Pinezka |
Wysłany: Śro 19:52, 08 Lut 2006 Temat postu: Magia jesieni (Z) |
|
Pomyślałam, że i ja umieszczę tutaj moje opowiadanie.
Jest to mój debiucik, który jakiś czas temu opublikowałam na Dekielu.
Tam przyjął się dobrze, a biorąc pod uwagę wypowiedzi tamtejszych użytkowników, pozwoliłam sobie na kilka poprawek w tekście.
Dodam jeszcze, że ,,Magię jesieni " napisałam przed tomem szóstym .
Podziękowania należą się Midnight, która dzielnie ze mną wytrzymywała i poprawiała błędy.
Subiektywna krytyka mile widziana.
Magia Jesieni
Beta i autorka dwóch ostatnich zdań : Midnight
Melody siedziała przy oknie z filiżanką stygnącej już kawy, opierając czoło o zimną szybę i obserwując walory jesieni.
Odkąd pamiętała lubiła tę porę roku.
Ten zimny wiatr smagający po twarzy i barwne liście opadające z drzew to tu, to tam...
Powietrze przesączone zapachem wilgotnej ziemi, które wdychasz spacerując alejkami i mgła o poranku, z której wyłaniają się kolorowe domy i domki.
Melody uśmiechnęła się smutno, bo choć tak lubiła jesień nie mogła zapomnieć, że to właśnie o tej porze roku on zginął.
Potwory - pomyślała, a jej duże stalowoniebieskie oczy wypełniły się łzami.
Minęły już ponad dwa lata od jego śmierci, a jednak Melody nie potrafiła się otrząsnąć.
Wiedziała, że nigdy nie zapomni tego dnia.
On i Melody szli londyńską uliczką, trzymając się za ręce.
Dochodziła godzina siódma wieczorem i zaczynało się powoli ściemniać.
Szli właśnie w stronę domu, kiedy mężczyzna złapał się niespodziewanie za ramię.
- Co się stało? - zapytała Melody ze niepokojem.
- Czarny Pan mnie wzywa. – westchnął i zniknął z lekkim pyknięciem.
Kobieta pokręciła głową. Gdyby wtedy nie poszedł na spotkanie, może by jeszcze żył... może...
Pamiętała, że całą noc wyczekiwała na niego przy oknie.
Dopiero następnego dnia przyszedł do niej dyrektor Hogwartu i powiedział, że Czarny Pan go zabił.
- Voldemort musiał dowiedzieć się, że pracował dla Zakonu. - powiedział zachrypniętym głosem Dumbledore - Przykro mi - dodał.
Przykro?! Tylko tyle masz do powiedzenia?! - oburzyła się, ale nie była w stanie powiedzieć tego na głos.
Ciągle słyszała w głowie to jedno zdanie: ,,On nie żyje".
Wzdrygnęła się, jak to okropnie brzmiało.
- Jego ciało znaleźliśmy nieopodal Zakazanego Lasu…Musisz się pogodzić z jego śmiercią… - powiedział na pożegnanie dyrektor Hogwartu i po raz pierwszy jego zawsze wesołe i roześmiane oczy miały tak dziwny i nieobecny wyraz.
Następnego dnia odbył się pogrzeb.
Melody zauważyła, że przybyło wiele jej koleżanek z lat szkolnych.
Pamiętała, że nigdy nie popierały jej związku z nim.
Uważały, że jest zimnym, chamskim i bezuczuciowym draniem.
Ona jedna wiedziała, że był inny.
Był jak... porcelanowa filiżanka, którą trzymała teraz w dłoni... taki kruchy i delikatny.
Melody przez chwilę sączyła zimną kawę, poczym ostatni raz zerknęła w okno.
Zatrzymała wzrok na jednym londyńskich cmentarzy, znajdującym się zaraz obok jej domu.
W pierwszym rzędzie dostrzegła dwa migocące, zielone światełka zniczy.
Tak, to był jego nagrobek. Oczami wyobraźni widziała srebrne litery na czarnym marmurze, układające się w imię i nazwisko: „Severus Snape”.
Dobrze, że chociaż jestem blisko miejsca, gdzie Cię pochowali – pomyślała.
Odchodząc od okna zatrzymała swój wzrok na ich wspólnej fotografii. Oboje ubrani w zimowe kurtki uśmiechali się do obiektywu aparatu.
Melody pamiętała, że zawsze wytykano jej, że gryfonka nie powinna spotykać się ze Ślizgonem. I nie chodziło o to, że nie lubili Severusa, jedynie o to, że reprezentował Slytherin, dom węża, a jego kolorami był zielony i srebrny.
Dlaczego liczy się to, w jakim jesteś domu? - zastanowiła się kobieta. - Dlaczego zwracamy uwagę na tak błahe szczegóły?
Podeszła do fotografii i pogładziła palcem postać mężczyzny. Uwielbiała to zdjęcie za to, że było czarno-białe i nie można było dostrzec czy ich szaliki są w barwach Gryffindoru czy też Slytherinu.
***
Melody podjęła wreszcie tę decyzję. Po nagłym przypływie wspomnień poczuła chęć zemsty. Miała dość swojego życia, dni spędzanych przy oknie ze łzami w oczach i tej bezradności, która atakowała ją każdego wieczora.
Jej bliscy irytowali się ilekroć odchodziła od rzeczywistości wspominając Severusa.
- Oprzytomniej, minęło już wiele czasu od jego śmierci... Znajdź sobie wreszcie męża i zacznij nowe życie! - mówili.
Nawet Dumbledore słynący ze swojej dobroci i wyrozumiałości miał dosyć jej ciągłego rozkojarzenia i braku entuzjazmu do życia.
