Cornelia Cole |
Wysłany: Pią 17:13, 26 Maj 2006 Temat postu: [Z] Zupełnie jak młoda dziewczyna... |
|
To taka jednopartówka, choć dość długa... Pisana na WOK-u, z tyłu zeszytu, potem tylko przepisana na komputer w wolnej chwili. Dość sentymentalna, jak sądzę, ale może się wam spodoba.
Najlepiej się czyta słuchając jakiegoś nostalgicznego klimatu xD
Betowała Nuna, jak zwykle. Buzi dla niej :*
I proszę ślicznie o komentarze xD
Nel
**************
Zupełnie jak młoda dziewczyna…
Gdy nawet Księżyc umiera…
- Chciałabym zatańczyć – mówi ona.
- Tutaj? – pyta on, unosząc wzrok znad książki.
- Tak, tutaj. – Uśmiecha się ona figlarnie. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
On powstaje z trudem, zaciskając wargi. Wie, że za nic nie może pozwolić sobie na jęk bólu – sprawiłoby to jej przykrość. Przegląda płyty gramofonowe – te przez nią ukochane.
- Co mam puścić? – zastanawia się na głos, a ona chichocze w odpowiedzi. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Już nie pamiętasz naszej piosenki? – Unosi swoje ślicznie wygięte brwi. Jej tęczówki błyszczą błękitem nieba. Zupełnie jak u młodej dziewczyny.
Na jego ustach pojawia się uśmiech, powściągliwy, tajemniczy, ten, w którym ona się zakochała przed tylu laty.
- W zasadzie to pamiętam moment, gdy się urwała – stwierdza, mrużąc oczy. Ona kręci rozbawiona głową, potrząsając grzywą białych włosów. On zaczyna się śmiać.
- Pamiętam, jak tym swoim trzepaniem głową we wszystkie strony łamałaś serce każdemu chłopcu, który się nadarzył – mówi, wydymając lekko dolną wargę.
- Łącznie z twoim bratem przecież – zauważa ona, a podbródek jej drży. Stara się nie chichotać. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Któż by się nie zakochał w Księżycu? – rzuca za ramię on, kładąc igłę gramofonu na płytę. Potem staje przed nią i lekko się pochyla, starając się zapomnieć o przeraźliwym bólu w kręgosłupie.
Klasyczne dolegliwości staruszka, zdaje się myśleć.
- Pani? – Wyciąga do niej rękę. - Czy zaszczycisz mnie tańcem?
- Teraz? – Przeciąga językiem po zębach. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Teraz – przytakuje. – I całą noc – dodaje po chwili. – Tym razem nie zmokniemy.
Jej śmiech wibruje mu w uszach.
*&*
Samochód w deszczu stał,
radio przestało grać,
dotknąłem kolan twych,
nie liczyliśmy gwiazd...
- Co za rzęch – parsknęła, kuląc się na siedzeniu. W przytyku nie było jednak złośliwości, raczej rozbawienie.
- Och, cicho – mruknął. – Widzisz przecież, że próbuję go… No nie. Teraz to już całkiem siadło.
- Troszkę magii? – zaproponowała.
- Nie, bo mama by mnie całkiem udusiła – odpowiedział, tępo wpatrując się w tablicę rozdzielczą. - I tak chyba nie wie, że odebraliśmy ten zwariowany wóz ze szkoły.
- Ale nie wszystko siadło – stwierdziła ona. Wyciągnęła rękę w stronę radia. – Widzisz? To wciąż działa.
- Ale za wiele nam nie daje – stwierdził, raz jeszcze próbując odpalić samochód. – A widzisz, że pada, jakby nagle niebo się oberwało… Nie pójdziemy trzech kilometrów w tej ulewie.
W odpowiedzi uśmiechnęła się tylko tajemniczo. Poruszyła pokrętłem głośności.
- Ogłuchniemy? – zapytał, unosząc brwi.
Pokręciła głową. Otworzyła jednocześnie drzwi i wyszła na deszcz. Przez jakąś szczelinę między chmurami przedostało się księżycowe światło i zaplątało w jej srebrnych włosach.
