. Widać wszystkim podobał się pomysł przywrócenia Klubu.
- Więcej dowiecie się na lekcjach, które będą odbywać się cztery razy w tygodniu! Tak więc, smacznego!
W tym momencie półmiski i wazy zapełniły się kotletami, zupami, puddingami, wszelkimi sałatkami i napojami. Jednak Abbi sięgnęła tylko po sok dyniowy. Po dłuższym czasie na talerzach pojawiły się desery: lody, ciasta, czekolady, kakao i cała masa innych przysmaków. Abbi zauważyła, że większość profesorów dopiero teraz sięga po jedzenie. Uśmiechając się, przeprosiła wszystkich i udała się do swoich kwater.
Wchodząc do nich po raz pierwszy czuła się nieswojo. Było tam zbyt kolorowo. Teraz, wchodząc tu po raz kolejny poczuła się raczej swojsko, a każde pomieszczenie wydało się jej przytulne.
Mały, zielony salonik wypełniony był ciemnymi, mahoniowymi meblami. Duże okna były przysłonięte przez białe, lniane zasłony sięgające aż do drewnianych paneli. Sofa stojąca w rogu była także biała, choć ramy miała drewniane. Usłana była poduszkami koloru kremowego. Tuż obok stała półka pełna książek - od mugolskich kryminałów, przez ‘Transmutacja swojego ja’ po ‘Rekonwalescencja umysłu - tworzenie tarcz przeciw zaklęciom niewybaczalnym’.
Kuchnia była mała i jasna, pełna słońca. Tu meble były także mahoniowe.
Łazienka była srebrna, a przynajmniej tak to wyglądało. Na kremowych ścianach odbijała się woda, w rogu, tuż obok kranu, znajdowała się szafka pełna czystych ręczników i szlafroków. Na niej natomiast stało akwarium pełne różnokolorowych skalarów.
Na środku sypialni stało wielki łoże z mahoniowymi kolumienkami i lnianymi zasłonkami. Obok stała szafka nocna wypełniona eliksirami, a na półce wazon z liliami, których słodki zapach odurzał każdą osobę, która weszła do tego pokoju. W rogu stała szafa wypełniona szatami na różne okazje i pory roku. Na półce powieszonej tuż obok rozkładu zajęć i posiłków leżały co ciekawsze tomiki z półki w salonie.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła wchodząc do swej kwatery, był list na stoliku. Otworzyła go nadal się uśmiechając.
Droga panno Aigle,
Z przykrością zawiadamiam panią, że rozprawa pańskiego brata, Williama Aigle musi zostać przełożona na inny termin. Powodem jest zbyt duże zainteresowanie mediów tą sprawą, które utrudnia Ministerstwu dochodzenie.
W najbliższym czasie zostanie pani powiadomiona o nowym terminie rozprawy.
Z wyrazami szacunku,
Elizabeth Knowledge
MinisterstwoMagii
Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów,
Wydział ds. Informacji.
* * *
- Witam na Obronie przed Czarną Magią. Nazywam się Abigail Aigle. Na moich lekcjach nie chcę widzieć kosmetyków, gazet i spania. Zrozumiano, panno Patil? – zagrzmiała.
Parvati szybko schowała 'Czarownicę' do torby chichocząc z Lavender.
- Dyrektor powiedział o mnie kilka rzeczy, ale może macie jakieś pytania odnośnie moich lekcji?
- Pani profesor, czy to prawda, że zajęcia będą odbywać się na błoniach? – spytała dziewczyna z Hufflepufu.
- Jeśli będzie odpowiednia pogoda, to na pewno zrobię wam kilka lekcji w lesie…
Szepty rozległy się w Sali. Każdy wiedział, że samodzielnie nie przeżyłby w lesie jednego dnia. Więc jak możne robić w nim zajęcia?
- Dyrektor powiedział, że studiowała pani w Rosji. U kogo? – Młody Malfoy zaczął brać udział w rozmowie.
- U Wladimirowa, Ivanowa, Aleksieja i Siergiejowiczowej. Wątpię, abyś ich znał.
- A jak się nazywała ta szkoła?
- Przetłumaczę wam jej nazwę: Rosyjska Akademia Szkoleniowo… - przerwała zamyślona
- Pani profesor? – odezwał się rudy chłopak. Kolejny Weasley, pomyślała z uśmiechem
- Tyle wam wystarczy. Rosyjska Akademia Szkoleniowa.
- Pani profesor – zaczął ponownie Malfoy – A czy to nie jest Szkolenie dla 59THJ41?
- Co to jest te 67KLM81?
Chłopak o rudych włosach wydawał się trochę bać.
- Może kiedyś wam powiem… Na razie, to nie wasz poziom! Niczego byście nie zrozumieli. A teraz zacznijmy lekcję. Kto uczył was wcześniej? Panno…
- Granger – pomogła jej uczennica. – Uczyli nas profesorzy: Quirrell, Lockhart, Lupin i Moody.
- Czyli musimy zaczynać od podstaw. I na wykonanie siedmioletniego programu mamy tylko dwa lata.
- Ale, pani profesor, profesor Lupin nauczył nas wielu rzeczy!
- On tak, a co z resztą? W tym roku macie SUMY i musicie umieć wszystko, od początku szkoły. Lekcje będą więc odbywać się codziennie. Gryffindor ze Slytherinem, Hufflepuf z Ravenclaw. Zrozumiano?
Cichy pomruk rozszedł się po Sali. Tylko kilka osób cieszyło się z codziennych lekcji: Granger, Potter i paru Ślizgonów - bez Malfoya.
- A teraz wyjmijcie różdżki i zaprezentujcie nam jakieś zaklęcie, które uważacie za najprzydatniejsze. Oczywiście, bez Lumos. – posłała złośliwy uśmiech w stronę młodego Malfoya i jego straży przybocznej.
Kilka osób wykonało czary rozśmieszające, rozbrajające. Wtedy, nadszedł czas na Malfoy’a i Gryfonów.
- Panie Malfoya, prosimy.
- Obéissance! [ franc. – posłuszeństwo]
- Panie Malfoy, powinien pan wiedzieć, że to zaklęcie zalicza się jako Zakazane. Zwłaszcza dla uczniów. Mógł pan przynajmniej zaprezentować coś innego. Minus jeden punkt dla Slytherinu. I nie zaszkodzi panu rozmowa z profesorem Snape’em na temat kar, za stosowanie zaklęć Zakazanych i Niewybaczalnych… Pan Longbottom.
- Crier au secours [ franc – wołać o pomoc]
- Panie Longbottom, tym zaklęciem zarobił pan dla swojego domu pięć punktów.
