Autor Wiadomość
Delf
PostWysłany: Wto 21:29, 04 Kwi 2006    Temat postu:

Dziękuję.
Widzisz. Cały problem polega na tym, ze ja mam wenę, ale też brak czasu, np. teraz powinnam zakuwac na jutzrejszą chemię....
No i w dodatku 26 i 27 kwietnia mam egzaminy.
Co do błędu, to był nie zamierzony.
MAm dysleksje i jakoś go przeoczyłam.
Poazrawiam
Delf
Razz
ducky
PostWysłany: Wto 21:23, 04 Kwi 2006    Temat postu:

Miało znaczyć, że nie lubię wszelikich udziwnień w słowach, jak
borze - Boże - bosze itd Wink
No to sonie troszeczkę poczekam... Na zdrowie mi wyjdzie - za dużo czasu spędzam przy komputerze Wink
No to weny życzę!
Delf
PostWysłany: Wto 21:16, 04 Kwi 2006    Temat postu:

Niestety teraz poczekasz już dłużej, bo muszę napisać a niestety nie bardzo mam obecnie czas.
MAm pytanko.
Co miało znaczyć:
,,Bardzo mnie razą takie błędy, a tym bardziej, jeśli są wstawione do tekstu specjalnie..."?

Pozdrawiam
Delf

P.S. Następna część pewnie wyjdzie na Święta (Wielkanocne, nie Bożego Narodzenia) Very Happy.
P.S.2 Poprawiłąm ten ,,bór", już jest dobrze...
ducky
PostWysłany: Pon 21:21, 03 Kwi 2006    Temat postu:

To tak:
Adam? Dlaczego ja się ciągle spotykam z tym imieniem? Kto mi to wyjaśni? Chyba jakaś panuje Adamomania... Wink Niedługo na wszystkich otaczających mnie ludzi zacznę mówić 'Adam' Wink
Nie wiem, czy to było specjalnie, ale...
Cytat:
- Borze. Tobie odbiło...

Bardzo mnie razą takie błędy, a tym bardziej, jeśli są wstawione do tekstu specjalnie... To jak to było z tym borem?
Ogólnie, ciekawe.
Interesuje mnie ten naszyjnik... Jakiś talizman? Magiczny kryształ odpędzająccy/przywołujący złe moce Wink
Czekam na kolejną część!
Delf
PostWysłany: Pon 21:07, 03 Kwi 2006    Temat postu:

Ducky, widzisz dla ciebie ja to tu wkleiłam. NApisane miałam już dość dawno. Very Happy