- Zatańcz ze mną – powiedziała, przekrzywiając głowę.
Odchylił się na oparcie siedzenia.
- Tutaj?
- Tutaj.
Wolno wyszedł z samochodu, gdy z radia poleciały pierwsze tony Les Kids De Kitt Davida Hasselhoffa i Julie Antoni. Powoli zbliżył się do niej i objął w talii, delikatnie, ale precyzyjnie, zupełnie jakby dotykał porcelany. Zakołysali się powoli, dotykając czołami. Po chwili ona zamrugała, bo kropla deszczu dostała się jej do oka. Nie mogła powstrzymać śmiechu.
Zamruczał jak obudzony szczeniak.
- Psujesz romantyczny nastrój, wariatko – powiedział. – Chodź, schowajmy się w samochodzie, bo zaraz nie zostanie na nas nawet jedna, maleńka, sucha nitka.
Siłą umieścił ją na siedzeniu, ciągle śmiejącą się. Potem biegiem okrążył samochód i padł na swoje miejsce.
- Oj! – Uniosła żywo brodę, a oczy jej zajaśniały. – Popsułeś radio!
- Co?
- Rzuciłeś się na siedzenie i muzyka przestała grać – powiedziała. – Popsułeś je. I co teraz?
- Poczekamy, aż minie deszcz, a potem pójdziemy pieszo do domu.
Chciała coś odpowiedzieć, ale przeszkodziło jej kichnięcie.
- Widzisz, ty nierozsądna, mała dziewczynko? – Uśmiechnął się lekko, przekornie. Dotknął jej białej spódniczki. – Jesteś cała przemoczona.
Chwilę obserwowała go, zachwycona, zanim się zdecydowała odezwać.
- Co ty robisz? Nie próbuj tego wykręcać, bo zniszczysz materiał.
Spojrzał jej w oczy i ujrzał to, co pragnął zobaczyć – przekorę, rozbawienie, przyzwolenie.
- Powinnaś to zdjąć, bo będziesz chora – stwierdził, ciągle trzymając rękę na jej kolanie.
- Ale wtedy będzie mi zimno i tak się przeziębię – odparła z szerokim uśmiechem.
Pokręcił głową.
- Czy ty zawsze musisz mi się sprzeciwiać?
- Owszem, bo nigdy nie robisz tego, co należy – zamruczała i lekko go pocałowała. – Też jesteś przemoczony… Powinieneś się rozebrać. Nie chcę kichającego pana młodego…
*&*
Słuchała słów piosenki, rozkoszując się głębią głosu Hasselhofa:
All right, yeah
Stay, just a little bit longer
Please, tell me where you going to
Now, your daddy don’t mind
And your mammy don’t mind
If we have another chance, yeah
Just one more, one more time
Przymknęła oczy, opierając głowę na ramieniu męża. Kiedyś byli tacy piękni, oboje. Potem jednak miał miejsce ten jego nieszczęśliwy wypadek… Na dzień po tym, jak kochali się w starym, niebieskim fordzie jego rodziców.
A i tak nie przestał się dla niej wtedy liczyć, cokolwiek nie mówiłaby jego matka. Nie lubiła jej, nie rozumiała, że dla niej nie liczy się oszpecona twarz, ale wnętrze.
Jedyny mężczyzna, który był i wciąż przecież jest ważny w jej życiu…
Ona traciła urodę znacznie wolniej, kto wie, czy przez to nie boleśniej. Z dnia na dzień musiała obserwować w lustrze zmieniające się własne oblicze. Każda zmarszczka, każda nierówność cery – odkrywała je dzień po dniu przez wszystkie te lata. Mówiono ciągle, że jest piękna, nikt nie potrafił prawidłowo odgadnąć jej wieku, zawsze odejmując przynajmniej dwadzieścia lat. Ale jakie to miało znaczenie w porównaniu z dawną świetnością?
