Strona Główna
|
Szukaj
|
Użytkownicy
|
Grupy
|
Galerie
|
Rejestracja
|
Profil
|
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
|
Zaloguj
Forum Pub pod Świńskim Łbem Strona Główna
->
Fanfiction
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Gospoda pod Świńskim Łbem
----------------
Szafa pełna rozmów
Kawiarenka
Forum
Galeria
Stadion Stulecia im. Dumbledore'a
WWW
Zjazdy
Harry Potter
----------------
Fanfiction
Harry i spółka
Rozrywka
----------------
Książki
Muzyka i Film
Manga i Anime
Czat
----------------
Chcieliście czata to macie
Mugolska "tfurczość"
----------------
Epika
Liryka
Dramat
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Tuśka
Wysłany: Pią 15:36, 26 Maj 2006
Temat postu:
Czy to możliwe? Miała przed sobą mężczyznę o najjaśniejszych oczach jakie w życiu widziała, najjaśniejszych włosach i skórze... Miał na sobie białą szatę, która jednak zdawała się mienić wszystkimi kolorami tęczy... i... tak... to był niezaprzeczalny fakt... mężczyzna ten miał skrzydła.
Potężne szare skrzydła, które wypełniały całą przestrzeń bocznego ołtarza...
Mężczyzna uśmiechał się, lecz nie był to zwykły uśmiech... nie wyrażał nim bowiem sympatii... to było raczej coś głębszego, coś czego nie potrafiła w żaden sposób pojąć. Wyciągnął do niej rękę i pomimo odległości poczuła jak jakaś niewidzialna siła ciągnie ją w jego stronę. Sama nie wiedziała jak i kiedy stanęła obok trumny patrząc prosto w jaskrawe oczy anioła. Była przerażona... czuła że... ale czy to możliwe, żeby była w stanie czuć cokolwiek? Przecież nie żyje. A mimo to odczuwała lęk, jakiego nie zaznała nigdy w życiu.
Anioł skiną głową czytając w jej myślach. Odwróciła się i spojrzała do wnętrza trumny, na śpiącą
wiecznym snem Annę. Na jej sino-bladą twarz, na skrzypce spoczywające na piersiach....
Skrzypce... jej życie, jej pasja i miłość. Spojrzała na trzymany w dłoni instrument. Już nigdy na nich
nie zagra... to koniec.
Uniosła twarz spoglądając na tłum ludzi, który zapełnił wnętrze parafialnego kościoła.
- Chcesz ich zobaczyć po raz ostatni? Chcesz usłyszeć ich głosy? - na jej nagim ramieniu spoczęła
gorąca dłoń anioła.
- Tak...
W tym momencie dźwięk się wyostrzył. Teraz wyraźnie słyszała głos proboszcza, który wygłaszał
kazanie:
- Życie ludzkie jest jak trzcina....
Anna obeszła trumnę, zeszła po trzech stopniach, które prowadziły do głównego ołtarza i ruszyła
między dwoma rzędami ławek.
- ... kiedy wiatr zawieje, trzcina się wygina, tak samo dzieje się z ludzkim życiem...
W pierwszym rzędzie siedzieli jej rodzice i bliscy krewni. Matka i ojciec patrzyli pustymi oczami
przed siebie. Anna stanęła przed swoją ukochaną rodzicielką, wyciągnęła ku niej dłoń gładząc ją
lekko po policzku... widziała jak kobieta wzdrygnęła się pod wpływem jej dotyku. Cofnęła pośpiesznie rękę, czując, że łzy płyną jej po twarzy.
Nie odważyła się dotknąć ojca, który zacisną dłonie na czarnej książeczce. Obok niego siedziała Natasza, jej siostra. Wyglądała na znudzoną tym całym wydarzeniem. Swoją obojętność maskowała doskonale bolesną miną. Dalej wuj Tomasz i ciotka Karola, stryj Stanisław stary pijak, który nawet teraz nie grzeszył trzeźwością. Jego oczy migotały w blasku świeczników, a nos miał barwy purpury... kiedy przechodziła obok niego mogłaby przysiąc, że poczuła znajomy zapach wybornego wina, którego nie brakowało w ich piwnicy.