Kasia wyszła lekko trzaskając drzwiami. Mężczyzna wykręcił i ruszył w stronę domu Wiktorii.
- Skąd znałeś jej adres?
- Telepatia. - odpowiedział zerkając na nią przez ramię.
Wiktoria miała jedną bardzo poważną wadę. Ciekawość. Mimo iż wiedziała, że jest to pierwszy krok do piekła nie potrafiła się od niej opędzić.
- A czy może wiesz coś o tym, kto zaprowadził mnie do szkoły? - Podejrzliwie spytała Wiktoria.
- Nie. Nie śledziłem cię.
- A jednak wiesz gdzie mieszkam.
- Mówiłem. Telepatia.
- Błagam cię. Powiedz mi co tu się dzieje, bo nigdy nie zaznam spokoju.
Zbliżali się już do jej domu. Jeszcze tylko dwie ulice.
Cisza. Mężczyzna się nie odzywał.
- Jak chcesz. Powiesz mi chociaż jak masz na imię? - Już byli na jej ulicy.
- Po co ci to wiedzieć? - mężczyzna podjechał na podjazd przed jej domem i zaparkował samochód.
- Jestem ciekawska.
- Wiem.
- No to powiedz.
- Nie.
- Czemu?
- No bo po co?
- Tak sobie.
- Musisz znać wszystkich i wszystko?
- A ty musisz być taki dziwny?
- Tak.
- Miło.
- Mi również.
- Zacznij ze mną rozmawiać normalnie.
- Słuchaj jeszcze pół godziny temu myślałaś, że jestem porywaczem i chciałaś koniecznie uciec. Nie wiem czemu nabrałaś do mnie takiego nagłego zaufania, ale w każdym razie wysiadaj z tego samochodu. - Wyszedł z auta i otworzył jej drzwi. - No wysiadaj.
- Najpierw powiedz jak masz na imię. - Mężczyzna z rozbawieniem na twarzy oparł się o czarne drzwi.
- Adam. Miło mi. - Wyciągnął rękę w jej stronę.
- Wiktoria. Mi również. - Odwzajemniła gest.
- To teraz już spadaj.
- Ej. Może trochę grzeczniej.
-Szanowna pani Wiktorio. Czy mogła by pani łaskawie opuścić mój samochód? Byłbym dozgonnie wdzięczny. Tak wystarczy?
- Tak.
Wiktoria wyszła z auta.
- Gdzie mieszkasz?
- Może jeszcze numer telefonu chcesz?
- No.
- Nie podrywaj mnie. Masz chłopaka. - Wyszczerzył zęby w kpiącym uśmiechu.
- No wiesz? Nie podrywam. W normalnych warunkach zastanawiała bym się skąd tyle o mnie wiesz, ale dzisiaj to nie ma sensu. Może ci się to wydać dziwne, ale jestem zszokowana tym co widziałam. To była... Magia?
- Nie. No co ty. Magia nie istnieje. - Znowu ten kpiący uśmiech.
Dookoła zrobiło się bardzo zimno. Mróz nadciągał ze wszystkich stron.
- Musisz już iść. - Ponaglił ją.
Wiktoria z przerażeniem spostrzegła, że drzewa wokół jej domu pokrywają się szronem.
- Co się dzieje? - spytała z przerażeniem.
- Nic. To niezawodny znak, że oboje musimy wracać. Żegnaj. - odpowiedział.
- Żegnaj. - Okręciła się na pięcie i już miała odchodzić, kiedy usłyszała za sobą jakiś dziwny szmer. Spojrzała za siebie. Dzisiejszego dnia widziała już zbyt wiele. W pierwszej chwili pomyślała, że się jej to zdaje, potem, że to żart, ale kiedy pomyślała o samochodzie doszła do wniosku, że to była prawda. Mężczyzna znikał. Dość powoli dematerializował się.
Zauważył jej pełne zdziwienia i lęku spojrzenie i uśmiechnął się.
- Teraz albo nigdy. Ja chcę odzyskać tą książkę. - pomyślała. Podbiegła do mężczyzny i zerwała mu łańcuszek z szyi. Zanim zdążył jakoś zareagować po prostu zniknął.
-Mam go. - pomyślała. Coś jednak było nie tak. Łańcuszek nie świecił miłą niebieską poświatą. Otaczała go rażąco czerwona łuna. - Chyba tak nie powinno być.
Dookoła działo się coś dziwnego. Wiktoria usłyszała przerażony skrzek ptaka. Spojrzała w jego stronę.
Zamarzł! Zamarzł w locie! Przecież nie było aż tak zimno. To nie jest normalne.
Powietrze stało sie potwornie lodowate. Doszła do wniosku, że zastanowi się nad tym później i biegiem rzuciła się do drzwi. Były zamknięte.
- Klucze. Gdzie ja mam te klucze? - myślała gorączkowo przeszukując kieszenie.
W końcu je znalazła. Otworzyła drzwi. Weszła najszybciej jak potrafiła i zatrzasnęła je za sobą. Przekręciła wszystkie zamki. Łańcuszek świecił złowieszczo.
Zdjęła i powiesiła płaszcz. W butach pobiegła do telefonu. Wykręciła numer do Kasi.
Usiadła na fotelu i czekając na połączenie rozpinała kozaki.
- Słucham - rozległ się głos mamy Kasi w telefonie.
- Dobry wieczór. Mówi Wiktoria. Czy jest Kasia? - odpowiedziała ustawiając buty w przedpokoju.
- Tak kochanie. Już idzie - odrzekł sympatyczny kobiecy głos w słuchawce – A jak tam osiemnaste urodziny? Ty już stara panna jesteś. Kiedy jakiego kawalera spotkasz?
- Mamo, oddaj mi ten telefon! - Wiktoria słyszała szarpaninę po drugiej stronie.
- No cześć. Nic ci nie jest? Poczekaj. Pójdę do swojego pokoju - odezwała się Kasia w słuchawce.
- Ok. Tylko się pośpiesz z łaski swojej – rzuciła Wiktoria idąc po schodach do swojego pokoju. Padła na łóżko. Fakt, że jej rodziców nadal nie było w domu wzbudzał wiele podejrzeń.
-No jestem. Wiesz co? Może ja jednak przyjdę do ciebie? - Wiktoria czuła, że musi to wszystko razem z Kasią przemyśleć.
- Tak. Nie mam nic przeciwko, ale jutro szkoła... Będziesz potem po nocy wracała sama?
- Nie... No to mogę spać u ciebie. Jutro idziemy na tą samą godzinę do szkoły, prawda? - Wiktoria wiedziała, że Kasia idzie godzinę później niż ona. Wiedziała też, że Kasia o tym pamięta. Mimo wszystko podchwyciła temat.
- Dobrze. To przyjdź. W końcu musimy dużo przemyśleć.
- Zawiezie mnie do ciebie mama.
- O ile będzie chciała...
- Już się wcześniej spytałam. - Wiktoria oczami wyobraźni ujrzała przebiegły uśmiech Kasi.
- Wiesz, cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką, a nie wrogiem. Mogła byś być bardzo niebezpieczna.
- Chcesz powiedzieć, że lepszy diabeł, którego się zna?
- Nie. Chcę powiedzieć, że jesteś niesamowita.
Po obydwu stronach zapadła cisza. Przerwała ją Kasia.
- To ja już wychodzę z domu. Pa.
- Pa.
Wiktoria podeszłą do okna. Na dworze panował zwykły, zimowy spokój. Rozprostowała palce prawej ręki by dokładniej obejrzeć łańcuszek. Nadal świecił drażniącą czerwoną poświatą.
-Ja mam już osiemnaście lat... - pomyślała przyglądając się swojemu odbiciu w szybie – Jestem dorosła. Dorosła... Cieszyć się, czy płakać?
Wiktoria była przeciętnego wzrostu. Miała przeciętną figurę. Ciemne, brązowe włosy spływały jej po ramionach aż do łopatek. Z tłumu wielu podobnych nastolatek wyróżniały ją tylko oczy – jasno-niebieskie z drobnymi ciemniejszymi kreseczkami. Wydawały się być bardzo spokojne i przenikliwe, jak woda, morze, ocean.
Położyła się za łóżku i nie zamierzała z niego wstawać, aż po około piętnastu minutach usłyszała dzwonek do drzwi.
Zbiegła po schodach, by otworzyć.
- Kto? - zapytała zerkając przez judasza.
- To ja. Otwórz, bo tu zimno – usłyszała głos Kasi za drzwiami.
Wiktoria otworzyła wszystkie zamki i wpuściła Kasię do środka.
Przyjaciółka bez słowa zdjęła kurtkę i buty. Powędrowały razem do salonu i usiadły w fotelach przy małej szklanej ławie. Wiktoria coraz mocniej ściskała naszyjnik w ręce.
- Najpierw ty – rzuciła krótko – Co się stało kiedy zemdlałam?
- Właściwie to nic, tylko... - Kasia zaczęła opowiadać po kolei całą jej wymianę zdań z nieznajomym mężczyzną.
Kiedy skończyła Wiktoria nabierała coraz większych podejrzeń.
- On ma w sobie coś dziwnego. Coś, co przekonuje cię o jego dobroci - powiedziała – To teraz ja ci opowiem co się działo kiedy już poszłaś do domu – opowiedziała prawie wszystko. Nie powiedziała nic o łańcuszku. Wiedziała, że Kasia uzna to za skrajną głupotę.
Kasia jednak ku nieszczęściu Wiktorii była spostrzegawczą osobą.
- Co trzymasz w ręce? – spytała.
- Eee... no... bo widzisz... To był taki odruch – wybełkotała Wiktoria – Kiedy nasz czarnowłosy się dematerializował uznałam, że ten łańcuszek jest bardzo ciekawy i... i... zerwałam mu go z szyi – dokończyła niepewnie i rozszerzyła palce by Kasia mogła go obejrzeć.
- Ty jesteś stuknięta! - wykrzyknęła przyjaciółka z niedowierzaniem na twarzy – Kompletnie ci odbiło? On na pewno będzie chciał po to wrócić.
- Możesz mnie uznać za wariatkę, ale... ja chyba bym chciała żeby wrócił. To było niesamowite. Zdajesz sobie sprawę z tego co widziałyśmy? Magia, czary – nie wiem jak, ale on to zrobił... A ten naszyjnik to dowód. Dowód na to, że nie kłamiemy.
- Boże. Tobie odbiło. Naprawdę ci odbiło? Może jak zemdlałaś, to ci się w mózgu poprzestawiało? - wyszeptała irytującym głosem Kasia.
- Jeśli uważasz to za śmieszne, to się grubo mylisz - ofuknęła ją Wiktoria.
- A może to antidotum, które ci dał w rzeczywistości było jakimś narkotykiem i po prostu jesteś naćpana? - z satysfakcją dokończyła Kasia uśmiechając się ironicznie.