Abbi spojrzała na swojego ucznia – pulchny chłopak, trochę wystraszony, jakby nieobecny. I nagle zamiast niego zobaczyła osobę zupełnie inną osobę – wysokiego, szczupłego, przystojnego, ale o takich samych oczach…
- Jesteś… synem Franka Longbottoma? – spytała niepewnie. Nie powinna była tego robić, bo jeśli tak…
- Tak, jestem. – …to ten mały był gorzej niż sierotą. Miał rodziców, ale nie było sposobu porozumiewania się z nimi.
- Dobrze… - oderwała wzrok od zakłopotanego chłopaka. - Teraz panna Granger.
- Finite Incantatem!
- Dobrze. Pan Weasley?
- Cocer [hisp – gotować]!
- To ci się na pewno przyda, Weasley! – krzyknął Draco, wybuchając śmiechem.
- Malfoy! Zachowaj komentarze dla siebie, zwłaszcza tak mało zabawne. I pięć punktów od Slytherinu. Ale jednak, panie Weasley, to zaklęcie nie zbyt pasuje do obronnych… Choć można komuś przypalić włosy lub rękę…
Kilka osób wzdrygnęło się na myśl o tym. Ronald zarumienił się, a Malfoy krytycznie spojrzał na swoją zabandażowaną dłoń. Nie poszedł do pielęgniarki. A raczej pielęgniarza
- Pan Potter. To może być ciekawe…
- Expecto Patronum! – wykrzyknął. Piękny, srebrny jeleń wystrzelił z jego różdżki. Jednak nie był idealny. Owszem, świetny. Ale nie poradziłby sobie z armią dementorów, a to było możliwe do zrobienia.
- Dobrze. – Hmmm… Potter był zawiedziony zwykłym ‘dobrze’… Musi to zapamiętać.
- Znaliście wiele zaklęć. Ale gdybyście byli na poziomie, na jakim powinniście być, znalibyście zaklęcia bardziej przydatne i trudniejsze. Istnieją zaklęcia tak złożone, że trzeba je wypowiadać przez cały dzień, a wy musicie się ich nauczyć na pamięć… Jednak, jak już mówiłam, jesteście na poziomie pierwszej klasy. Może po semestrze drugiej. Macie szczęście, że trafiliście na profesora Lupina. On wprowadził was w Obronę, ale to był początek. Ja zajmę się wami na poważnie. Żadnych nieprzygotowań, spóźnień i rozmów! Panno Brown! Czy to, co ja mówię, dociera do ciebie?! – Nagły krzyk przerwał ciągłe szepty z tyłu Sali. - Dzięki tobie i pannie Patil, Gryffindor traci piętnaście punktów. Za to, że wcześniejsza uwaga nie poskutkowała. A teraz praca domowa.
Opisz swoje ulubione zaklęcie obronne, zawierając w opisie grupę, do jakiej to zaklęcie należy, a także informacje o jego wynalazcy i pierwszych użytkownikach. Przedstaw je na lekcji. Możecie iść. Panie Longbottom, proszę na chwilę.
Chłopak nie był zadowolony. Widać nie lubił rozmów z nauczycielami. Abbi szybko napisała notkę na pergaminie i podała ją uczniowi.
- Zanieś to dyrektorowi. Hasło brzmi: sok dyniowy.
Gdy trzasnęły drzwi usiadła na fotelu. Pamiętała Franka z rozmów o obronie, zaklęciach… Atakach śmierciożerców… Nie, ona z nim nie rozmawiała – była wtedy dzieckiem. Po prostu Frank i Alice pracowali razem z jej rodzicami. Pamiętała też, jak Alice przyszła kiedyś do jej matki z Nevillem. Miał wtedy niecały roczek. To był jedyny moment, w którym go widziała. I ostatnie spotkanie z Longbottomami. Potem widziała ich tylko przez szybę szpitalnych drzwi. Nieruchomych. Nieobecnych. Tak bladych…Czasem w ich oczach można było coś dostrzec: strach, zagubienie… Ale oni nie żyli. Jedynie istnieli. A z szacunku do nich nikt nie chciał zabijać ich ciał. Ona nie chciałaby tak żyć…
Rozmawiała kiedyś na ten temat z Albusem… Nie dała mu dojść do słowa, po prostu poprosiła go, aby ją zabił, jeśli stanie się z nią to samo. Bardzo się wtedy zdziwił. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Wzorowa, zamknięta w sobie prefekt naczelna prosząca go o coś takiego… Potem zaczął jej się przyglądać, ale jednak nie zgodził się na to.
Ale od czego są znajomi… Było ich wielu, cała grupa, która sobie to przysięgła. Lecz jak na razie, to ona musiała dotrzymywać przysięgi… Tylko raz jej nie wypełniła. Nie mogła. Nie potrafiła podnieść różdżki i powiedzieć kilka słów, po których on zamknąłby oczy. Bez żadnej błyskawicy, świstu, pisku, oślepiającego światła. Zaklęcie to brzmiało jak kołysanka. I tym właśnie było…
Pamiętała jak ją błagał, aby uniosła różdżkę, mówił, że woli tak zginąć niż ciągle widzieć przed oczami błędy życia, aby umrzeć krzycząc w bezustannej agonii wspomnień. Mając przed oczyma puste, martwe oczy dziecka o jasnych włosach, zawiedzione spojrzenia znajomych…
Gdy to wszystko po raz kolejny ożywało w jej pamięci, przypomniała sobie piosenkę, jaką On zawsze śpiewał przed pójściem do pracy. Krótki wierszyk, a tak dużo dla Nich znaczył…
And when it’s raining again,
Shadows return to the dark.
We can laugh all day,
And we can love all life.
Come into my dreams,
My best friend - Rain Ghost.
Protect me from shadows and dark.
Or tell me how to live in the Dark...
Kiedyś wierzyła w uzdrawiające duszę właściwości deszczu. Jednak teraz były to tylko słowa. Nic nieznaczące słowa… Jak wszystko, co ją otaczało…
Odgłos zamykanych drzwi odgonił wspomnienia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ali Ali
Poszukujący magii
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:29, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam.
Błędów nie znalazałm, ale ja wyłapuje tylko takie więsze. Plus dla bety. Duży plus.
Opowiadanie bardzo ładne i choć na poczatku nieciekawe , to z każdym zdanie robi sę bardziej interesujące.
Piszesz troche.... sztywno. Tak, to jest odpowiednie słowo. Przez to czytanie idzie bardzo opornie. Lepsze to, niż blogaskowe historie XD. Ale wcale nie jest tragicznie, wręcz przeciwnie.
Ciekawi mnie Abigal ( tak ma na imię?). I jej problemy z ministrestwem i... wszytsko. Wciągnęłaś mnie na maksa. Na pewno bedę czytać dalej i komentować.
Ta mała dziewczynka.. Czy oni są jakoś spokrewnieni z Tomem?