Marianna, sąsiadka z naprzeciwka, jej mąż Rafał, farmaceuta z zawodu. Obok nich panna Leonia, nauczycielka włoskiego, hydraulik Marian... zapłakana ciotka Daniela i jej dwie rozpieszczone do granic możliwości córki: Sylwia i Aleksandra. Za nimi zobaczyła swojego rzecznika, Floriana, jak zwykle z zaciętą miną i jak zwykle w tym samy czarnym, pręgowanym garniturze.
Anna doszła prawie do połowy... odwróciła się w prawo. Z tej strony ujrzała swoją nauczycielkę, która dawała jej pierwsze lekcje gry na skrzypcach, panią Danusię.
- ..... jak krótkie było życie tej dziewczyny. Bóg wezwał ją do siebie, posłał by zerwano dla niego kolejną trzcinę...
Ile tu osób... nie sądziła, że aż tylu ludzi obchodzi jej śmierć. Brat cioci Zeni, Anatol szlochał w ramię jakiegoś dumnie wyprostowanego mężczyzny, którego zobaczyła po raz pierwszy.
Byli tu chyba wszyscy mieszkańcy miasteczka, znajomi, nieznajomi, przyjaciele i wrogowie.
- Pamiętajmy, że życie jest kruche i łamliwe....
Między ludźmi w końcu dojrzała tego, którego chciała zobaczyć najbardziej... tego którego kochała najbardziej...
- Grzegorz... - szepnęła i urwała. Zalała ją fala dotkliwego zimna. Obok jej narzeczonego siedziała jej najlepsza przyjaciółka, Alicja... szeptała coś do ucha mężczyźnie, którego Anna kochała ponad wszystko... Dziewczyna miała wrażenie, że zaczyna spadać w jakąś otchłań... ich dłonie były splecione, zupełnie tak jakby... nie, nie była w stanie dokończyć tej myśli.
Gwałtownie odwróciła się w stronę wyjście.
W przedsionku dojrzała kogoś... powoli podeszła w tę stronę. Zatrzymała się tuż obok kolumny podtrzymującej balkon, na którym znajdowały się organy i kilka ławek.
Serce ścisnęła się jej na widok tego co ujrzała. To był Michał... Jak zwykle rozczochrany... w czarnym garniturze i z koszulą wyciągniętą na wierzch... w dłoni trzymał białą różę... a więc pamiętał...
Sama myśl o tym przyprawiła ją o dreszcze...
„...Kiedy umrę, chciałabym, żeby chociaż jedna osoba położyła na moim grobie białą różę, której płatki zabarwiłaby krew...”
Patrzyła ze zgrozą jak mężczyzna zaciska dłoń na łodydze kwiatu, pokrytej ostrymi kolcami... potem nakrył zranioną dłonią śnieżnobiałe płatki, które nasiąknęły purpurą nadzwyczaj szybko...
„Mogę to dla ciebie zrobić”
„Ty?”
„Nie śmiej się ze mnie”
„Wybacz ale ty nie możesz dla mnie zrobić niczego, nie potrzebuję cię”
„Nie mów tak”
„Mogę mówić co chcę”
„Dlaczego nie liczysz się z uczuciami innych?”
„Nie muszę się liczyć z twoimi uczuciami...”
Pocałował ją wtedy, a ona go uderzyła i kazała mu nigdy więcej się do siebie nie zbliżać... a teraz pamiętał o tym co mówiła... pamiętał... choć Grzegorz już o niej zapomniał...
- Śmierć zaskakuje nas w najmniej spodziewanej chwili i nigdy nie jesteśmy na nią dostatecznie dobrze przygotowani... zawsze zostanie ktoś, komu nie zdążyliśmy czegoś powiedzieć, za coś przeprosić, czegoś wyznać, chociaż zawsze Pan nam powtarza : nie znacie dnia ani godziny...
(cdn.)
Cornelia Cole
Wysłany: Wto 14:01, 02 Maj 2006
Temat postu:
Cieszę się bardzo, że uwagi cię nie zniechęciły, jak to się często dzieje (również w moim przypadku - to tak jakby ktoś obrażał nasze dziecko, prawda?xD).