* * *

Mam nie normalną przyjaciółkę. Czy jej się wydaje, że jest aż tak mądra i bystra, że poradzi sobie z tą sprawą? Czy naprawdę nie widzi w tym zagrożenia? Rozumiem, że jest ciekawska, że chce pokazać swoje bohaterstwo, że stara się coś mi udowodnić, ale to przesada. Ukradła to świecidełko. Jest pewna słuszności tego czynu i na dodatek cieszy się na myśl, że ten idiota za pewne wróci po swoją zgubę. Może ona się w nim zakochała? Nie... Kocha Marcina. Chyba nadal go kocha? Oby.
Żadna z nas się nie odzywała. Zaczęłam więc przyglądać się różnym szczegółom pokoju.
Podobał mi się ten salon. Na przeciwko mnie w sporych oknach balkonowych wisiały jasno zielone firanki i ciemno zielone zasłony ze złotymi zdobieniami.
Za moimi plecami stał mały stylizowany na barokowy barek. Nad nim wisiał obraz, który kiedyś namalowała Wiktoria.
Przedstawiał elfa i elfkę tańczących w lesie przy świetle księżyca. Zawsze wzbudzał mój zachwyt. Zdolności plastycznych Wiktorii można było pozazdrościć.
Za barkiem znajdowało się duże przejście prowadzące do korytarza. Z kolei z niego można było się dostać do przedpokoju, kuchni i na piętro po marmurowych schodach.
Po mojej lewej stała dwuosobowa czerwona kanapa, taka sama jak fotele na których siedziałyśmy.
Od Wiktorii oddzielała mnie szklana ława.
Zaś po prawej stronie znajdował się duży plazmowy telewizor na marmurowej szafce. Obok niego znajdował się spory kominek obłożony, tak jak szafka marmurem.
- Zrozum. Coś tu nie gra. Czy normalni ludzie znikają? - powiedziała Wiktoria przerywając tą irytującą ciszę.
No jasne, że nie jest normalne. Ba! To jest niesamowicie nieprawdopodobne. Kobieto. Zrozum wreszcie, że ja też myślę.
- Ty jesteś zaciekawiona, zaintrygowana, ale w sumie zadowolona – odpowiedziałam poprawiając pasmo włosów spadające mi na oczy. Spojrzałam na Wiktorie. Odniosłam wrażenie, że zrozumiała moje odczucia. Chyba jednak nie zrozumiała... - Co jednak z tego? Ten wariat, jeśli wróci po naszyjnik na pewno nie będzie się z nami cackał. Tylko idiota mógł się tak wkopać, jak my.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale ta sprawa mnie... pociąga – odpowiedziała mi Wiktoria zakładając nogę na nogę. To ponoć znak, że człowiek próbuje coś ukryć.
- To mówisz, że jak on ma na imię? - spytałam, jakby od niechcenia. W rzeczywistości w moim umyśle toczyła się walka: iść za przygodą, czy uciekać stąd.
- Adam - O ja głupia! Czemu i mnie zaczyna ta sprawa intrygować? No czemu zawsze się wkopuję?
- Powiemy o tym reszcie? A Marcinowi? - spytałam.
- Nie. Nikomu. Proszę cię – odpowiedziała Wiktoria patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
- Dobrze, ale nie wiem, czy postępujemy słusznie. Podejrzewam jednak, że nie – odpowiedziałam wstając z fotela – Idziemy na górę?
- Czyli jesteś ze mną? - spytała.
- Tak – powoli kiwnęłam głową.
- Super! To chodź do mojego pokoju – rzuciła zostawiając mnie w tyle na stopniach.
Prychnęłam oburzona i podreptałam za nią. Weszłyśmy do jej pokoju. Swoją drogą to należało by się zapytać, gdzie podziała rodziców i brata.
Ech... Muszę niestety przyznać, że ma cudownego brata. Ma 20 lat i jest na pierwszym roku filozofii. Fakt, dziwny wybrał sobie kierunek, ale jest taki mądry... i przystojny... Nie mam jednak zamiaru mu kiedykolwiek o tym powiedzieć. No... może kiedyś... Dobrze, że Wiktoria nie wie o czym teraz myślę. Nabijała by się ze mnie do końca życia, ale właściwie to nie tak długo, jeśli Adam postanowi się odegrać. Przeszedł mnie dreszcz po plecach. Ten facet z jednej strony pociągał mnie, znaczy nie tyle on ile te wszystkie dziwne zdarzenia, a z drugiej strony był taki potworny. W jego oczach widziałam coś, co bardzo mi się nie spodobało, taką jakąś fałszywość. Potem mu zaufałam, ale chyba tylko pozornie. Nie wiem. Przeraża mnie to.
Położyłam się na łóżku Wiktorii. Rzuciła się koło mnie. Cały czas bardzo kurczowo trzymała ten naszyjnik. Wyraźnie bała się, tego, co może się wydarzyć.

Pozdrawiam
Delf
ducky
PostWysłany: Nie 11:44, 02 Kwi 2006    Temat postu:

Jak szybko Wink i dla mnie. Czuję sie zaszczycona.
Zacznę od błędów.
Cytat:
Nawet o tym nie maż. Możesz mnie zabić, ale nie zrobię niczego na co liczysz. - Odpowiedziała.

Marzyć. Marz. Marzenia - RZ Wink
Nieprzytomna pisze się razem.
I to tyle...
W 'Imieniu Róży' trucizna nie otumaniała, ale zabijała. No i oczywiście trzeba ją było do organizmu wprowadzić, a tego u Wiktorii nie zauważyłam.
No dobra. Ten facet nadaje się na jekiegoś demona/upadłego anioła/itd Wink
Czekam na kolejną część!
Delf
PostWysłany: Nie 11:18, 02 Kwi 2006    Temat postu:

W takim razie proszę Ducky, znowu specjalnie dla ciebie. Very Happy A dziewczyny, tak - nie znały swoich praw, głupota... Very Happy
- Wypuść mnie w tej chwili! - Kasia krzyczała. Była przerażona. Ktoś je porwał. Jak woźny mógł być tak głupi? Jak one mogły nie zwrócić uwagi na brak okazania dokumentów?
Kasia zaczęła uderzać w szybę łokciem najmocniej jak umiała. Jeszcze tylko kilka razy i ją rozwali. Rozpadnie się na kawałeczki.
- Co ty wyprawiasz? - Wiktorii nie podobało się spojrzenie mężczyzny w lusterku. Chciała uciec, więc zaczęła nawalać i w swoje okno.
- A zresztą, jeśli macie ochotę, to proszę, bijcie te biedne szyby. - Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. - Są kuloodporne. Mam dobry samochód.
- Czego od nas chcesz? Nie mamy kasy! Otwórz te cholerne drzwi!- Strach. Boję się. Niech mi ktoś pomoże. Wiktoria czuła, że za chwilę zemdleje. Widziała już białe plamki, które coraz bardziej zasłaniały jej obraz. - Słabo mi. - wyszeptała. Zobaczyła jeszcze tylko przerażone spojrzenie Kasi i zemdlała.