Powiem, że na początku myślałam, ze to jakieś opowiadanie w stylu Mary Sue, ale jak zobaczyłam nick autrorki to wzięłam sie za czytanie.
Dobrze że akcja nie dzieje się za szybko, tak jak jest jest dobrze XD. I w sam raz opisów.
Pozdrawiam
Ali Ali
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Śro 16:57, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
A więc, RODZINIE VOLDEMORTA MÓWIMY NIE!
Tyle
Jeśli chodzi o błedy, to na deklu zostałam dokładnie poćwiartowana
Co do mojego stylu - kocham opisy. Dialogi są zbyt puste.
I, jejku, nigdy nie pomyślałam, że piszę sztywno... Wydawało mi się to w większości spokojnym wprowadzanie akcji, niedomówieniami w treści...
W każdym razi, dziękuję za komentarz
Pozdrawiam, ducky!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ali Ali
Poszukujący magii
Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 9:42, 24 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Kiedy next part?? Ja nie poganiam, Boże broń, ale... tak mi jakos smutno bez nowego rozdziału...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Pon 10:53, 24 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Hmm... Następna część coś mi się wykasowała i muszę się trochę pobawić... Wprawdzie ją kończę, ale pojawiły się 'krzaczki'... Myślę, że w następnym tygodniu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ducky
Nadworna Kaczka
Dołączył: 29 Gru 2005
Posty: 383
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Ker-Paravel
|
Wysłany: Sob 17:15, 07 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
Chociaż pewnie i tak nikt tego nie przeczyta, wrzucam kolejną część. Miałam ją na dysku już dużo czasu i teraz znalazłam... Może napiszę kolejne rozdziały, skoro już sonie przypomniałam o tym opowiadaniu...
Rozdział 3
Orzeł nad Zamkiem
Wiele osób zgłosiło się do Klubu Pojedynków, jednak jeszcze więcej uczniów postanowiło zostać Animagami. Pierwsze spotkanie miało odbyć się następnego dnia. Abbi musiała znaleźć miejsce na tyle duże, aby pomieściło uczniów piątych, szóstych i siódmych klas. Najlepiej, gdyby było to miejsce na tyle duże, aby każdy mógł położyć się, pomedytować, znaleźć wewnątrz siebie inną istotę – zwierzę, owada…
Wydawało jej się, że najlepszym miejscem będą błonia albo boisko. Nie była jednak pewna, czy jeśli ktoś dojdzie do Poziomu Połączenia Dusz będą to bezpieczne miejsca. I nagle przypomniała sobie o Komnacie Spełniającej Życzenia. Mogłaby poprosić Pokój o salę, w której rosłyby drzewa, mieszałyby się wszystkie ekosystemy, można by było zobaczyć wszystkie zwierzęta Świata… To było idealne rozwiązanie.
Stojąc na korytarzu próbowała sobie przypomnieć zaklęcie otwierające drzwi do Pokoju Życzeń, jednak zbyt długo go nie używała. Myślała ciągle tylko o tym, jak się dostać do Komnaty, gdy w jej głowie zaświtała pewna myśl. Podeszła do miejsca, w którym zazwyczaj pojawiały się drzwi i zaczęła recytować najmocniejsze zaklęcia otwierające. Trwało to długa i wydawało się, że nie przynosi żadnych skutków. Już miała odejść, kiedy nagle usłyszała pewien szmer. Odwróciła się szybko, jednak nikogo nie zauważyła. Po raz ostatni spojrzała na ścianę i wtedy zobaczyła wielkie, zdobione drzwi z plakietką:
Klub Pojedynków
Zajęcia wprowadzające do Animagii.
Drzwi, a raczej wrota nie były zamknięte – klamka ustąpiła pod naciskiem kobiecej dłoni. Abbi powoli otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Znajdowała się w środku lasu.
* * *
Zielone świerki uginały się od nadmiaru szyszek. Ptaki śpiewały, za krzakami co jakiś czas pojawiał się rudy ogon lisa. Nad drzewami widać było ośnieżone szczyty gór, nad którymi unosiły się różnokolorowe obłoki. Duże słońce świeciło jakby jaśniej przez szklany dach.
Uczniowie i komisja widząc to wszystko zaniemówili.
- Witam na zajęciach z Animagii. Chciałabym od razu wam powiedzieć, że połowie z was nie uda się dojść nawet do swojego zwierzęcego ja. Jeśli ktoś przyszedł tu tylko po to, aby popisać się przed kolegami może wyjść. Nie będę tolerowała rozmów. To nie będzie zabawa, tylko jedna z najtrudniejszych dziedzin magii. Dlatego uprzedzam – klasy piąte będą miały trudności z przeistoczeniem się… Teraz opowiem wam o tym miejscu: znajdziecie tu wszystkie zwierzęta, jakie można znaleźć na Ziemi. Dlatego musicie uważać – wilki, tygrysy, lwy i inne drapieżne zwierzęta mogą nie być przyjaźnie nastawione. Ale nie mogą wam zrobić krzywdy – każdy ich atak zostanie odbity przez zaklęcie, jakie zostaje rzucone na każdą osobę wchodzącą tu. Ale na razie nie będziecie szukać zwierząt. Teraz usiądźcie na trawie. Postarajcie się przestać myśleć. Odprężcie się…
Gryfoni usiedli z dala od ślizgonów. No tak, rywalizacja domów. Popatrzyła na ministerialną komisję i opiekunów domów. Snape jak zwykle ponury, McGonagall pełna dumy, Flitwick wesoło przyglądający się kwiatom, Sprout nadal oglądająca polankę… Obok niej stała Josie. Według magicznego prawa, nie mogła uczęszczać na te zajęcia. Ale wystarczyło pokazać jej amulet, aby przekonać wszystkich o konieczności jej obecności.
- Profesor McGonagall, może pokażemy im Animagów? Profesorze Snape, Flitwick. Co wy na to?
Po chwili wszyscy wpatrywali się w miejsce, gdzie stali ich nauczyciele, bo teraz stały tam tylko zwierzęta: duży, brązowy orzeł, bura kotka, kolorowa papuga i tygrys polarny, a nad nimi latała duża pszczoła. Wszyscy przyglądali się swoim nauczycielom, gdy nagle orzeł wzniósł się w górę, tygrys skoczył pomiędzy drzewa i pognał w stronę wysokiej trawy, kotka zmieniła się z powrotem w nauczycielkę i pełnym oburzenia wzrokiem patrzyła na dziobiącą głowy uczniów papugę. Wtedy zauważyła pszczołę, która latała ścigając swoje uczennice. Westchnęła i postanowiła nigdy więcej nie zgadzać się na nauczycielkę poniżej trzydziestu pięciu lat – młodsze mają demoralizujący wpływ i na uczniów i na nauczycieli…
* * *
Leciała. Po raz kolejny powietrze zawirowało pomiędzy piórami, a bystre oczy śledziły zachowanie uczniów. Czuła się orzeźwiona i wyzwolona od wszelkich kłopotów. Była wolna, w każdym tego słowa znaczeniu. W tym momencie myślała, że dałaby radę wszystkiemu, pozostałaby silna. Ale nie pierwszy raz to czuła. Za każdym razem gdy leciała, gdy wdychała lżejsze, czystsze powietrze, tak się czuła. Spojrzała na ludzi pod sobą i zanurkowała jakby chciała coś upolować.