Jak na pierwszy raz to jest naprawdę dobrze napisane. Ćwicz i jeszcze raz ćwicz, pisząc cokolwiek. Sama po sobie wiem, że jakiekolwiek popełniane teksty dodają ogłady warsztatowi.
Dlaczego myślałam, że powiązane? Cóż, to dział dla twórczości fanfickowej, czyli opowiadań osadzonych w realiach istniejącej książki - tu, wynosząc ze strony o tematyce potterowskiej, którejś autorstwa Rowling.
Dopiero potem połapałam się, że tu nie ma działu na dzieła niezależne.
Pozdrawiam serdecznie,
Neluś
Tuśka
Wysłany: Wto 8:24, 02 Maj 2006
Temat postu:
Hmy... dziękuję ci szczerze za uwagi Cornelio
Przejrzałam tekst jeszcze raz i poprawiłam błędy, które udało mi się wyłapać. Dopisałam brakujące przecinki i w niektórych miejscach wstawiłam inne słowa... Masz rację, mówiąc, że czasem coś szwankuje, bo ja też to wyczówam. Ale to moja pierwsza tego rodzaju praca, więc trudno się dziwić... Postanowiłam spróbować
No i jeszcze ciekawi mnie jedno: Dlaczego myślisz, że to ma związek z HP???
Proszę odpowiedz, bo bardzo mnie zaskoczyłaś.
No to pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za szczery komentarzyk
Cornelia Cole
Wysłany: Pon 15:33, 01 Maj 2006
Temat postu:
Hmmm... Ładne, ale czasami coś szwankowało...
Osobiście lubię takie liryczne opisy, ale w pewnych momentach z tych wyżyn uniesień był gwałtowny opadek na dół, nie wiem dlaczego. Trochę to było deprymujące niestety.
I błędy. Niby szczegóły, ale strasznie odrywało mnie to od czytania i skupienia się na fabule. Masz betę? Jeśli nie, koniecznie poszukaj, bo piszesz na serio nieźle, powiedziałabym tylko, że brakuje troszkę wyrobienia, ale wszelkie potknięcia techniczne niesamowicie psują efekt. To jest właśnie wada tego, co ja nazywam prozą liryczną (paradoks, wiem) - tekst musi być perfekcyjnie poprawny, bo wszystko inne razi w oczy. W dynamicznym opowiadaniu jest to już mniej widoczne.
I czy to powiązane jest z HP?
Pozdrawiam,
Nel
Tuśka
Wysłany: Sob 12:01, 01 Kwi 2006
Temat postu:
-1-
Jak to jest, że księżc tak uparcie śledzi nasze kroki, myśli i czyny? Że nie znudziło mu się jeszcze oglądanie ludzkich tragedii przez te miliony lat...
Znowu z upodobaniem oblał swym srebrzystym światłem zwykłe, nie wyróżniające się niczym miasteczko. Jego uwaga skupiła się dziś na okazałym, dwupiętrowym, ceglanym domu, którego ściany porośnięte były przez bluszcz i róże. Uśmiechnął się, kiedy pomiędzy gąszczem czarnych liści dostrzegł otwarte okno. Odegnał od siebie chmury i wysłał w tym kierunku swoje promienie.
Wpadł do obszernej sypialni, oświetlając jej bogate wnętrze.
Wszystko, co się tu znajdowało utonęło w srebrnym blasku. Ogromne lustro w rzeźbionej, złotej ramie odbijało refleksy świetlne; wyglądało jak zaczarowane...
Promienie delikatnie obięły mahoniowe meble i perski dywan, aż dostały się do upragnionej części pokoju...
Powoli, nie śpiesząc się, dotknęły śpiącej kobiety. Podziwiając ją leżącą prosto, z dłońmi splecionymi poniżej piersi. Zasnęła trzymając w dłoniach lśniące, ciemnobrązowe skrzypce i smyczek... Wyglądała jakby przed chwilą skończyła grać i padła ze zmęczenia... Czarne, długie włosy falowały wokół jej twarzy z jakąś elegancką nonszalancją. W blasku księżyca jej skóra była blada, wręcz przezroczysta. Kontrast pomiędzy bielą jej ciała, a czarno-czerwoną sukienką, był nienaturalnie wyraźny... a mimo to Księżyc nie marzył o niczym innym, jak tylko o tym, by w swej niemej wędrówce po niebie dostać się do ust dziewczyny i złożyć na nich niebiański pocałunek.