* * *

Kasia osiągnęła już granicę swojego strachu. Włamały się do szkoły. Woźny i dyrektorka na pewno też nie powinni tam być. Uciekały. Znalazły (albo raczej je znalazła) fosforyzująca książka z nie zrozumiałym słowem. Złapał je woźny. Zostały porwane. Wiktoria zemdlała. Nie mogło być gorzej. To już są szczyty.
- Zrób coś! Ona zemdlała! - krzyknęła Kasia.
Mężczyzna obejrzał się. Przez chwilę wyglądał na zmartwionego, jednak w mgnieniu oka przybrał zwykły obojętny i chłodny wyraz twarzy.
- Posłuchaj. Nic wam nie zrobię, tylko nie wariuj. - powiedział zjeżdżając na pobocze.
- Ja nie wariuję! Może ci się to wydać dziwne, ale się boję. - łzy pociekły jej po policzkach. Tak bardzo chciała do domu. Chciała żeby Wiktoria się obudziła. - Wypuść nas. Proszę... Nic ci nie zrobiłyśmy.
Mężczyzna wyszedł z samochodu. Doszedł do drzwi Kasi i otworzył je. Wyciągnął rękę by pomóc jej wysiąść.
- Nie dotykaj mnie! - Krzyknęła Kasia przez łzy. - Wypuść nas!
- Uspokój się. Nie zamierzam cię skrzywdzić. Nie po to tu jestem. - Przez chwilę Kasia miała wrażenie, że mężczyzna nie kłamie, ale przecież on ją porwał. Zbyt dobry chyba więc nie był. No i niby czemu miała by mu zaufać? - Nie chciałem doprowadzić Cię do łez. Naprawdę mi przykro. Jeśli przestaniesz się rzucać, to pozwolę ci wyjść z samochodu i odepnę kajdanki. Zgoda?
Kasia podejrzliwie przyglądała się jego twarzy. Ponieważ nie wyczuła podstępu kiwnęła twierdząco głową. Czarnowłosy pomógł jej wysiąść i odpiął kajdanki.
- Widzisz. Nie rzucam się na ciebie z pazurami.- Kasia nic nie odpowiedziała.
- Pomóż mi wyciągnąć ją z samochodu. - mężczyzna uchwycił podejrzliwe i znowu pełne obawy spojrzenie dziewczyny, więc dodał. - Uwierz. Gdybym chciał was uszkodzić dawno bym to zrobił.
- Wypuścisz nas? - Wykrztusiła Kasia przez zaciśnięte gardło.
- Tak. Nie jestem ani mordercą, ani gwałcicielem, ani porywaczem. Pomożesz mi wreszcie. Za długo się nie budzi. - No właśnie. To był problem. Kasia cały czas wymyślała różne formy ucieczki, ale jak to zrobić, kiedy Wiktoria jest nie przytomna?
Wspólnie wyciągnęli ją z samochodu i położyli na zmarzniętej trawie.
- Zabierz jej książkę. - Rzucił krótko mężczyzna. Uchwycił zdziwione spojrzenie Kasi więc dodał. - Tak. Wiem o książce. Właśnie po nią tu jestem.
Kasia odpięła kurtkę Wiktorii i wzięła książkę na kolana. Po niecałej minucie jej przyjaciółka otworzyła oczy.
* * *
- Co się stało? - wyszeptała Wiktoria widząc nad sobą coraz wyraźniejsze twarze. Stała nad nią Kasia i... No właśnie kim była ta druga postać? Gdy obraz dostatecznie się wyostrzył powróciły wspomnienia.
Zostały porwane. Czemu nic się nie dzieje?
Mężczyzna wyjął jakąś fiolkę z kieszeni i ułamał jej górną część.
- Proszę. Wypij to. - Powiedział do Wiktorii. Ta obrzuciła go chłodnym nienawidzącym wzrokiem.
- Nawet o tym nie maż. Możesz mnie zabić, ale nie zrobię niczego na co liczysz. - Odpowiedziała. Chciała się podnieść ze śniegu, ale nie była w stanie. Czuła się jak by ktoś przybił ją do podłoża gwoździami.
Kasia usiadła za nią. Podniosła jej głowę ze śniegu i położyła na swoich kolanach.
- Czemu nie może się ruszyć? - Spytała Kasia przyglądając się uważnie trzymanej przez mężczyznę fiolce.
- To działanie księgi. Coś jak w ,,Imieniu róży”. Nasączono ją środkiem otumaniającym, żeby nie czytał jej nikt nie pożądany. W ręce trzymam odtrutkę. - Kasia z niepokojem zerknęła na książkę w swoich dłoniach. Czarnowłosy zauważył to więc dodał. - Wystarczy, że nie będziesz brała palców do ust, a po powrocie do domu umyjesz je dokładnie wodą z mydłem.
- Chyba nie kłamie. - Powiedziała z zamyśleniem Kasia.
- Tak łatwo mu uwierzyłaś? - Wiktoria powoli znowu zasypiała.
- Co ci jest? - Usłyszała głos Kasi. - Ona znowu mdleje. Zrób coś!
Młody mężczyzna pochylił się nad nią. Otworzył jej usta, nie miała siły by go powstrzymać i wlał jej zawartość fiolki. Miało jakąś dziwną cytrusową woń, ale żadnego smaku. Wbrew sobie przełknęła.
Obraz zaczął się wyostrzać. Po chwili widziała już wszystko dokładnie i wyraźnie. Czuła się silniejsza. Bez problemu podniosła się z ziemi.
- Chyba w tej jednej kwestii nie kłamałeś.- Powiedziała Wiktoria stając koło Kasi. - Musisz być albo głupi albo szalony. Porywasz nas po to żeby odstawić do domu?
- To chyba niezbyt mądre prowokować potencjalnego porywacza, nieprawdaż? - Odrzekł z irytującym uśmiechem na twarzy.
- Czego chcesz? - Wiktoria nie dawała za wygraną. - Czego od nas chcesz?
- Tylko księgi. - Nagle stał się poważny i zwrócił w stronę Kasi. - Daj mi ją.
Wiktoria zatrzymała rękę Kasi.
- Nie. Czemu mamy ci ją oddać? Czemu ci na niej zależy?
- Jest moja.
- A co jeśli ci jej nie oddamy.
- Będę musiał was zabić.
- Mówiłeś, że nas nie zabijesz. - Wtrąciła się Kasia.
- A ty, że nie będziesz konfliktowa.
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Może się przesłyszałem. Oddaj księgę.
Teraz obie były pewne, że książka zawiera coś bardzo ważnego.
- Powiedz mi tylko co to jest Konir. - Wiktoria ścisnęła odruchowo księgę.
- Nie co, tylko kto. Konir to taki bardzo miły i sympatyczny facet. A teraz oddaj.
Mężczyzna przysunął się do niej szybkim krokiem i zręcznie jednym ruchem wyrwał księgę. Położył sobie na dłoni srebrny łąńcuszek z dziwnymi znakami. Na nim zaś ułożył księgę.
Gdy Wiktoria chciała sięgnąć po wyrwaną jej własność, ta zakręciła się wokół własnej osi i znikła. Symbole na łańcuszku przez chwilę świeciły jasnym niebieskim światłem.
- I po co wam to było? - Mężczyzna, wyglądał jak by... Tak, on się z nich śmiał. - Na przyszłość radzę nie zabierać cudzej własności.
Śmiał się z ich zdziwienia.
- Ale... ale.. jak... - Kasia patrzyła osłupiałym wzrokiem na łańcuszek, który czarnowłosy zapiął sobie na szyi.
- Wsiadajcie do samochodu. Odwiozę was do domów.
Mimo lekkich oporów wsiadły do auta. Czarnowłosy zamknął za nimi drzwi i obszedł samochód by usiąść na miejscu kierowcy.
- Kim ty jesteś? - Spytała przerywając panującą ciszę Wiktoria.
- Kiedyś się dowiesz.
- Wiesz, że to zabrzmiało bardzo dziwnie? - W co on ze mną pogrywa?
- Wiem.
Podjechali pod dom Kasi. Skąd on zna jej adres?
- A Wiktoria?
- Odwiozę ją do domu.
- Ale ja nie zostawię jej samej.
- Idź. Poradzę sobie.
- Zadzwonię do ciebie za pół godziny i masz być w domu.
- Dobrze.
ducky
PostWysłany: Nie 11:11, 02 Kwi 2006    Temat postu:

No to się zrobiło jeszcze bardziej tajemniczo Wink
Ogólnie rozdział krótki, ale wystarczająco treściwy. Zastanawia mnie tylko ten 'policjant'... I dziewczyny raczej nie znały swoich praw...
No dobra, czekam na kolejny rozdział i odpowiedź na pytanie "Kim jest ten policjant" i "Co się stało z Justyną"
Życzę weny!
Delf
PostWysłany: Sob 21:53, 01 Kwi 2006    Temat postu:

Specjalnie dla Ducky wklejam tu kolejny odcinek.


Serce prawie stanęło Wiktorii gdy usłyszała wrzask woźnego. Szybko zatrzasnęła książkę i wpakowała pod kurtkę.
- My tylko... - Zaczęła Wiktoria zastanawiając się co one mogły by robić w nocy w szkolnej bibliotece.
- My tylko przyszłyśmy po mój telefon. - rzuciła krótko Kasia wstając z pod stołu i pokazując ręką na na leżący koło nogi przyjaciółki telefon. - Nie mogłam go nigdzie znaleźć, więc pomyślałam ,że zgubiłam go w szkole.
- A najwięcej czasu spędzałyśmy dzisiaj w bibliotece na szukaniu materiałów na język polski. - dodała Wiktoria również wstając.
- To kogo niby goniłem po szkole?! - krzyknął Juliusz poirytowany wciskaniem mu tak taniego kitu. - Zaraz zadzwonię po policję i do waszych rodziców. Co to ma być żeby uczniowie pałętali się po szkole w środku nocy. Do czego to doszło? Już nawet nie można w spokoju iść do domu...
- Co o tej godzinie w szkole robił woźny? Przecież pracę już na pewno dawno skończył. Coraz bardziej chcę stąd wyjść. -pomyślała Wiktoria.
Woźny złapał Kasię za ramię i szarpnął do przodu.
- No panienki. To sobie narobiłyście problemów. Idziemy do holu. Muszę wezwać policję - powiedział Juliusz.
- Pożyczyć panu komórkę? - spytała Kasia wyrywając ramie i podnosząc telefon z podłogi.
Wiktoria powstrzymała się od parsknięcia gdy napotkała morderczy wzrok woźnego.
- Wynocha na dół. - krzyknął wyganiając je z biblioteki.
Podążyły za nim po schodach.
- Kupią se takiej elektroniki trochę i się wymądrzają... Do czego to doszło. Takich się powinno na stosie palić. Wredne bachory się wszędzie pałętają... To jak zaraza... Z dżumą też tak było... - mamrotał Juliusz pod nosem. Kiedy doszli do holu Wiktoria zauważyła dziwny błysk w oku Kasi. To nie wróżyło niczego dobrego.
- Tylko nie odwal żadnego numeru. - pomyślała.
Kasia zerknęła porozumiewawczo na Wiktorię. Ona chciała uciec! To nie miało sensu, woźny zapamięta jak wyglądają.
- Nie. To nic nie da. - Wiktoria szepnęła Kasi do ucha. - Pamięta jak wyglądamy. Nie jest taki głupi.
Kasia tylko westchnęła i spuściła głowę.
- Macie tu zostać. Idę zadzwonić na policję. - powiedział woźny wchodząc do sekretariatu.
- Czy wejście w nocy do szkoły to jakieś wielkie przestępstwo? - wydusiła z siebie Kasia.
- Podejrzewam, że mimo wszystko nie powinno nas tu być. - odrzekła Wiktoria.
Drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie. Do środka wszedł mężczyzna w czarnym stroju. Podszedł w ich stronę. Uważnie przyglądając się kurtce Wiktorii. Jak by wiedział o ukrytej książce.
Mężczyzna stanął bardzo blisko Wiktorii i spojrzał na nią swoimi ciemnymi, niebieskimi oczami.
- Co on wyprawia? - pomyślała Wiktoria. - Kto to jest?
- Kim pan jest? - spytała Kasia lekko odpychając go od przyjaciółki.
- Ochrona. - Mimo szturchańca dopiero po dłuższej chwili odsunął się i odpowiedział. - Jedziecie ze mną na komisariat.
- Co? Tak szybko? Przecież woźny dopiero zadzwonił. - powiedziała Wiktoria.
- Jesteśmy szybcy. Za coś nam płacą. - nieznajomy zerknął na wychodzącego z sekretariatu Juliusza. - Witam pana. Przyjechałem po te dwie młode damy.
- Policja? Tak szybko? - Woźny nie ukrywał zdziwienia.
- Naprawdę potrafimy szybko działać.
- Widzi pan do czego to doszło? Do szkoły się włamują w nocy. To jest nie do pomyślenia. Powinno się takich od razu za młodu karać, bo potem to i tak nic z tego nie wyrośnie dobrego. Wie pan, jak ziarno złe to i zborze liche. - Wiktoria czuła, że jej puls przyspiesza. Woźny stanowczo na zbyt wiele sobie pozwalał.
- Niestety. Mogę je już zabrać? - odrzekł policjant.
- A ja nie będę panu potrzebny? Mogę złożyć zeznania. Wiem jakie te bachory potrafią być rozpieszczone. Przyślą takie coś do szkoły i liczą, że się naprawi.
- Nie, nie będzie pan nam potrzebny. Poradzimy sobie sami.
Czarnowłosy wyjął z kieszeni kajdanki.
- Kajdanki? Żartuje pan? My nic takiego nie zrobiliśmy. To co najwyżej przewinienie. Wróciłyśmy tylko po telefon Kasi. – Wiktoria była rozhisteryzowana i bliska płaczu.
- No skoro tak twierdzisz. - odrzekł policjant chowając urządzenie do kieszeni. - Idziemy. - Popchnął je do przodu. Trochę zbyt mocno i Kasia upadła na kolana.
- Co pan sobie myśli? Nie ma pan prawa! - krzyknęła i kopnęła sprawcę swojego upadku z całej siły w kolano. Mężczyzna błyskawicznym ruchem założył jej kajdanki.
Wiktoria milczała. Bała się odezwać. W stresowych sytuacjach bardzo łatwo traciła zimną krew.
- Dowidzenia panu i życzę miłej nocy. - powiedział mężczyzna oddalając się z dwoma zszokowanymi dziewczynami.
- Nawzajem. - odpowiedział woźny. Dało się słyszeć jego mruczenie. - I nie daj Ci Boże mieć takie dzieci. To to skandal. Budzą człowieka... Stary jestem... Powinienem mniej pracować, ale nie! Kto by się przejmował biednym, starym, schorowanym, zmęczonym...
-Wychodzić. - Mocno wypchnął Wiktorię na dwór.
- Niech pan przestanie. To boli. A poza tym nie jest pan za młody na policjanta? - wykrzyczała.
- Jestem. - odpowiedział nieznajomy zakładając kolejnym szybkim ruchem i jej kajdanki.
Dziewczyny wymieniły zarazem przerażone i urażone spojrzenia. Już chciały coś powiedzieć, kiedy zostały wepchnięte do ciemnego samochodu postawionego tuż przed szkołą.
Wiktoria chciała uciec ale mężczyzna zatrzasnął drzwi z automatycznymi zamkami. Nie dało się ich otworzyć.
Obszedł samochód i usiadł na miejscu kierowcy. Odpalił i ruszyli przed siebie.
ducky
PostWysłany: Śro 22:18, 29 Mar 2006    Temat postu: Re: Kalisto