Tylko on nie przestał jej kochać, nie opuścił mimo wszelkich wad i humorów. Zawsze pozostawała dla niego najważniejsza.
Nie mieli dzieci. Nie mogli… Kolejny szczegół, jakże ważny przecież, który omal jej nie załamał. Zawsze pragnęła córki, której włosy mogłaby wieczorami czesać godzinami, syna, którego obserwowałaby podczas pierwszej jazdy na rowerku. Ale najpierw nie mogła zajść w ciążę, potem poroniła.
Tłumaczono jej, że to na skutek Cruciatosa, którym poczęstowała ją wcześniej niejaka Bellatrix Lestrange. „Nieodwracalne szkody w organizmie” – usłyszała.
Czuła się, jakby Wojna zabiła wszystkie jej dzieci. Te, które mogła mieć.
*&*
Lubiła tańczyć, pełna radości tak,
ciągle goniła wiatr.
Spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś,
nie chciała nic.
Nie rozumiałem, kiedy mówiła mi:
"Dzisiaj ostatni raz
zatańczmy, proszę, tak, jak gdyby umarł czas"...
Mówiła mi...
Nalała herbaty do porcelanowej filiżanki w niebieski, kwiatowy wzorek. Była zmęczona. Ostatecznie męczyła się i biła z myślami całą noc. Ale teraz umysł miała jasny i trzeźwy, uspokajał ją fakt podjęcia decyzji.
Pisała już do Gabrielle. Młodsza siostra zgodziła się na jej obecność. Miała tak duży dom, że mogły całymi dniami się nie spotykać, nawet bez celowego omijania się.
Zresztą Gabrielle często nie ma na miejscu, bo podróżuje po świecie razem ze swoim mężczyzną. Nie mieli ślubu, ale byli szczęśliwi jak mało które małżeństwo.
Tak, jej przybycie na pewno nie będzie problemem we Francji.
Teraz pozostawało tylko wytłumaczyć swój wyjazd mężowi.
Jak zwykle, wrócił o szesnastej do domu. Włosy robiły mu się wilgotne, bo śnieg, który je oprószył na dworze, topniał w cieple przedpokoju. Krótkie kosmyki sterczały we wszystkie strony.
- Szkoda, że je obciąłeś – powiedziała z uśmiechem, podchodząc do niego i strząsając resztkę białych płatków jednym, pieszczotliwym ruchem dłoni.
- Wiesz, długie włosy raczej nie dodawały mi powagi w Banku – roześmiał się. – Jakby sam kolor nie wystarczył…
- Cóż, kolejny drobiazg, który nas łączy – oboje wyróżniamy się z tłumu – powiedziała. – Chodź, twój obiad jest już gotowy.
Poprowadziła go za rękę do jadalni. W jego oczach dostrzegła zachwyt na widok stołu zastawionego wazonami pełnymi kwiatów i długimi świecami.
- Niespodzianka – zamruczała.
Obrócił się w jej stronę.
- Ja też mam coś dla ciebie – powiedział. Uniosła brwi, gdy wyjął z kieszeni czarne, atłasowe etui ze srebrnymi zdobieniami. Otworzył, zamknięcie cicho szczęknęło.
- Co sądzisz? – zapytał, wyjmując cieniutką bransoletę z białego złota. Pośrodku zdobił ją śliczny szafir w kształcie pięcioramiennej gwiazdy.
- Przepiękna… - wyszeptała, wciąż jednak wydając się niczego nie rozumieć.
- Jak ty. – Pocałował ją delikatnie w czoło.
- Przecież ona musiała kosztować majątek!
- Nie do końca. Pomnożyłbym to przez dwa. – Zaśmiał się. Zapiął bransoletkę na jej lewym nadgarstku.
- Szafir przypominał mi twoje oczy. Rozgwieżdżone i błękitne…
Rozpromieniła się, a w jej źrenicach błysnęło zrozumienie.
- A teraz chodź, zobacz, co dla ciebie zrobiłam – powiedziała. - Co prawda pilnowała mnie Martha, żebym nie spaliła znowu wszystkiego, i pomogła mi zarobić ciasto na szarlotkę, ale myślę, że się spisałam.