O czym śni ta młoda, ubrana w czerń kobieta, ze skrzypcami na piersiach? Co może ją odwiedzać w najgłębszych czeluściach snów? Kogo widzi? Z kim rozmawia? Dla kogo gra? A może przed czymś
ucieka? Może to nie jest dobry sen, mimo, że leży tak spokojnie, bez ruchu...
A może widzi las nocą? Może czuje ból i słyszy własny głos, błagający o skrócenie męki... może...
Czy te pytania mają w ogóle sens? Ale jeśli nie, to co o tym myśleć?
Leżąca bez ruchu, blada, w sukni, niczym w żałobie... po sobie samej.
-2-
Jasne światło spowiło jej powieki. Czuła ciepło i czyjąś bliską obecność. Było jej tak dobrze, że nie miała najmniejszej ochoty otwierać oczu. Leżała sobie wygodnie na miękkim posłaniu, czuła pod głową
małą poduszeczkę - "pewnie znowu Danuta była tutaj w nocy". Ten zapach... czy to lilie? Muzyka? Śpiew? Co się dzieje?
- Anno...
To był tak cudowny głos... męski... ale taki jednocześnie nieludzki. Czyżby wczoraj wypiła o jedną lampkę wina za dużo?
- Anno, obudź się.
"Nie, nie chcę się budzić jeżeli jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni". Poczuła gorącą dłoń na swoim nagim ramieniu.
- Anno, już pora...
- Jeszcze kilka minut... - wyszeptała na wpółprzytomna.
Nagle dźwięk się wyostrzył... ta muzyka, czy to organy? Ale... co się dzieje?
Powoli otworzyła oczy. Obraz miała zamazany, oślepiało ją ostre światło. Anna uświadomiła sobie, że leży w swojej ulubionej sukience, w której występowała na specjalnych koncertach... Czemu, do licha trzyma w dłoniach skrzypce? Chyba jednak wypiła za dużo...
- Anno, to już nie sen... - Za wszelką cenę chciała poznać właściciela tego głębokiego, cudownego głosu. W końcu jej oczy oswoiły się z dziwnym blaskiem, a to, co zobaczyła sprawiło, że krzyknęła głośno, momentalnie siadając.
Rozejrzała się. Tak, to nie było złudzenie. Była tu... dokładnie tu! W kościele pod wezwaniem św. Dyzmy.
Spojrzawszy w prawo ujrzała jasny ołtarz, a za nim księdza Bonifacego. Proboszcz coś mówił, ale słyszała niewyraźnie, jak przez ścianę. Jego głos był przytłumiony. Po obu stronach ołtarza widziała ministrantów, ze spuszczonymi głowami, ubranych w jednakowe szaty. Jeden z chłopców, ze skośnie ściętą grzywką, był zaaferowany wyrywaniem skrzydełek wielkiej muchy; dostrzegła to nadzwyczaj wyraźnie... Spojrzała w lewo i zaparło jej dech w piersiach.
W nawach siedzieli ludzie... znajomi, przyjaciele, krewni, najbliższa rodzina... wszyscy odziani w czerń, głęboką lub wyblakłą... Każda z siedzących tam osób miała w rękach czarne książeczki i zdawała się być zagłębiona w modlitwie. Anna dostrzegła swoją ciotkę, Urszulę, chlipiącą cicho i co chwila ocierającą oczy jedwabną chusteczką.
Nie mogła w to uwierzyć.... nie, to chyba sen, w najgorszym wypadku jakiś okrutny żart... pewnie Grzegorz znów coś wymyślił...
Ale nie, to nie był sen, ani żart. Była tu, przed ołtarzem. Siedziała w bogatej trumnie wykonanej z ciemnego drewna, otoczona swoimi ulubionymi kwiatami, których zapach był teraz tak bardzo ostry...
Przed sobą miała ludzi, którzy opłakują jej odejście... "Ale przecież właśnie się podniosłam! Hej, przestańcie płakać! Obudziłam się!"