Delf napisał:
Kto zatem ustala reguły? Nikt, bo nie ma reguł, trzeba tylko zauważyć ich brak, a wszystko stanie się realne...

Przepraszam, ale tutaj przed oczyma staje mi scena z Matrixa Wink
hmmm... Jak zwykle po trzech akapitach czas na małą refleksję...
To się nadaje na jakąś dyskusją - czy nasze życie naprawdę należy do nas, czy to my nim kierujemy? Muszę sie kiedyś nad tym pozastanawiać Wink
Czwarty akapit, ostatnie zdanie: "Potrzebowała się dostać do szkoły..." - takich zwrotów raczej się już nie używa. Musiała się dostać do szkoły - raczej tak powinno być.
Cała reszta jest wciągająca, tajemnicza i taka... Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi Wink
Czekam na kolejną część!
Delf
PostWysłany: Śro 12:39, 22 Mar 2006    Temat postu: Kalisto

W czasie wielkiej burzy, rzadko spotykanej o tej porze roku przyszło na świat dziecko. Wydawało się być zwykłą postacią ,jak większość ludzi, nic nie znaczącą dla świata, ziarenkiem piasku na pustyni wieczności.
Jednak każde ziarenko może przechylić szalę, gdy znajdzie się ktoś ,kto je dobrze poinstruuje.
Wystarczy znaleźć się w dobrym miejscu i czasie, a wszytko może potoczyć się inaczej.

Kto zatem ustala reguły? Nikt, bo nie ma reguł, trzeba tylko zauważyć ich brak, a wszystko stanie się realne...
Zwykli ludzie są zdolni do wielkich czynów, nawet tych najważniejszych. Wtedy przestają być już zwykli i stają się nadzwyczajni. Czy w takim razie można mówić o zwyczajności, mając przy sobie przeznaczenie i los? Zwyczajność nie istnieje, tak jak i reguły, bariery, tamy... Wszystko jest możliwe, trzeba tylko potrafić to znaleźć.

Każdy człowiek, każda dusza ludzka w nie kończącej się pustyni wieczności jest tylko niewielkim ziarenkiem piasku zmaganym wiatrami i targanym przez przeznaczenie. Czy na pewno nigdzie nie jesteśmy na zawsze już spisani? Może gdzieś są zanotowane nasze decyzje, wszystkie myśli i wspomnienia. A może są luzie wolni i ci którzy nigdy nie zejdą z wyznaczonego im toru? Może świat jest podzielony? Może tylko nieliczni mają możliwość decydowania o swoim losie? A może to tylko nie liczni nie mają tego prawa?
Każdy ma szansę, jak ją wykorzysta zależy od niego, niestety nie ma tu prawa do błędu. Pomyłka najczęściej dyskwalifikuje... ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych, więc warto próbować.






Szesnaście lat później

Na dworze panowała ciepła i słoneczna pogoda ,gdy dwunastego marca Wiktoria szła do szkoły. Jako uczennica drugiej klasy liceum miała sporo do nauki i mimo ogromnych starań nie potrafiła już, tak jak kiedyś w gimnazjum, dostawać samych dobrych ocen. Chociaż właściwie najgorszą sytuację miała trzecia klasa – zawsze był to rok wzmożonej uczniowskiej nauki przedmaturalnej, a z kolej w pierwszych klasach uczniowie bali się ,że zostaną zkoceni i czuli się nieswojo w nowych murach z również nowymi ,bardziej wymagającymi nauczycielami. W ten sposób Wiktoria doszła do wniosku, że obecnie jej sytuacja jest najlepsza.
Dzisiaj miała do załatwienia coś, co interesowało ją o wiele bardziej niż nauka. Potrzebowała się dostać do szkoły, ale jak to zrobić by nikt jej nie zauważył?