- Oczywiście, że tak. Biorąc pod uwagę twoją niechęć do gotowania i pieczenia, to jeden z najlepszych prezentów, jakie dostałem. – Pozwolił się jej usadzić na krześle. Chwilę przyglądał się, jak nalewa mu zupy.
– Mówiąc szczerze, byłem przekonany, że zapomnisz o naszej rocznicy – rzekł nagle. – Zawsze ci się to zdarzało… Tym bardziej się cieszę. Ostatecznie to piętnaście lat.
Uśmiechnęła się do niego nerwowo, pochylając głowę.
- I zobacz – odezwała się po chwili. - To twoje ulubione wino… Podebrałam ci z zapasów, ale chciałam wszystko dodatkowo ozdobić… Chyba nie jesteś zły.
- Skąd. – Podniósł łyżkę, rozpromieniając się. - Sam bym je otworzył, gdybyś ty na to nie wpadła. Poczekaj, ja ci naleję do kieliszka.
- Tak, tak. Pamiętam, doskonale, dlaczego nie pozwalasz mi ruszać butelek wina… A teraz wolisz sam nalać.
- No wiesz, kochanie. Do najbardziej przytomnych osób to nie należysz.
- Oj, ty musiałeś myśleć jeszcze mniej racjonalnie, skoro się ze mną ożeniłeś – zripostowała z typową dla siebie autoironią.
- Rozkochałaś mnie w sobie tym, że potrafiłaś tracić głowę podczas tańca… Mówiłaś zawsze, że gonisz wiatr.
- Bo zawsze go wtedy goniłam – odrzekła. – Wiatr… i ideały.
- A teraz? – Spojrzał na nią bystro, nieruchomiejąc.
Ona też zamarła. Tępo wpatrywała się przez moment w talerz, ale nagle – jakby oprzytomniała – znów spojrzała na niego.
- Również teraz – powiedziała z uśmiechem. – Nie dostrzegasz tego?
Roześmiał się.
- Wiesz, skarbie – zaczęła znów ona. – Tak sobie myślę… Gabrielle ostatnio pisała, że Jean wyjeżdża, a ona nie chce narażać się na trudy podróży, bo dostrzega symptomy jakieś choroby… Kiedy zaś przypomnę sobie ten ich wielki, zimny dom i wyobrażę ją sobie tam zupełnie samą, to przechodzą mnie ciarki.
- Gabrielle chora? – zdziwił się. - Przecież to był zawsze okaz absolutnego zdrowia.
- No więc, tak sobie wymyśliłam – kontynuowała ona. – Może byśmy ją odwiedzili? Tak dawno nie byliśmy we Francji.
- Nie mogę – odpowiedział. – Ostatnio i tak brałem tyle wolnego…
Schyliła głowę. Doskonale wiedziała, dlaczego wykorzystał wszystkie dni urlopu. Zajmował się nią, kiedy pogrążała się w depresji po poronieniu.
- Ale, kwiecie moje, może pojedziesz sama? – zaproponował. – Zmiana otoczenia dobrze ci zrobi… I odpoczniesz sobie ode mnie – dodał z przekorą.
Zaśmiała się, starając się, by nie było to wymuszone.
- Jesteś pewien, że mogłaby pojechać?
- Naturalnie, sądzę nawet, że powinnaś.
Uśmiechał się do niej tak szczerze, szeroko. Pochyliła głowę. Wolała wpatrywać się w czerwone refleksy wina w lampce.
Byle nie spoglądać w jego oczy.
*&*
Opiera głowę na jego ramieniu, przymyka oczy i mruczy z rozkoszy. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
Gramofon samorzutnie zmienił płytę. Po chwili rozległa się elektryzująco liryczna piosenka Patricka Swayze She’s like the Wind.
On pamięta doskonale tę ich kolację w piętnastą rocznicę, równo trzydzieści cztery lata temu. Ona zapewne też – wciąż nosi bransoletkę z szafirową gwiazdą.