- Nie...
Anna spojrzała w stronę skąd dobiegł ją tajemniczy głos.
- Ale i tak... Obudziłaś się wreszcie ze snu, jakim było życie, Anno.
Czy to możliwe? Miała przed sobą mężczyznę o najjaśniejszych oczach jakie w życiu widziała, najjaśniejszych włosach i skórze... Miał na sobie białą szatę, która jednak zdawała się mienić
wszystkimi kolorami tęczy... i... tak... to był niezaprzeczalny fakt... mężczyzna ten miał skrzydła.
Potężne szare skrzydła, które wypełniały całą przestrzeń bocznego ołtarza...
(Dla Kuby)
(cdn.)
Tuśka
Wysłany: Sob 19:35, 11 Mar 2006
Temat postu: I'm nothing
Wstęp do prologu
Nad szarą wodą jeziora
otulona delikatną, brylantową mgłą
stoi pochylona postać
w szarej potarganej przez wiatr szacie
nie widać jej twarzy z cienia
który rzuca kaptur
jej kruczoczarne włosy przysłaniają oblicze
pochylona szepcze słodkie
a zarazem gorzkie słowa
i odbiera potajemnie rybie życie
nasza przyjaciółka
Śmierć
Prolog właściwy
Księżyc - kochanek śmierci, zna wszystkie jej szepty i tajemnice. Wieczny wędrowiec. Dostaje się do wszystkich miejsc...
Muska promieniami nagie skały, wierzchołki drzew. Tuli chmury, osłaniając nimi czyny, które nie powinny wyjść na światło dzienne, i które powinny pozostać tylko między nim, a cieniem serca.
Jest świadkiem innego życia, tego, obnażającego prawdziwą naturę wszystkich żywych istot. Tego, w którego istnienie nie chce wierzyć słońce...
Całuje lekko każde okno i czeka, aż ktoś zaprosi go do środka odsłaniając zasłony i jednocześnie wszystkie swoje sekrety. A potem blednie i ulatuje, by opowiedzieć wszystko na innym krańcu Ziemi, by wyjawić prawdę swojej najdroższej przyjaciółce.
Dzisiaj, jak zawsze, odwiedził zwyczjne, ludzkie miasteczko. Pukał do wielu ciemnych okien, był tłem dla niejednego, przeciągającego się, czarnego kota. Przesunął się na zachód, aswaltową drogą; dmuchając, by ożywić kurz zalegający na jej poboczach.
Uśmiechnięty wśliznął się między drzewa zanjomego lasu. Witał się pieszczotliwie z każdym drzewem, z każdym liściem.
Księżyc - Homo Viator, nie płacze, nie współczuje... więc nie proś go o pomoc.
- To boli... to tak strasznie boli.. - ktoś łkał w ciemnościach.
- Ciiii...
- Pomocy... - szelest liści zagłuszał słowa.
- To nie potrwa długo...
- Zabierz mnie stąd... to tak bardzo boli...
- Już dobrze...
- Nie chce... nie tak... - głos załamał się, a drzewa łapczywie pochłaniały każdą z łez, które wsiąkły w czarną ziemię.
- Zamknij oczy...
- Niech to... już przestanie boleć... proszę...
- Ciiiii... I tak nikt się nie dowie o twoim cierpieniu... ciii...
- Opowiedz im.... proszę... opowiedz...
Zerwał się wiatr, ogarniając ramionami wszystkie zakątki lasu i zabierając z nich to, co niepotrzebne... zabrał i ból.
Koniec Prologu
-1-
Jak to jest, że księżyc tak uparcie śledzi nasze kroki, myśli i czyny? Że nie znudziło mu się jeszcze oglądanie ludzkich tragedii przez te miliony lat...
Znowu z upodobaniem oblał swym srebrzystym światłem zwykłe, nie wyróżniające się niczym miasteczko. Jego uwaga skupiła się dziś na okazałym, dwupiętrowym, ceglanym domu, którego ściany porośnięte były przez bluszcz i róże. Uśmiechnął się, kiedy pomiędzy gąszczem czarnych liści dostrzegł otwarte okno.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance
free theme by
spleen
&
Programosy
Regulamin