Wszystko zaczęło się dwudziestego szóstego lutego w jej osiemnaste urodziny. Ponieważ wypadały we wtorek zostały przełożone na czas wolny – sobotę. Było by zadziwiające gdyby przyjaciele nie zorganizowali jej cichej imprezy w oryginalnej dacie.
O w pół do osiemnastej przyszedł do niej Marcin z bukietem z osiemnastu czerwonych róż.
Z Marcinem poznała się w liceum. Trafili do jednaj klasy. Od roku był już jej chłopakiem.
Kochała go najbardziej ,jak tylko potrafiła i wierzyła mu bezgranicznie. Była pewna ,że nigdy jej nie oszuka, a jego niesamowite, jasno niebieskie oczy zdawały się przenikać wszystko na co tylko spojrzą.
Pocałowali się na powitanie.
- Chodź. Mamy dla ciebie niespodziankę. - powiedział Marcin wyciągając ją na dwór.
- Nie mogę się doczekać. -odrzekła zakładając płaszcz. Zapięła jeszcze tylko buty i była już gotowa do wyjścia. - To gdzie mnie zabierasz?
- Do szkoły. - rzucił krótko z nutą rozbawienia w głosie.
- Eee... Gdzie? Do szkoły? Czy ja dobrze słyszę? - nie była pewna czy żartuje, czy mówi prawdę.
- Zobaczysz wszystko na miejscu, a teraz już chodź. - uśmiechnął się zagadkowo i zamknął za nią drzwi.
- Po co do szkoły? Co oni znowu wymyślili? - rozważałaWiktoria.
Powoli zbliżali się do szkolnych murów. Podeszli pod wielkie drewniane drzwi. Dookoła nie było nikogo.
- I co teraz? - spytała. Zaczynała się zastanawiać ,czy dobrze robi idąc tutaj. W końcu kto wie ,co im przyszło do głowy.
- Wchodzimy do środka. - Marcin wyszczerzył zęby w uśmiechu, zresztą bardzo ładnym uśmiechu i otworzył jej drzwi – Spokojnie kochanie jesteś ze mną. - dodał ,gdy już otwierała usta by się sprzeciwić. Otworzył drzwi i popchnął ją lekko ,tak że weszła pierwsza. W pomieszczeniu było ciemno. Nawet bardzo ciemno.
- Chyba się nie boisz kochanie – usłyszała za sobą cichy ,jakoś dziwnie brzmiący głos Marcina.
- Nie, ale przestań tak dziwnie mówić, bo zacznę się bać. - próbowała ustalić ,gdzie jest włącznik światła, jednak mrok był zbyt mocny, by cokolwiek dostrzegła.
Marcin pociągnął ją dalej. Szli korytarzem.
- Jak można się zgubić we własnej szkole? Zaraz który to może być sektor? Skręciliśmy w lewo... Czyli teraz idziemy na salę gimnastyczną. - pomyślała zadowolona ,że wreszcie określiła swoje położenie.
Puściła rękę Marcina ,żeby poprawić sobie włosy opadające na twarz.
- Hej! Gdzie ty jesteś? - szepnęła zauważając brak chłopaka koło siebie.
Odpowiedziała jej martwa cisza.
- I co ja mam teraz zrobić? - myślała – Pójdę na tą salę. Na pewno się chowają ,żeby mnie wystraszyć.
Doszła do sali gimnastycznej i powoli z długim ,przeciągłym skrzypnięciem otworzyła drzwi. Ciemno. Poszukała na ścianie po omacku włącznika. W końcu znalazła. Wiedziała ,że za chwilę zobaczy wszystkich swoich przyjaciół z tortem śpiewających jej ,,Sto lat”. Zapaliła światło i ujrzała... pustkę. Na sali nie było nikogo. Rozejrzała się uważnie jeszcze raz. Na sto procent nie było tam nikogo. Zdumiona obkręciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Usłyszała jak drzwi za nią same się zamykają. Mimo iż wydało się jej to głupie, przestraszona zaczęła biec. Szybko znalazła się przy szkolnym basenie, który uprzednio mijali i właśnie w tedy pomyślała sobie, że chcą ją nastraszyć i na bank schowali się na basenie. Podeszła do drzwi i gwałtownie je otworzyła. Zapaliła światło. W tym momencie za swoimi plecami usłyszała ,,Sto lat. Sto lat. Niech żyje,żyje nam...”. Światła pozapalały się wszędzie. Wiktoria obróciła się i zobaczyła Marcina, Martę, Kasię i wszystkich swoich dobrych znajomych z ślicznym tortem na którym jasno świeciło osiemnaście świeczek. Brakowało tylko Justyny.
Gdy wszyscy skończyli śpiewać Kasia krzyknęła – Pomyśl życzenie!
- Sekunda – odrzekła Wiktoria zastanawiając się czego ma sobie życzyć.
- Chcę osiągnąć ogromny sukces w życiu – pomyślała – i... Chcę zmienić bieg wydarzeń. Chcę by ludzie nigdy mnie nie zapomnieli i żebym mogła kiedyś, chociaż raz coś zaczarować. Co z tego ,że jestem już pełnoletnia. Chyba zawsze będę taka dziecinna. - Uśmiechnęła się do siebie i zdmuchnęła wszystkie świeczki.
Zgromadzeni zaczęli klaskać. Wiktoria pocałowała swojego niebieskookiego bruneta.
Potem wszyscy zaczęli wesoło rozmawiać i życzyć Wiktorii dużo zdrowia, szczęści, miłości, pieniędzy, dobrych ocen.
Godzinę później zadzwonił tata Marcina i kazał mu natychmiast wracać do domu. Wtedy też wszyscy postanowili się zbierać do siebie
Wiktoria wolno wracała do domu z Marcinem, Kasią i Martyną.
Kasia była o rok młodsza od Wiktorii, jednak najdłużej się z nią znała – od zerówki, czyli jakieś jedenaście lat. Przez tak długi okres czasu można kogoś doskonale poznać.
Kasia była ,tak jak i Wiktoria brunetką. Miała brązowe oczy w których zawsze czaiła się nuta powagi, co nie znaczyło wcale, że nie szalała. Wręcz przeciwnie, to ona zawsze była organizatorką wszelkiego rodzaju dziwnych pomysłów i sytuacji.
Z kolei Martyna mogła by z pewnością robić za jej przeciwieństwo. Chodziła z Wiktorią do klasy. Niebieski kolor jej oczu przypominał bezchmurne niebo. Na ramiona opadały jej długie włosy w jasnym odcieniu blond. Sprawiała wrażenie miłej, uczynnej i nie potrafiącej powiedzieć komukolwiek złego słowa. Każdy ,kto kiedykolwiek jej podpadł nie miał już nigdy później o niej tak wspaniałego zdania. Nie wolno drażnić wilka. Ciężko ją jednak było wyprowadzić z równowagi. Emanowała spokojem i zrozumieniem.
Wiktoria była bardzo dumna z przyjaźni z nimi i wiedziała ,że może na nie liczyć w każdej sytuacji.
- Ale mnie nastraszyliście. - powiedziała Wiktoria – A w tedy kiedy zniknąłeś, to gdzie byłeś? I kto zamknął za mną drzwi na sali gimnastycznej?
Cała trójka popatrzyła ze zdziwieniem po sobie.
- Nikt nie zamykał za tobą drzwi. Musiało Ci się wydawać. - powiedziała Martyna kręcąc przecząco głową.
- Ej. Chwila. Poczekajcie – rzucił Marcin i wszyscy się zatrzymali. - O czym ty mówisz? Kiedy niby cię zgubiłem?
- Oj, no w tedy w holu. Podniosłam rękę żeby poprawić włosy i ciebie już nie było. - odrzekła ,jakby od niechcenia.
Trójka znajomych znowu znacząco zerknęła na siebie.
- No co? - Wiktoria nie miała bladego pojęcia o co im chodzi.
- Nie widziałaś się dzisiaj z Justyną? - zapytała z jakąś nutą wyczekiwania w głosie Martyna.