Krzyk.
Hałas.
Wilki.
W locie zmieniła się i skoczyła na ziemię. Poszukiwania się zaczęły.
- Siedźcie nieruchomo. Jeśli jakieś zwierzę do was podejdzie nie róbcie gwałtownych ruchów. Nie odganiajcie ich. Starajcie się wniknąć w ich umysły, zrozumieć je.
Obserwowała Malfoy’a, który siedząc nieruchomo patrzył wilkowi prosto w oczy. Nagle zwierzę skoczyło na niego, jednak on nadal się nie ruszał. Nawet nie drgnął - patrzył w pustkę, a wilk chodził dokoła obserwując go. Jednak nie atakował. Po pewnym czasie położył się tylko przy nogach Malfoy’a. Chłopak uśmiechnął się popatrzył po pozostałych wzrokiem pełnym wyższości.
- Malfoy! Wstań spokojnie, ale nie odchodź. – powiedziała cicho.
Zrobił to. Gdy podniósł się z ziemi, wilk zrobił to samo.
- Podejdź do tamtego głazu.
Podszedł, a zwierzę za nim. Był to niesamowity widok – wielki wilk posłuszny bezsłownym rozkazom młodzieńca, który właśnie doszedł do pierwszego etapu Animagii – do Zrozumienia Dusz.
- Moi drodzy, pan Malfoy właśnie odnalazł swoje zwierzę. Po przez skupienie. Zrobił to bardzo szybko, więc myślę, że Slytherin zasługuje na piętnaście punktów za to osiągniecie. Jednak to nie oznacza, że już może dojść do przemiany. Osiągnąłeś pierwszy etap z wielu, które cię jeszcze czekają. Na razie stworzyłeś pewnego rodzaju więzy między swoją duszą, a duchem wilka. Więc najprawdopodobniej, to zwierzę będzie twoim wcieleniem.
- Pani profesor, Hermionie chyba też się udało… - Ronald zwrócił jej uwagę na dziewczynę, do której podchodziły jelonki, sowy i zające.
- Nie, ona jeszcze nie osiągnęła Połączenia Dusz. Na razie poszukuje zwierzęcia.
Podeszła do niej przyglądając jej się. Dziewczyna wyglądała na podekscytowaną. Przyciągała do siebie zwierzęta i starała się sama szukać wcielenia.
- Pamiętajcie, że to nie wy wybieracie zwierzę, ale ono wybiera was. Panno Granger, postaraj się przestać myśleć o tym, czego TY chcesz. Skup się. I patrz zwierzętom w oczy. To jest najważniejsze.
Dziewczyna spojrzała na nią i pokiwała głową. Po chwili mały jelonek podbiegł do niej. Stał wpatrując się w jej oczy. Nagle odskoczył jak oparzony.
- Właśnie widzieliście efekt wybierania zwierzęcia. Panna Granger nie chciała być jeleniem, a ten zobaczył to w jej oczach. Jakim zwierzęciem chciała pani być? – powiedziała cierpko.
- Kotem. – odpowiedziała zawstydzona.
- A więc nie pani wie, panno Granger, że nigdy nikt nie zyskał takiej postaci, jaką chciał. Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Ale macie może jakieś pytania?
- Tak, pani profesor. Ile istnieje poziomów Animagii? – Draco zbyt szybko zaczął cieszyć się ze swojego sukcesu. – I dlaczego jest na tych zajęciach pierwszoklasistka?
Wszyscy obrócili się w stronę Josie, która stała dumnie, z podniesioną głową.
- Nie powinno pana obchodzić, dlaczego Ministerstwo wyraziło zgodę, wręcz nakazało przyjęcie jej na te zajęcia. A wracając do pańskiego pierwszego pytania: około dwustu. Nie ma określonej liczby. Ale istnieje dwadzieścia poziomów niezbędnych. Ten, który osiągnąłeś dzisiaj był pierwszy, ale i najprostszy. Najtrudniejsze to Połączenie Ciała I Umysłu i Połączenie Umysłów. Ale od osiągnięcia tych poziomów dzielą was przynajmniej dwa lata. A jeśli jesteście zainteresowani Animagią w teorii wystarczy, że poprosicie o pozwolenie mnie, opiekuna domu i dyrektora.
- Dlaczego musimy mieć pozwolenia? – Spytał Potter.
- Ponieważ wszystkie książki o nauce Animagii znajdują się w dziale ksiąg zakazanych pod ścisłą kontrolą, żeby uniemożliwić samodzielną naukę tej dziedziny magii. Aha i nie radzę wchodzić do Działu bez pozwolenia – dyrektor poprosił mnie o ulepszenie zaklęć obronnych.
- A co się stanie, jeśli nie otrzymamy pozwolenia od opiekuna domu? – Krukonka o iście kruczym wyglądzie wydawała się być zaniepokojona możliwością braku pozwolenia od Flitwicka.
- Jestem pewna, że każdy uczeń, który zyska zaufanie profesorów co do swojej odpowiedzialności otrzyma pozwolenie. Ale pamiętajcie o jednym – tej sztuki nie nauczycie się z książek. Mają wam one tylko pomóc zrozumieć i oswoić się z zamianą ciał. Tak więc nie spędzajcie całych nocy nad księgami licząc na efekty. – Abbi spojrzała na Cudowną Trójcę Hogwartu. – Pozwolenia dostaniecie najpóźniej za dwa tygodnie. A teraz, żegnam.
Drzwi się otworzyły i wszyscy wyszli z Sali pełnej świeżego powietrza do dusznego korytarza.
* * *
Rozmowy wypełniały Wielka Salę. Każdy miał coś do powiedzenia na temat nowej nauczycielki i Animagii. Przerwali dopiero wtedy, gdy zauważyli obiekt swoich rozmów w drzwiach. Abbi podeszła do stołu i usiadła. Popatrzyła na uczniów, po czym pochłonięta rozmową z dyrektorem nałożyła sobie sałatkę.
- Mamy duże szanse. Ministerstwo nie ma żadnych dowodów, a Wizengamot przestaje ufać Knotowi.