- Znajdź sobie wreszcie jakiś cel - powiedział kiedyś.
Teraz Melody zawiązując sznurowadło buta uśmiechnęła się ironicznie do swojego odbicia w lustrze.
-Chciałeś, Albusie, żebym znalazła sobie jakiś cel, a więc to właśnie zrobiłam. Moim celem jest zemsta.
***
Pamiętała, jak Severus opowiadał jej o kwaterze Voldemorta. Mówił, że mieści się w ruinach starego dworku na ulicy Szarej.
Melody z niepokojem szukała tej ulicy.
Drażniły ją twarze uśmiechniętych przechodni, nie mogła zrozumieć czemu inni mogą się cieszyć z życia, a ona nie.
- I kto by pomyślał, że mugol może być bardziej szczęśliwy, niż czarodziej - pomyślała irnonicznie, posyłajac nienawiste spojrzenie jakiejś mugolce, która czule przytulała się do swojego chłopaka.
Wreszcie znalazła ulicę Szarą.
Przyglądając się domką i dworką dosrzegła ruinę omijaną przez osoby niemagicznego pochodzenia. Ruszyła w jej stronę.
Skradając się do drzwi wejściowych odtwarzała w myślach, co ważniejsze fragmenty przeczytane w pamiętniku Severusa, który kiedyś przypadkowo znalazła.
Na drzwi wejściowe rzucone są wszystkie możliwe klątwy, ale wystarczy rzucić na nie zaklęcie otwierające z „Księgi Blakesa”, a bez problemów wejdzie się do środka. Tam będzie na pewno stało dwóch śmierciożerców… – pisał.
Melody jako łamacz zaklęć i posiadaczka jednego z dwóch istniejących egzemplarzy owej księgi nie miała większych problemów z rzuceniem tego zaklęcia, choć straciła przy tym wiele niezbędnej energii.
Weszła do środka. Tam faktycznie stało dwóch śmierciożerców, ale za nim zdążyli coś powiedzieć ogłuszyła ich.
Na piętrach znajdują się pokoje śmierciojadów. Zaś na wprost od wejścia, za czerwonym gobelinem, sala Czarnego Pana, jednak, aby tam się dostać, nie wolno postawić stopy na żadnej z trzech startych desek, które uruchamiają alarm – powtarzała w myślach zapiski Severusa. - Jeśli chodzi o niebieski gobelin to za nim jest… - tutaj pamięć kobiety szwankowała.
Do licha, co było za niebieskim? - zastanowiła się, ale niestety nie potrafiła sobie przypomnieć.
Aby przekroczyć progi sali za czerwonym gobelinem trzeba trzy razy stuknąć w niego różdżką. – zapamiętała jeszcze z pamiętnika ukochanego.
Kobieta policzyła do pięciu, aby jako tako się uspokoić, po czym zastukała trzy razy różdżką, a gobelin automatycznie odsłonił się.
Melody znalazła się w ogromnej sali. Pełno tu było wielkich obrazów w posrebrzanych ramach, wazonów z czarnej porcelany i pochodni palących się zielonkawym ogniem. Okna zasłonięte były grubymi, bordowymi kotarami, które nie przepuszczały najmniejszego promienia słońca.
Kobieta zaczęła powoli przemykać po komnacie, ale każdy, nawet najmniejszy jej krok rozbrzmiewał kilkakrotnie, powtarzany przez echo. Nawet nie zauważyła, kiedy opuściła ją odwaga. Komnata wydawała się opustoszała, co wprawiało ją w jeszcze większe przerażenie.
Nagle jak z podziemi wyrósł przed nią On. Voldemort.
- Szukasz mnie może? – zapytał.
- A żebyś wiedział, podły gadzie – wysyczała.
- No proszę, jaka waleczna… - zadrwił. - Pojedynek? – zapytał.
- Pojedynek – przytaknęła Melody.
Po chwili w tę i powrotem latały zaklęcia. Voldemort miał sporą przewagę.
Po jakimś czasie trzymał zwycięsko w dłoni różdżkę Melody. Obejrzał ją z udawanym zainteresowaniem i złamał na pół.
Następnie wycelował w nią swoją różdżkę:
- Avada Ke… - zaczął, ale po chwili uśmiechnął się kpiąco, rezygnując z rzucenia w nią klątwą.
Melody przyglądała się temu z przerażeniem.
Czarny Pan wyszeptał coś cicho i po chwili cieńka strzała błyskawicznie pomknęła w jej kierunku wbijając się w ramię kobiety.
- Jest umoczona w truciźnie. Masz jakieś pięć minut życia. - powiedział spokojnie, po czym dodał – A wiesz, kto dla mnie przygotował tę truciznę? Twój ukochany Snape, dzień przed śmiercią.
Po tych słowach teleportował się.
Melody osunęła się po ścianie, a obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać.
- A więc tak wygląda śmierć… - powiedziała, a głos jej zadrżał.
Zacisnęła dłoń na srebrno-złotym naszyjniku w kształcie dwóch oplatających się węży.
Pamiętała jak Severus majstrował przy nim przez kilka nocy, aby jego zabarwienie mogło reprezentować i złoto Gryffindoru, i srebro Slytherinu.
- Nadchodzę, Sev – wyszeptała, a na jej ustach pojawił się uśmiech, jaki nigdy jeszcze na nich nie zagościł, uśmiech ulgi i spokoju. I z takim właśnie uśmiechem upadła na posadzkę bez ruchu, odpływając w nieznane sobie krainy, zasypiając już na zawsze.
Koniec[/b] |
|