Justyna z kolei była o rok starsza od Wiktorii. Zaliczała się do bliskiego grona przyjaciół w jej odczuciu. W tym roku kończyła dziewiętnaście lat.
Była wysoka, trochę grubsza niż Wiktoria i zawsze bardzo zalatana. Miała przeraźliwie czarne oczy, jak węgielki, co dawało bardzo dziwny efekt w zestawieniu z płomienno rudymi włosami sięgającymi jej do połowy karku.

- Nie. Wróciłam, ze szkoły. Zjadłam obiad. Poszłam się wykąpać. Ubrałam się i w tedy przyszedł Marcin. - gdy skończyła wszyscy zamilkli i przypatrywali jej się uważnie. - No co? Powinnam była do niej zadzwonić? - dodała widząc malujące się na ich twarzach zdziwienie.
- To niemożliwe... - wyszeptała Kasia – Marcin... On cały czas był z nami. Justyna miała przyjść po ciebie do domu i przyprowadzić do szkoły.
- Co wy znowu kręcicie? Zaczynam się bać. - powiedziała już trochę głośniej przyspieszając tempa – i jestem pewna ,że byłam z Marcinem.
- Chwilę. Wszyscy są świadkami, że byłem w szkole. Nie mogłem iść po ciebie, miała to zrobić Justyna.
- No nie! - krzyknęła Kasia rozglądając się panicznym wzrokiem dookoła. - zostawiłam torebkę w szkole. Tam jest mój telefon.
- Musimy znowu wracać. Ech, kobieto... Torebek się pilnuje – powiedziała zawiedziona Wiktoria – chodźcie po nią.
- Przepraszam kochanie, ale ja nie mogę. Ojciec mnie zabije jak za chwilę nie wrócę do domu. - rzucił szybko Marcin.
- A ja muszę odrobić zadanie z historii – mówiąc to Martyna nie wyglądała zbyt przekonująco.
- No dobra. Ja z tobą pójdę. - Wiktoria wcale nie miała ochoty wracać do szkoły.

Minutę później wracały już drogą do szkoły. Kasia ostrożnie otworzyła ciężkie drewniane drzwi i dziewczyny weszły do środka.
- Gdzie tu się pali światło. - spytała Kasia szukając ręką po ścianie kontaktu.
- Ty się mnie pytasz? Chyba nikt nie ma tak słabej orientacji w terenie jak ja. - Wiktoria właśnie wyjęła telefon i oświetliła ścianę. Nie było widać kontaktu. - No to będę nam drogę oświetlała tym wspaniałym telefonem. - prychnęła.
Szły powoli korytarzem aż do zakrętu.
- Mogłam go zostawić na sali gimnastycznej. - wyszeptała Kasia.
Podążyły więc na salę drogą oświetlaną przez wyświetlacz telefonu komórkowego. Kiedy doszły do sali Wiktoria po woli otworzyła drzwi i obie weszły do środka. Kasia zapaliła światło.
- Może na trybunach leży? - spytała Wiktoria kierując się w ich kierunku.
- Może. - rzuciła krótko Kasia i poszła za nią. - O, tam jest! Już ją widzę. - Kasia podbiegła na trybunę i szybko zabrała torebkę. - No to szybko wracajmy, bo... - urwała w połowie zdania. Obie wyraźnie słyszały głosy na korytarzu.
- Widziałem na pewno tu jakieś bachory. - chrypiał ich zgryźliwy woźny.
- Wierzę panu. Wierzę... - odpowiedział cichy, ale wyrazisty kobiecy głos. - zaraz to sprawdzimy.

- Pod trybuny. - wyszeptała, jak najciszej się dało Wiktoria, schodząc pod drewniane ławki. Za nią zeszła Kasia. Po chwili drzwi do sali się otworzyły. Stała w nich wysoka, szczupła kobieta o jasnych blond włosach, niczym śnieg, w długiej błękitnej sukience. Wyglądała niesamowicie, można by rzec nieziemsko. Rozejrzała się uważnie po sali i przez chwilę Wiktoria była już pewna ,że została zauważona. Kobieta jednak ominęła ją wzrokiem.
- Tu niestety nikogo nie ma Juliuszu. - powiedziała swoim jedwabistym głosem.
- Ktoś jednak musiał zapalić światło madam. - wychrypiał Juliusz.
- Albo ktoś go nie zgasił. - rzuciła mu krótkie ironiczne spojrzenie. - Chodźmy już.
Woźny zgasił światło. Przepuścił kobietę i zamknął za nią drzwi.
- Uff... - westchnęły jednocześnie dziewczyny.
- Było blisko. Nie ma co. Nigdy więcej nie wejdę w nocy do szkoły. - z powagą powiedziała Kasia.
- O, właśnie. Możesz mi powiedzieć jak weszliście do szkoły? - spytała Wiktoria momentalnie zapominając o zajściu z przed momentu.
- Teraz nie. Pogadamy później. Chcę wyjść z tego przeklętego budynku. - wymamrotała Kasia biegnąc w stronę drzwi. Wiktoria zrobiła to samo. Wyszły na korytarz. Szybko poruszały się do wyjścia. Były już w głównym holu, gdy usłyszały krzyk woźnego, stojącego przy drzwiach.
- Tam są madam. Złapiemy ich.
-Gazem do biblioteki. - wyszeptała szybko Wiktoria. Zaczął się slalom po korytarzach, schodach, zakrętach. Biblioteka znajdowała się na samej górze, jednak można było się w niej bezpiecznie schować między regałami tysięcy starych książek. Po paru scenach grozy udało im się dobiec do biblioteki zostawiając starego mężczyznę w tyle. Wbiegły szybko do środka. Przebiegły między paroma rzędami półek i schowały pod jednym z stolików do czytania, umieszczonym koło półki z literą ,,K”.
Wiktoria słyszała jak Juliusz zbliża się do nich. Słyszała jego chrapliwy oddech. Doszła właśnie do wniosku ,że biblioteka wcale nie była dobrym miejscem kryjówki, bardzo ciężko potem wybiec niezauważonym z tego labiryntu. Woźny był już bardzo blisko nich. W pewnym momencie machnął ręką i strącił jedną z książek wprost na głowę Kasi. Ta z trudem powstrzymała się od krzyku i złapała książkę na otwartej stronie. Ku przerażeniu obydwu litery fosforyzowały spokojnym niebieskim kolorem. Wiktoria odczytała świecący tytuł ,,Konir”.
- Co to znaczy? - pomyślała Wiktoria i już chciała czytać dalej ,gdy usłyszała obok swojego ucha krzyk:
- Co wy tu robicie bachory do jasnej cholery?

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group