- Kiedy rozprawa? – Powiedziała dłubiąc w sałatce widelcem. Nie chciała rozmawiać o Willie’em przy tych wszystkich ludziach. Widziała zaciekawiony wzrok Trealnwey, zmartwione spojrzenia McGonagall… Tylko Snape zachowywał się jak co dzień – zimny i ironiczny.
- Za trzy dni. Ale nawet, jeśli zostanie uniewinniony będzie musiał spędzić jeszcze jedną noc w areszcie. Wiesz, trzeba przygotować dokumenty i oświadczenie dla prasy…
- Rozmawiałaś z nim? – Spytała McGonagall.
Dziewczyna zamknęła oczy. Niby kiedy miała z nim rozmawiać? Podczas pierwszej rozprawy? Czy może powinna była zorganizować sobie widzenie w Azkabanie? Powoli zaczynał opanowywać ją żal. I wściekłość. Już miała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, gdy usłyszała czyjś pełen reprymendy głos
- Minervo, osoby odsiadujące wyrok w Azkabanie nie mają prawa kontaktować się z nikim, o czym ty doskonale wiesz. Więc proszę, nie zadawaj bezsensownych pytań. A teraz, czy możemy w spokoju zjeść lunch? – Severus Snape podniósł wzrok na profesor transmutacji.
- Severusie! Nie wszyscy interesują się tak przyziemnymi sprawami, jak odwiedziny jakichś kryminalistów w więzieniach … - mówiła Trealnwey swoim sennym głosem.
- Mój brat nie jest kryminalistą! Nie zna go pani, więc proszę tak o nim nie mówić!
Wybiegła z Sali. Nie, nie będzie tolerowała zniewag pod adresem Willie’ego On nic nie zrobił! Zatrzymała się przed portretem przedstawiającym Założycieli Hogwartu. Wszyscy byli tacy uśmiechnięci… Tylko Salazar trzymał się jakby z boku, ale też delikatnie się uśmiechał…
- Witamy, pani profesor.
- Dzień dobry, Roveno.
Weszła do kwatery. Przez okna do salonu sączyło się słońce, na drewnianej podłodze wygrzewał się Otto. Gdy tylko zobaczył Abbi, zerwał się i skoczył w jej stronę lądując u jej stóp, na co ona usiadłszy na sofie zaczęła go głaskać. Po chwili na jej ramieniu usiadła mała, brązowa sowa. W dziobie trzymała list.
* * *
- Aigle!
Obejrzała się. Kilku chłopców z trzeciej klasy szło w jej kierunku. Jeden z nich bawił się różdżką. Za nimi stała jakaś dziewczyna i uśmiechała się zapewne licząc na dobre przedstawienie.
- O co chodzi? – spytała spokojnie, chociaż jej ręka powędrowała do paska przy szacie.
- Chcemy pogadać. – uśmiechnęli się ohydnie, a dziewczyna zaśmiała się. Miała brzydki, piskliwy śmiech. Josie zauważyła, że była prefektem.
- Nie mamy o czym. – powoli wyjęła różdżkę ze skórzanego etui i włożyła ją do rękawa. Niczego nie zauważyli. Za to na schodach dormitorium zaczęli zbierać się ludzie. Slytherin nie był dla niej.
- Nawet nie wiesz, ile mamy wspólnych tematów… Gadaj! Co mówiła ci Tiara i dlaczego tu jesteś! Co zrobiłaś, że chodzisz na lekcje Animagii!
- Nie muszę wam nic mówić.
Uderzenie w policzek. Zamknęła oczy. Slytherin nie był dla niej…
- Odwalcie się…
Gdy poczuła różdżkę wrzynającą się w jej plecy powoli odwróciła się. Parkinson.
- Jaka ostra. Zaraz trochę polepszymy twoje maniery. Mama cię nie nauczyła, że trzeba szanować starszych?
- A tobie nikt nie mówił, żeby nie zadzierać z rodziną nauczycieli? Zostawcie ją, zaraz poleciałaby do matki i Snape’a i wszystko by opowiedziała. A tego raczej nie chcemy.
- Moja matka nie żyje, Malfoy. I nie potrzebuję twojej pomocy, sama umiem sobie poradzić. – powiedziała, gdy zamknęły się za nimi drzwi. Malfoy pociągnął ją do małego pokoju. Potem skierował się do szafki i wyjął z niej małą buteleczkę i słoik.
- Myślisz, że robiłem to z litości? Twoja matka zabrałaby nam z 50 punktów. – odpowiedział wściekły.
- Już mówiłam, że moja matka nie żyje. Z resztą, przez twojego ojca!
I wyszła trzaskając drzwiami. Jednak po chwili stwierdziła, że jakieś zaklęcie z powrotem kieruje ją do pokoju.
- Siadaj – warknął blondyn blady ze złości.
- Ten krem poradzi sobie z zaczerwienieniem i siniakami, a ten eliksir jest na skutki zaklęć.
- Widać często macie tu takie miłe spotkania. – wysyczała.
- Tylko, gdy ktoś tu nie pasuje. Lub wywyższa się nad innych. Lub po prostu jest z rodziny nauczycieli. – jego oczy wyrażały czystą pogardę. Jakby była tylko garstką szlamu, która przykleiła się do jego arystokratycznego obuwia.
- Następnym razem ci nie pomogę.
- Więc nie było to tylko dla punktów. – uśmiechnęła się złośliwie. Wiedziała, że nie powinna z nim rozmawiać ani go prowokować.
- Nie wiem skąd, ale znam twoje nazwisko. A jeśli je słyszałem i zapamiętałem to znaczy, że ktoś z twojej rodziny był ważny. A poza tym, ten idiota, Dumbledore, nie przyjąłby cię bez powodu rok wcześniej. Ale możliwe też, że po prostu jak ja, zlitował się nad małą sierotką. I NIGDY nie obrażaj mojego ojca. Potrafię być bardzo nieprzyjemny… – wysyczał to. Po chwili wyszedł zostawiając ją samą.
Miała ochotę płakać. Abigail zapewniała ją, że Slytherin nie jest zły, że są tam też dobrzy ludzie… Powoli przestawała w to wierzyć. Może było kilka wyjątków, ale nie zmieniali oni ogólnego nastroju w Pokoju Wspólnym czy też czasie posiłków.
Nie pasowała do tego domu. Slytherin nie był dla niej…
* * *
Szanowna panno Abigail Aigle,
Informujemy Panią, iż dnia 27 września b.r. odbędzie się rozprawa pani brata, Williama Aigle oskarżonego o działalność śmierciożerczą i pomoc zwolennikom Sama-Wiesz-Kogo. Prosimy o pojawienie się Pani w dniu rozprawy o godzinie 12:45 w Holu Głównym. Na procesie wystąpiłaby Pani w roli świadka obrony i zeznawała pod Veritaserum. Informujemy także, że Josephine Aigle byłaby także cennym świadkiem ze względu na jej bliskie stosunki z oskarżonym. Ona także zeznawałaby pod wpływem Serum Prawdy. Prosimy o potwierdzenie przybycia,
Z wyrazami szacunku,
Illies Fiells,
Wizengamot.