Na myśl o swojej ówczesnej naiwności na jego wargach pojawia się ironiczny uśmiech. Gdyby wtedy nie był tak zapatrzony w siebie, tak egoistyczny, gdyby nie zapomniał, jaka ona jest tak naprawdę – doskonała aktorka, czyniąca teatr z własnego życia – nie pozwoliłby jej wyjechać. Widząc kolację – zrozumiałby, że to nie rocznica – to pożegnanie. Ale zbytnio chciał wierzyć, iż pamiętała. A przecież oczywiste było, że tak nie jest. Zapomniała, jak zwykle.
Wtula twarz w jej włosy. Pachną odurzającą zmysły konwalią i słodko-ostrym bzem.
Zawsze była i ciągle jest dla niego wszystkim. Nie ma już nikogo więcej. Oboje wynieśli zbyt wiele ran z tej przeklętej Wojny. Może nie fizycznych – okaleczona twarz u niego i pozbawienie jej możliwości posiadania dzieci nie było aż taką tragedią, na pewno nie w zestawieniu z dramatami innych. Pozostały jednak odmienne blizny, te niewidzialne, rany duszy.
Wszyscy się zmienili, to prawidłowa kolej rzeczy w przypadku każdej z wojen. Ale czy prawidłowa oznacza sprawiedliwa?
Przyzwyczaił się do tej myśli po ponad ćwierćwieczu. Zaakceptował, ale nadal nie mógł się z nimi pogodzić.
I look in the mirror and all I see
Is a young old man with only a dream
Am I just fooling myself
That she'll stop the pain
Living without her
I'd go insane
Pamięta doskonale, jak mówiła, że wciąż goni wiatr. Wiatr i ideały... Jednak teraz dopiero potrafi przypomnieć sobie wyraz jej twarzy, gdy ją o to pytał: nerwowy uśmiech, uciekające spojrzenie, wykręcane kciuki.
Tak, ona już wtedy zapomniała, jak to jest – gonić wiatr. Sama stała się tym wiatrem. Odchodziła i przychodziła, nieuchwytna niczym ideał. Jemu tymczasem przypadła jej rola – gonić i próbować uchwycić choć chwilę razem.
Feel her breath on my face
Her body close to me
Can't look in her eyes
She's out of my league
Just a fool to believe
I have anything she needs
She's like the wind
*&*
Mieliśmy wiecznie trwać
Na jednej z dzikich plaż.
Chciałem ze wszystkich sił
Pozostać z tobą tam.
Lubiła tańczyć
Mówiła mi...
Kiedy spojrzał na przepiękną posiadłość Gabrielle, poczuł przejmujący żal. W Anglii, próbującej podnieść się po klęsce Wojny, ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Tutejszy przepych był więcej niż abstrakcją dla Brytyjczyków.
W ręce trzymał ciągle pachnącą bzem i konwalią papeterię. Nie wypuścił jej z dłoni od dziesięciu godzin, czyli od momentu, gdy otrzymał list.
Zacisnął zęby i zdecydowanym krokiem ruszył przez park. Spojrzał w niebo – chmury właśnie odsłoniły Księżyc. Był nów, więc sierp przypominał raczej cieniutkie ostrze sztyletu.
Był ciekaw, czy chociaż choroba Gabrielle okaże się prawdą. Szczerze w to powątpiewał. Przekonany był, że ona siedzi tu całkiem sama, może tylko w otoczeniu służby. Konieczność dotrzymania towarzystwa siostrze była takim samym fragmentem kłamstwa, jak próba namówienia go do wyjazdu razem.
Wiedziała, że nie będzie mógł pozwolić sobie na urlop, dlatego próbowała go do tego skłonić. I przewidziała, że potem on będzie nakłaniać ją do samotnej podróży. Był wściekły sam na siebie, że od razu się nie zorientował, w co ona znów pogrywa.
Nie widział, dlaczego nie skierował się do głównego wejścia do rezydencji, tylko od razu poszedł do altany w parku. Nie myślał, gdzie idzie, dopóki jej nie zobaczył.
Siedziała na białej ławce pod ażurową pergolą z kości słoniowej, porosłą bladożółtymi powojnikami. Wyprostowana jak struna, z nieruchomą, zastygłą w cierpieniu twarzą, spowodowała, że cały jego gniew ulotnił się.
- I sama powiedz, co zrobiłaś najlepszego, mój śliczny kwiatuszku? – zapytał, opierając się kilka kroków dalej o jeden z filarów altanki.
Poderwała się, przestraszona obecnością innej osoby. Na jego widok zadrżała jej broda. Szybko odwróciła wzrok.
- Prosiłam, żebyś nie przyjeżdżał – powiedziała po chwili. – Tak to wszystko stanie się jeszcze trudniejsze.
- Trudniejsze? – zapytał ostro. – A jak miałem żyć ze świadomością tego, że pozwoliłem ci odejść i nie uczyniłem nic, kompletnie nic, żeby temu przeszkodzić?
- Przestań – przerwała, obracając się gwałtownie. - To była moja decyzja i powinieneś się z nią pogodzić.
- Chyba żartujesz. Kiedy to dotyczy nas obojga to ja również mam prawo powiedzieć, co na ten temat sądzę. Nie bądź taką egoistką.
- Powinieneś zrozumieć, że właśnie egoizmem byłoby z mojej strony wciąż zostawać w Anglii – odpowiedziała cichym, słabym tonem. – Nie zmienię zdania. A ty musisz jak najszybciej stąd pójść.
Chciał wyciągnąć doń, pogładzić ją po jedwabistych włosach, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Dlaczego? Powiedz mi chociaż, dlaczego.
Nie widział, jak zagryzła do krwi wargi i zacisnęła na chwilę powieki. Nie widział, jak otarła wierzchem dłoni łzę z policzka i uniosła dumnie podbródek. Nie widział żadnego ze śladów wojny, jaką toczyła w sobie.
Odwróciła się szybko na pięcie i podeszła do niego.
- Może myślisz, że jestem słaba, że uciekłam od ciebie z jakiegoś wariackiego powodu – powiedziała chłodno, spoglądając mu wprost w oczy. – Ale nie, to nie tak. Byłam bezsilna w Anglii, umierałam, patrząc na tępotę i nędzę, podczas gdy tu otaczać może mnie luksus... Widzisz ten dom? Dla Gabrielle moja obecność nie jest problemem. Nie muszę znosić krzywych spojrzeń ludzi na ulicy, mających mnie za tą, która przyczyniła się do śmierci twojej matki. Wiem, że to nieprawda, nie musisz mi tego powtarzać! – Machnęła ręką, gdy starał się przerwać. – Ale oni zapamiętali jedynie jej niechęć do mnie i potem bohaterską śmierć. Winnych nie mogli napiętnować. Uczynili swoją ofiarę ze mnie.
- I to, odpowiedz tylko szczerze – gniew w nim narastał, – to jest powód, dla którego uciekłaś ode mnie podstępem? Nie kłam, że dopiero tutaj to zrozumiałaś, wiem, że planowałaś to od początku. Więc odpowiedz, czy dla tych głupot skazałaś całe nasze życie, wszystkie wspólnie spędzone lata, cierpienia, radości, całe uczucie na śmierć?
- A może – odwróciła się, a oczy zagadkowo jej zaświeciły, – może tej miłości nigdy nie było? My nie potrafimy kochać... Bawić się, ale nie kochać.
- A więc byłem dla ciebie zabawką? – zapytał martwym tonem.
- Nie, nie tylko, ale też niewiele ponad.
- Dziękuję ci bardzo za jakże subtelne przywrócenie mnie do rzeczywistości – rzekł powoli. – Nie wiem, czy kłamiesz... Wiem tylko, że teraz ci wierzę. Gdyby tak nie było, nie odszedłbym. Ale przekonałaś mnie. Podejrzewam, że więcej się nie zobaczymy. – z tymi słowami odwrócił się na pięcie.