Dumbledore skończył czytać list. McGonagall, Snape i Sprout patrzyli na Abbi zamyśleni.
- Nie mają prawa przesłuchiwać cię pod Veritaserum.
- Minervo, mogą to zrobić. Zwłaszcza, jeśli przesłuchiwana jest siostra oskarżonego.
- Lub córka… - powiedziała smutno Sprout.
- Zawsze możesz się nie zgodzić. – Flitwick.
- Ale wtedy powiedzą, że kłamię. I znowu wsadzą go do Azkabanu, a tego musimy uniknąć. To by go zabiło.
- Czyli się z nim widziałaś, tak? – Minerva zerkałą na nią natarczywie.
- Nie! Po prostu znam się na Medmagii. I wiem, co z człowiekiem potrafią zrobić dementorzy.
- Czyli pójdziesz. – Podsumował Dumbledore. – Ale nie puszczę cię samej. Severusie, może ty byś poszedł? Ja mam cały tydzień zajęty…
- Dobrze, dyrektorze. Chociaż myślę, że nie powinienem pokazywać się na tej rozprawie. Nawet, jeśli wiedzą, że jestem szpiegiem, to i tak moja obecność nikomu nie pomogłaby na procesie uniewinniającym.
- Przesadzasz, Severusie. Poza tym, ty zapewnisz Abbi i Williamowi bezpieczny powrót.
- Pragnę zauważyć, że jestem dorosła i potrafię sama o siebie zadbać. W końcu ukończyłam tę Rosyjską Szkołę.
- Ty ukończyłaś, a twój brat? – Zapytał cicho Snape.
- Sugerujesz, że nie potrafiłabym obronić brata?! – zdenerwowała się kobieta.
Abbi wstała przewracając krzesło. Tego było za wiele! Wewnątrz kipiała ze złości.
- O ile wiem, nie udało ci się to cztery lata temu, więc…
- Och, przestańcie! Severusie, pójdziesz z Abigail. Może być mały kłopot z dziennikarzami, ale raczej sobie poradzicie…
- Dyrektorze… A Josie Aigle? Ona też jest świadkiem – odezwał się nieśmiało urzędnik Ministerstwa obecny przy rozmowie.
- Jest też uczennicą. Decyzję podejmą Abbi, Severus i Albus. – powiedziała Sprout.
* * *
- I to miał być ten mały kłopot? – Wycharczała przez zęby Abbi próbując się przecisnąć przez tłum reporterów. Josie szła trzymając ją za rękę i częściowo ukrywając się za jej peleryną.
- Panno Abigail, sądzi pani, że William jest niewinny?
- Gdzie pani była przez ostatnie dwa lata?
- Czy to prawda, że ukończyła pani najtrudniejszą szkołę obrony przed czarną magią na świecie?
- Josephine, czy podoba ci się w Slytherinie?
- Czy to prawda, że jest pani niezarejestrowanym animagiem?
- Co powiedziała ci Tiara Przydziału?
- Proszę państwa, po zakończeniu procesu Minister Magii wyda oświadczenie. – Powiedział auror w bogatej, srebrnej szacie.
- Przepraszam, chciałabym zadać pytanie. – Z tłumu wynurzyła się Rita Skeeter ze swoim samonotującym piórem i notesem. – Czy to prawda, że nielegalnie odwiedzała pani śmierciożercę w Azkabanie i mieszkała pani w świecie mugoli demonstrując im różne zaklęcia?
- Mój brat NIE JEST śmierciożercą, nie odwiedzałam go w Azkabanie i nie używałam magii w OBECNOŚCI MUGOLI!!!
Przepchała się przez tłum i wbiegła do budki telefonicznej. Zjechała z Josie windą w dół i usiadła na pobliskiej sofie. Ukryła twarz w dłoniach, jakby płakała. Ale ona nie płakała od tak dawna...
- Panna Aigle, jak mniemam.
Zza jej pleców dobiegł zimny, pełen wyższości głos. Wysoki, szczupły mężczyzna o oczach jak dwa sztylety i blond włosach skinął głową na powitanie.
- Lucjusz Malfoy, miło mi.
Josie drgnęła na dźwięk tego nazwiska. Niepewny wzrok przeniósł się na mężczyznę.
- Abigail Aigle. – Powiedziała kobieta patrząc arystokracie w oczy. Nie pamiętał jej, to było pewne. Więc była na tyle bezpieczna, na ile pozwalało przebywanie w towarzystwie aktywnego śmierciożercy oraz dziecka. I oczywiście bycie pod opieką szpiega. Tak, cudowna sytuacja.
- Dużo o pani słyszałem.
- Naprawdę? To chyba niemożliwe. Wyjechałam stąd na czas dłuższy, aby uregulować pewne sprawy. – Nadal mówiła spokojnie, choć w głębi duszy miała nadzieję, że zaraz opuści towarzystwo TEGO człowieka. Nieświadomie ścisnęła Josie za ramię.
- Ach, Severus! Znowu spotykamy się w tak nieprzyjemnych okolicznościach…
- Witaj, Lucjuszu. Wizengamot chyba już rozpoczął, nieprawdaż?
- Owszem, ale wysłali mnie, abym was doprowadził przez te pijawki.- Powiedział pełnym obrzydzenia głosem. – Mieli też nadzieję, że namówię panny Aigle na zeznawanie pod działaniem Serum Prawdy…
- Nie trzeba, zgadzamy się na użycie tego świństwa.
Malfoy wydawał się być zdziwiony.
- Tak więc teraz pozostaje mi tylko zaprowadzić was do lochu… Tędy, panno Aigle.
Szli ciemnym korytarzem w dół. Kamienne schody były strome i stare. Otaczały ich ściany, a mimo wielkości schodów i samego korytarza, przejście wydawało się być ciasne. Za ciasne.
- Podobno ukończyła pani najlepszą szkołę Obrony i Transmutacji. – Zaczął rozmowę Lucjusz.
- To prawda. Choć tam nie mówi się, że to najlepsza szkoła. Jest wiele placówek, o których Ministerstwo nie wie. Szkoli się tam najlepszych i najwytrzymalszych.
- I Ministerstwo nic o nich nie wie? – spytał z uprzejmym zdziwieniem.
- Gdyby minister wiedział, że istnieje szkoła, gdzie na uczniów rzuca się zaklęcia torturujące i wśród nauczycieli nie ma człowieka, że często studenci podczas zwykłego Klubu Pojedynków giną, zamknąłby te szkoły. A ukończenie takiej placówki to jedyna szansa, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. – nie wiedziała, czemu mu to mówiła. Może chciała pokazać, że teraz umiałaby nie tylko się obronić, ale i zaatakować?
- Sobie, czy temu, kto zapłaci? – Odezwał się Snape. – Lucjuszu, to wszystko to szkoły dla najemników, gdzie uczy się odporności na Veritaserum, zwalczania Imperiusa i walk z o wiele większymi przeciwnikami.
Otworzył duże, dębowe drzwi prowadzące do Sali Obrad Wizengamotu. Weszli do środka. Otaczała ich ciemność i jedynym źródłem światła była świeczka stojąca na biurku sekretarza ministra.
- Imię i nazwisko. – Rozległ się wzmocniony zaklęciem głos.
- Lucjusz Malfoy. Prowadzę świadka Abigail Aigle, Josephine Aigle i osobę ubezpieczającą świadków Severus Snape.
- Proszę zająć miejsca. Rozpoczynamy obrady. Proszę wprowadzić oskarżonego.
Abbi usiadła z boku razem z Severusem. Na jej kolanach usadowiła się Josie. Krzesło obok Snape’a zajmował Malfoy, który z wyczekiwaniem patrzył na żelazne drzwi. Nagle stal drgnęła i wrota zaczęły się otwierać. Wtedy ogarnął ich chłód. Zamarzali od środka, gdy do pomieszczenia weszło trzech dementorów. Prowadzili, a raczej ciągnęli człowieka wychudzonego, w poszarpanych, kiedyś pięknych i bogatych szatach. Miał zamknięte oczy, a twarz wygiętą, jakby sam dotyk tych potworów zadawał mu niewyobrażalny ból.
- Tato… - jęknęła dziewczynka. Ciotka pogładziła ją po włosach. Pomyślała, że był to zły pomysł, aby Josie widziała swojego ojca w takim stanie.
- William Aigle, oskarżony o przynależność do śmierciożerców i pomoc w ucieczce Syriusza Blacka z Azkabanu.
Dwóch aurorów wyczarowało Patronusy odganiając dementorów. Poprowadzili zmizerniałego mężczyznę do krzesła z łańcuchami i przykuli go. Auror w czarnej szacie zbliżył się do małego stoliczka pełnego fiolek.
- Proszę podać oskarżonemu Serum Prawdy.
Mała, kryształowa fiolka błyszczała w dłoni Aurora, który wlewał jej zawartość do gardła mężczyzny.
- Imię i nazwisko.
- William Aigle.
Zachrypnięty głos był cichy, ale mimo to wszyscy go usłyszeli. Na Sali zapanowała cisza.
- Ile masz lat?
- Trzydzieści cztery.
- Jak długo przebywałeś w Azkabanie?
- Nie wiem… - Szept był ledwo słyszalny.
* * *
- Czy byłeś zwolennikiem Sam-Wiesz-Kogo?
- Nie. – Tak krótka odpowiedź, a wywołała tyle zamieszania. Szepty typu „Jest niewinny?”, „ Biedne dziecko…” i podobne temu zapanowały na Sali. Nawet Malfoy jakby uważniej zaczął słuchać odpowiedzi młodzieńca. A auror zadający pytania wydawał się być zagubiony wśród małych skrawków pergaminów.
- A wiec… Czy pomogłeś uciec Syriuszowi Blackowi z Azkabanu?
- Nie. – Kolejne szepty wyrwały się przedstawicielkom Wizengamotu.
- Dlaczego mamy ci wierzyć?
- Bo zeznaje pod Veritaserum, a poza tym, gdybym pomagał Blackowi uciec, sam uciekłbym razem z nim. To chyba logiczne.
- Tak… To chyba wszystko… Czy wszyscy zgadzają się na przesłuchanie świadka?
- O co chodzi? Przecież był pod Veritaserum! Nie wierzą mu? – Wyszeptała Abbi do Snape’a.
- Takie są procedury. Teraz twoja kolej.
I jakby na potwierdzenie jego słów rozległ się głos.
- Teraz zeznawać będzie siostra oskarżonego, Abigail Aigle.
Usiadła na krześle obok tego z łańcuchami, do którego nadal był przykuty jej brat.
- Czy zgadza się pani na użycie Serum Prawdy?
- Tak. – Jej głos był donośny i pełen dumy.
Kolejna fiolka dostała się w ręce aurora. Wypiła eliksir. Po przełknięciu poczuła się, jakby piła metal. Zacisnęła ręce na oparciu krzesła i wbiła paznokcie w drewno. A potem poczuła napływającą fale ciepła. Ponura sala zniknęła. Znajdowała się na łące. Nad jej głową latały motyle. I wtedy obok niej usiadła rusałka i zaczęła zadawać pytania ciągle powtarzając „ Mów tak jak było. Mów prawdę. Co ci szkodzi?”
- Jak się nazywasz?
- Abigail Aigle.
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia dziewięć.
- Czy kiedykolwiek byłaś w Azkabanie?
- Tak.
- Jak długo?
- Tydzień.
- Za co?
- To były ćwiczenia.
- Ćwiczenia?
- Tak. Na wytrzymałość.
Dziwne, rozmawiały tylko one, ale gdy wspomniała o ćwiczeniach rozległy się jęki.
- Ile miałaś wtedy lat?
- Siedemnaście lub osiemnaście. Nie pamiętam dokładnie.
* * *
Siedemnaście lub osiemnaście! Pamiętał, ze znikała na miesiąc, kilka tygodni, ale zawsze wracała. Może trochę zmęczona, ale nigdy by nie pomyślał, ze przez cały ten czas była w Azkabanie…
- Kto organizował te ćwiczenia?
- Nie mogę powiedzieć. – Wyszeptała to z trudem, ale udało jej się nie odpowiedzieć na pytanie. Ten, kto ją szkolił, zrobił to świetnie.
- Dlaczego nie odpowiadasz na pytanie?
- Zakazano mi.
- Czemu?
- Taki jest warunek.
* * *
Łąka zniknęła. Jej wzrok się wyostrzył. Zwalczyła serum.
- Moim zdaniem, te pytania nie mają związku ze sprawą. – Powiedziała o wiele bardziej przytomnym głosem.
- Panie Ministrze, proszę podjąć decyzje, czy zadane pytania mają związek ze sprawą, czy też nie. – Auror w szacie o kolorze butelkowej zieleni wstał.
Knot odezwał się.
- Proszę ponownie podać świadkowi Veritaserum i zadać pytanie.
- Nie zgadzam się. – Powiedziała Abbi głośno. Bardzo głośno. – Nie ma to związku ze sprawą mojego brata.
- Proszę przykuć świadka i podać mu serum.