- Chyba nie masz mi tego za złe? – zawołała, kuląc ramiona. – Byłam szczera, to wszystko!
Zatrzymał się na chwilę, ale już nie obrócił.
- Jak miałbym mieć ci za złe, kwiatuszku, kiedy złamałaś mi serce? – zapytał. Z jego dłoni wysunęła się kartka papieru listownego.
Zapłakała dopiero, gdy odszedł. Ale była pewna jednego – nie mogła żyć z nim dalej tak, jak dotąd.
Dotknęła czubkiem opuszka szafirowej gwiazdy na nadgarstku.
*&*
"Dzisiaj ostatni raz
zatańczmy, proszę, tak, jak gdyby umarł czas"...
Wychodził z pracy, gdy dostrzegł koło stopni prowadzących do banku znajomą postać. Spod czarnego płaszcza wysuwały się jasne włosy. Nawet w cieniu kaptura błyszczały turkusowe oczy.
Powoli zszedł, podpierając się laską. Skinął głową na powitanie.
- Witaj, Gabrielle – odezwał się pierwszy. – Fantastycznie wyglądasz.
- Tak jak i ty. – Zaśmiała się. Uśmiechnął się lekko i on, ale wiedział, że to kłamstwo. Mimo to – miłe kłamstwo.
- Co sprowadza cię do Anglii? – zapytał.
- Muszę z tobą porozmawiać. Wiem – dodała szybko na widok jego wyrazu twarzy, – że możesz mieć do mnie żal, ale zawsze powtarzałam mojej siostrze, iż popełniła straszną głupotę, nazywając to delikatnie. I nigdy nie przyłożyłabym do tego ręki. Kiedy poprosiła mnie o mieszkanie – nie mogłam odmówić, to tyle.
- Wiem, że nie ma w tym twojej winy – odparł on. – Zresztą... Z latami przychodzi akceptacja. Nie zgoda, ale zawsze chociaż akceptacja.
- Chodzi mi o to, że ona umiera – rzekła nagle Gabrielle. – Wpędziła się z żalu w chorobę... A zawsze wydawało mi się, że opowieści o umierających z tęsknoty są piękne. W praktyce, gdy to moja własna siostra, wyglądają mniej przyjemnie, niestety.
- Czekaj, co ty mówisz?!
- Moja siostra, a twoja żona, umiera z żalu. Po trzydziestu czterech latach cierpienia może w końcu...
- Poczekaj – przerwał jej znów on. – Chcesz powiedzieć, że i wtedy kłamała?
- Co?
- Cały czas twierdziła, nawet w tych kilku listach, jakie się pojawiły, z zasady w sprawie poinformowania o śmierci któregoś z członka rodziny, nieustannie twierdziła, że jest szczęśliwa teraz, kiedy jest wolna... Nazwała mnie zabawką – dorzucił nagle z pogardą.
- Na wszystkie świętości, nie słyszałam nigdy większej bzdury! – zawołała Gabrielle, pobladła na twarzy. – I dlatego wy... Morgano...
Zapadła chwila ciszy.
- Chciałbym ją zobaczyć – powiedział niespodziewanie.
- Właśnie dlatego tu przyjechałam. Myślę, że i ona by tego pragnęła... gdyby miała śmiałość o tym mi powiedzieć. No i nie zasłaniać się honorem. Mówisz, że kłamała... Jestem pewna, że tysiące razy tego żałowała. Ale duma właśnie nie pozwoliła się jej przyznać do błędu. To doskonała aktorka... i zawsze gra do końca.
- Kiedy mogę do niej pojechać?
- Nawet zaraz, jeśli chcesz.
- Chciałabym zatańczyć – mówi nagle, przerywając mu czytanie na głos. Chciała posłuchać Emily Dickenson.
Unosi wzrok znad książki.
- Tutaj? – Unosi brwi, rozbawiony.
- Tak, tutaj. – On zna ten uśmiech. Jest zupełnie taki, jak gdy była młodą dziewczyną.
Wstaje powoli, starając się nie skarżyć na ból. Jest stary, widać to po nim wyraźnie, tak jak na niej ślad zostawiła choroba. Ale teraz nie mógł pokazać swojej słabości. Po prostu nie mógł.
- Co mam puścić? – pyta się jej, a ona chichocze, zamiast odpowiedzieć. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Już nie pamiętasz naszej piosenki? – odzywa się w końcu, odrzucając włosy do tyłu. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- W zasadzie to pamiętam moment, gdy się urwała – odpowiada jej ze śmiechem. Jest tak oszołomiony, że znów są razem, po wszystkich tych latach samotności. Czy normalni ludzie potrafią się tak wzajemnie krzywdzić?
- Pamiętam, jak tym swoim trzepaniem głową we wszystkie strony łamałaś serce każdemu chłopcu, który się nadarzył – dodaje po chwili, przekrzywiając głowę.
- Łącznie z twoim bratem przecież – stwierdza ona, ledwo wstrzymując chichot. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Któż by się nie zakochał w Księżycu? – Czarująco się uśmiecha. Tak, ona jest dla niego Księżycem. Tym, który oświetla drogę. Nawet, jeśli nie byli razem fizycznie – w podświadomości czuł jej obecność. Zawsze. Przez czterdzieści dziewięć lat.
Czy doczekają pełnej rocznicy? Tym razem nie zapomniałaby, był pewien.
- Pani? – Pochyla się lekko, wyciągając rękę.. - Czy zaszczycisz mnie tańcem?
- Teraz? – Przekornie trzepocze rzęsami. Zupełnie jak młoda dziewczyna.
- Teraz – odpowiada on. – I całą noc – dodaje w chwilę później. – Tym razem nie zmokniemy.
Jej śmiech jest tak czysty, nie słychać w nim przeżytych lat.
- Pomyśleć, że jesteśmy tacy starzy – powiedział nagle. – Oboje... Życie przemknęło obok niezauważalnie, nieprawdaż?
- Ale zmarszczki mamy tylko na twarzy – odparła ona.
- Co masz na myśli?
- Serce nie ma zmarszczek. Ono ma blizny. – odparła melancholijnie. Podniosła na niego wzrok. – Nie mogę sobie przypomnieć, czyje to słowa, ale chodzą mi po głowie od jakiegoś czasu.
- Bo są przeraźliwie prawdziwe – mruknął. – Ty chcesz poważnie przetańczyć całą noc?
- Tak. – Zaśmiała się. – Chcę tańczyć tak, jakby to był nasz ostatni raz... Jakby nagle, tu i teraz, umarł czas... Czy rozumiesz...?
- Rozumiem, kochanie.
*&*
Stary mężczyzna stoi nad świeżo zakopanym grobem. Opiera się na lasce, ledwo stawiając opór wichurze.
Podchodzi do niego kobieta w czerni. Spod kapelusza wysuwają się białe włosy.
- Była szczęśliwa, pamiętaj o tym – mówi do niego.
- Ależ ja o tym wiem, Gabrielle – odpowiada. – To pozwala mi żyć.
- A teraz chodź, zanim wiatr zdmuchnie cię z powierzchni ziemi – uśmiecha się lekko ona.
- Wiatr? – powtarza za nią. – Dla mnie ucichł wszelki wiatr. Nie muszę go już gonić... Przetańczyłem z nim jego ostatnią noc.
Wydaje się nie rozumieć, ale milczy.
- Wiesz, Gabrielle, zawsze wydawała mi się być Księżycem – pięknym, zmiennym, nieśmiertelnym. A teraz?
- Teraz widzisz, że nawet Księżyc musi umrzeć, Bill – mówi cicho. I schyla się, by podnieść płatek róży z nowej, granitowej płyty:
Fleur Delacour – Weasley
Usnęła, gdy zatrzymał się czas.
Przekornie. Zupełnie jak młoda dziewczyna... |
|