Kolejna dawka eliksiru została siłą wlana do jej ust. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych ludzi. Ale tym razem łąka się nie pojawiła. Nadal wszystko widziała i słyszała. Nadal była sobą.
- Kto organizował ćwiczenia w Azkabanie?
Milczała. Nie mogła skłamać, serum działało. Łatwiej było milczeć.
- Kto organizował ćwiczenia w Azkabanie? – ton głosu Aurora stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Panno Aigle, proszę odpowiedzieć. Inaczej pani nie wypuścimy! – Krzyknął Knot.
- Kto organizował ćwiczenia w Azkabanie!
* * *
To nie było pytanie. Może powiedzieć, co tylko chce. Uśmiechnął się pod nosem. Zaraz zapewne usłyszą coś, czego Wizengamot nigdy nie zapomni.
- Uważam, że to nie wasz interes. Po pierwsze dlatego, że nie ma to żadnego związku ze sprawą Williama Aigle. Po drugie: mam prawo nie odpowiadać na pytania związane z moimi PRYWATNYMI sprawami. I po trzecie…
* * *
Nigdy nie wierzył w to, że część wakacji między szóstą, a siódmą klasą spędziła włócząc się po Nokturnie. Jednak po tym, co teraz usłyszał, wydało mu się to wielce prawdopodobne. Najdziwniejsze jest to, że jak na razie nikt jej nie ukarał za obrażanie Rady Czarodziejów. I kto rozpiął łańcuchy? Przecież… Ale chyba niemożliwe jest to, że ona sama…
Snape zamknął oczy. No tak, to przecież Aigle…
* * *
- Imię?
- Josephine Aigle.
- Wiek?
- Dziesięć lat.
- Czy jesteś uczennica Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart?
- Tak.
- Dlaczego przyjęto cię rok wcześniej?
- Ciocia dostała pracę w Hogwarcie i nie chciała mnie zostawiać samej.
- Do jakiego Domu należysz?
- Do Slytherinu.
- Czy to prawda, że Tiara miała problemy w przydzieleniu cię?
- Nie. Nie miała żadnych problemów ani wątpliwości. Wybrała od razu.
- Co powiedziała ci Tiara podczas przydziału?
* * *
- Nie… chcę… - paznokcie dziewczynki wrzynały się w drewniane krzesło. Wbijała je jak najmocniej, byle nie odpowiedzieć na pytanie. Nie mogła! Nie chciała!
- Mamo… Boli… - zaszlochała.
- Przerwijcie to! To przecież tylko dziecko! Ona i tak niczego nie wie! – krzyknęła jedna z członkiń Wizengamotu. Po chwili kolejne kobiety poparły ją, jednak to do Knota należała ostateczna decyzja.
- No dobrze… - Knot nie lubił widoku płaczących dzieci. Nie, żeby nie wiedział jak się zachować. Ale to zawsze wzbudzało u niego dziwne uczucia. Nie, to nie była litość, ale coś innego…
- Kolejne pytanie! Ale, panie Gruggy, proszę zadawać pytania związane bezpośrednio ze sprawą a nie tym, co piszą gazety.
- Tak… Przepraszam… A więc… Czy pamiętasz dzień 15 sierpnia 1992?
* * *
Wyszli wszyscy razem. Abigail niosła śpiącą Josie, a Will był podtrzymywany przez Severus’a. Po chwili aportowali się przed Hogwart’em i ruszyli w stronę wielkiego zamku.
Abbi odgarnęła złote włosy z czoła dziewczynki. Była z niej dumna, ale także coś ją mocno niepokoiło. Jednak ten niepokój został zduszony przez bezgraniczną radość. Jest wolny. Może iść gdzie chce, z kim chce i kiedy chce. Nie jest już pożywieniem dla dementorów. Jest znowu sobą. Sobą…
Kilka pięter niżej, w pokoju o białych ścianach i drewnianych meblach siedział Auror w skromnej, czarnej szacie i z twarzą wykrzywioną ze złości spisywał protokół z procesu – uniewinnienie William’a Aigle.
Natomiast w pokoju obok pewien młodzieniec siedział na długiej sofie i rozmawiał ze starszym mężczyzną, na którego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. A potem uścisnęli sobie ręce i Albus Dumbladore opuścił pokój. Dokładnie dziesięć godzin po tym zdarzeniu drzwi z cichym skrzypnięciem otworzyły się jeszcze raz…
* * *
Wrota się otworzyły. Powoli weszli do środka. On chwiał się na nogach, ona go podtrzymywała. Za nimi eskorta – kilkoro nauczycieli, dyrektor.
- Może zawołam Poppy? – Mruknęła McGonagall.
Odpowiedział jej zgodny chór głosów, a po chwili w ich stronę biegła już Madame Pomfrey. Gdy doszła do schodów, młody mężczyzna zachwiał się na nogach, i aby nie upaść uchwycił się balustrady schodów. Różne zapachy drażniły jego nos, odgłosy tak nie rytmicznych kroków dezorientowały go. Przyjazne, choć niepewne gesty straszyły. I gdy wszystko to osiągnęło epicentrum w jego głowie, otoczyła go znajoma, prawdziwa, kojąca ciemność…
* * *
Biała pościel, zapach lilii. Książki na szafce nocnej i śniadanie na tacy przy łóżku. Jogurt, zupa mleczna, jakaś herbata… I Ktoś. Ktoś, kto zasnął czekając na jego pobudkę. Nie widział dokładnie, jego okulary leżały teraz pewnie w Azkabanie… Rozbite… Kroki. Skrzypienie drzwi. Gdzie jest różdżka?! Ten Ktoś, Kto teraz z różdżką zbliża się do drzwi… To chyba Abbi.
- Abigail! Jesteście tu?
- Panie dyrektorze, uważam, że nie powinien pan krzyczeć. William może jeszcze spać... – głos był doskonale słyszalny, choć cichy.
Abbi otworzyła drzwi. Za nimi stał Albus Dumbladore w towarzystwie Severus Snape i Minervy McGonagall.
- William się obudził?
- Tak, chociaż myślę, że powinien jeszcze odpocząć.
- Nie, czuję się w miarę dobrze…
Jego głos trochę go zdziwił – nie był już taki zachrypnięty. Zapewne wieczorne kuracje Madame Pomfrey i eliksiry Abbi pomogły. Ale tak naprawdę nie czuł się dobrze. Stan jego zdrowia nie był nawet poprawny. Ale czy oni muszą o tym wiedzieć?
Rozmowy szybko go zmęczyły więc ponownie zasnął. Nie poczuł drobnego ciężaru obok siebie, małych rąk obejmujących go i nie usłyszał cichutkiego westchnienia tryskającego radością i miłością, a zarazem straszliwym smutkiem.
- Tato…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|